Owszem, w więzieniu chodziły słuchy, że już setki więźniów pożegnały się z życiem w pomieszczeniu pod piwnicami, gdzie przeprowadzano eksperymenty. Félix jednak wcale się tym nie przejął. Po tym wszystkim co połknął i mimo to nie zdechł, wciąż mocno wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Innym widocznie brakowało po prostu szczęścia i tyle! Poza tym nie ma nic za darmo, więc skrócenie kary o osiemdziesiąt lat musi kosztować sporo wysiłku.
Zasiadł więc dobrowolnie na fotelu. Wypiął tors, żeby założono mu elektrody. Przycisnął do siebie chłodzące okrycie.
– Gotów?
– No, czekam na rozkazy – odpowiedział Kerboz.
– Gotów.
– Gotowa!
Żadnej modlitwy. Żadnego żegnania się ani skrzyżowanych palców. Félix zadowolił się tym, że dobrze przycisnął prymkę tytoniu, którą zawsze trzymał pod prawym policzkiem. Zresztą niczego nie zrozumiał z tych naukowych zabiegów i było mu to kompletnie obojętne, skupiał się jedynie na zachwycającej wizji skrócenia kary, którą dzięki temu mógł uzyskać. Skrócenie kary o osiemdziesiąt lat!
Tak jak mu nakazano, wolno odliczył.
– Sześć… pięć… cztery… trzy… dwa… jeden… start.
Po czym beztrosko nacisnął włącznik.
61 – MITOLOGIA CZIPEWEJÓW
Indianie z plemienia Czipewejów, którzy żyją w Wisconsin nad Jeziorem Górnym, wierzą, że po śmierci życie toczy się dokładnie tak jak przedtem, nie ma końca i nie następuje żaden postęp ani w jednym, ani w drugim kierunku. Tak jakby powtarzał się wciąż ten sam film, bez żadnego celu, bez przesłania moralnego, bez sensu.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
62 – KARTOTEKA POLICYJNA
Informacja skierowana do właściwych służb
Raoul Razorbak wraz z ekipą naukowców przeprowadza w tej chwili doświadczenia poświęcone śmierci. Ich ofiarą padło już ponad sto osób. Czy należy natychmiast podjąć odpowiednie działania?
Odpowiedź właściwych służb
Nie. Jeszcze nie.
63 – KOLEJNA PRÓBA
Raoul, Amandine i ja zastosowaliśmy zwyczajowe procedury w zakresie wybudzania ze śpiączki. Właściwie nie bardzo już wierzyliśmy w sukces. Tylko Raoul wpatrywał się uważnie w ciało, które stało się przedmiotem, powtarzając niczym modlitwę: „Obudź się, błagam cię, obudź się".
Podjęliśmy działania reanimacyjne, spoglądając niezbyt uważnie na elektrokardiograf i na elektroencefalograf.
– Obudź się, no obudź się! – powtarzał monotonnie Raoul.
Machinalnie wykonywałem wszystkie rutynowe czynności.
Potrzebny był jednak głośny krzyk, żebym wyrwał się z letargu.
– Poruszył palcem! – krzyknął Raoul. – Cofnijcie się, cofnijcie się wszyscy! Poruszył się!
Wolałem nie robić sobie żadnych nadziei, ale cofnąłem się.
Nagle elektrokardiograf zapiszczał nieśmiało. Potem zrobił pink, pink. Wreszcie pojawiło się zdecydowane pink, pink, pink. Palec znowu się poruszył. Później poruszały się wszystkie palce.
Najpierw zobaczyliśmy, jak na fotelu poruszyła się dłoń, potem ręka, wreszcie całe ramię. Żeby tylko się nie okazało, że znowu mamy do czynienia z jakimś wariatem. Chcąc zapobiec tego rodzaju nieprzyjemnym sytuacjom, nosiłem stale przy sobie w kieszeni kauczukową pałkę.
Zadrgały mu rzęsy. Oczy się otworzyły. Usta wykrzywił grymas, który po chwili przeobraził się w uśmiech. Pink, pink, pink, mózg i serce powróciły do normalnego rytmu pracy.
Nasz królik doświadczalny nie wyglądał ani na warzywo, ani na wariata.
I do tego był cały i zdrowy. Tanatonauta powrócił bezpiecznie na tanatodrom!
– Juhuuuuuuuuuuuuu! Udało się! – zawył radośnie Raoul.
Hangar wypełniały teraz okrzyki radości. Amandine, Raoul i ja ściskaliśmy się w euforii.
Rzecz jasna Raoul pierwszy się pozbierał.
– No i jak? Jak tam było? – zapytał, nachylając się nad Félixem.
Wyczekiwaliśmy w napięciu na pierwsze słowo, jakie miało paść z ust naszego niezwykłego podróżnika. Jakiekolwiek będzie, wejdzie zapewne do podręczników historii jako słowo wypowiedziane przez pierwszego człowieka, któremu udało się odwiedzić krainę zmarłych i powrócić z niej.
Nagle w sali zapadła całkowita cisza. Tak długo czekaliśmy na ten moment. Do tej pory za każdym razem wszystko kończyło się niepowodzeniem, a teraz właśnie ten szaleniec o wyglądzie pitekantropa był w posiadaniu odpowiedzi na pytanie, które świat zadawał sobie od zawsze.
Otworzył usta. Zaraz będzie mówił. Nie, zamknął znowu usta. A potem otworzył je, ponownie podejmując kolejną próbę wypowiedzenia czegoś. Zamrugał. Ochrypłym głosem wyrzucił z siebie z trudem:
– O… kurwa.
Patrzyliśmy na niego zdziwieni. Przesunął ręką po czole.
– Uauuuuu, kurwa, ja cię!
Później przyjrzał nam się tak, jakby był zdziwiony, że poświęcamy mu aż tyle uwagi.
– No i jak będzie? Odliczą mi te osiemdziesiąt lat odsiadki?
Chętnie byśmy uściskali tego naszego pacjenta, żeby mu pogratulować, ale zrozumieliśmy, że trzeba mu dać trochę czasu, by odzyskał do końca świadomość. Raoul jednak nalegał:
– No jak było?
Mężczyzna rozcierał nadgarstki, mrugając bez przerwy.
– No… jak by to powiedzieć… Tak jakbym wylazł ze skóry. Najpierw miałem strasznego cykora. Byłem jak mała ptica. Kurde! Odleciałem poza moje ciało… Wspiąłem się wysoko, z tymi wszystkimi świeżymi umrzykami, co to przed chwilą odwalili kitę. Ale niektórzy mieli mordy! Polataliśmy tak sobie ciutkę, a potem dotarliśmy do takiego wielkiego pierścienia światła. Przypominało takie płonące kółka, przez które skaczą tygrysy, tak jak w cyrku Pindera, w telewizji widziałem.
Wziął głębszy oddech. Wsłuchiwaliśmy się chciwie w każde z wypowiadanych przez niego słów. Zachwycony tym, jak uważnie go słuchamy, mówił dalej:
– To było nieprawdopodobne. W samym środku coś jakby kieszonkowa lampka. Krąg z neonów ze światłem, a światło zupełnie jakby ze mną gadało. Mówiło mi, żebym się zbliżył, żebym podszedł bliżej. No to podszedłem, wlazłem do tego kręgu ognia jak tygrys w cyrku. Przysunąłem się bliżej tego światła, jak do kieszonkowej latarki…
Raoul nie mógł się powstrzymać i przerwał mu:
– A więc ognisty krąg, a w środku światełko, tak?
– No. Jak tarcza. Nie wiem, czy mówiłem, ale to coś przemawiało prosto do mojego mózgu. I mówiło mi, żebym szedł dalej. No i że wszystko jest w porządku.
– Poszedł pan dalej? – włączyła się gwałtownie Amandine.
– No jasne. A wtedy zobaczyłem jakby stożek albo lejek i jakieś rzeczy, które się kręciły wokoło.
– Jakie rzeczy?
– No takie tam pierdoły! Gwiazdy, jakieś opary, fontanny, takie cudaczne, co to kręciły się, żeby zrobić ten pieprzony lejek wielki jak sto domów ustawionych jeden na drugim.
Raoul uderzył prawą pięścią we wnętrze lewej dłoni.
– Kontynent umarłych! – wykrzyknął. – On widział kontynent umarłych!
– Niech pan mówi – poprosiłem.
– No więc poszedłem jeszcze dalej, a im dalej szedłem, tym bardziej światło mnie mamiło, i to tak mocno, aż mi się zdawało, że już nie będę mógł nigdy zawrócić. Ładnie bym wyglądał, ja i to moje skrócenie kary! A światło, które rozlewało się w mojej głowie, mówiło, że to nie ma znaczenia, że wszystko tam, na dole, to tylko głupota i dziadostwo… Ha! O tak, gadkę miało niezłą. A poza tym czułem się jak w grocie Ali Baby, gdzie pełno skarbów, to znaczy nie złoto i srebro, ale pełno takich tam przyjemnych doznań. Było fajnie i ciepło, i słodko, i mięciutko. Tak jakbym odnalazł mamusię. Nie macie szklanki wody? Zaschło mi całkiem w gardle.