Amandine pobiegła po kubek wody. Wypił ją duszkiem i zaraz znowu zaczął opowiadać:
– Nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko posuwać się dalej, kurde! A po jakimś czasie zobaczyłem coś w rodzaju przezroczystej ściany. Ale nie ściany z cegieł, bardziej tak jakby skóra na tyłku. Jak żelatyna. Nawet sobie pomyślałem, że jestem w takim półprzejrzystym odbycie. Zrozumiałem, że zaczyna być trochę niebezpiecznie. Gdybym przelazł przez ten mur, mógłbym już nigdy nie wrócić i żegnajcie, moje osiemdziesiąt latek skrócenia odsiadki. No więc nacisnąłem ostro hamulec.
A zatem ten typ rozwiązał mój problem „wyboru". Znalazł powód, żeby pozostać przy życiu. Byłem kompletnie oszołomiony.
On zaś westchnął:
– To nie było wcale takie łatwe. Musiałem nieźle się sprężyć, żeby zawrócić z tą moją duszą. A potem po jakimś czasie pokazała się taka cienka srebrzystobiała nitka, która sprowadziła mnie w jednej chwili tutaj, i wtedy otworzyłem oczy.
Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy to my we trójkę, Raoul, Amandine i ja, odwiedzili siódme niebo. A więc wszystkie te ofiary nie poszły na marne. Nasze wysiłki wreszcie zaczęły przynosić owoce. Człowiek przekroczył granicę śmierci i wrócił stamtąd, żeby nam opisać, jak wyglądają zaświaty. Ale co jest dalej jeszcze, za tym świetlistym niematerialnym światem?
Po wypiciu zimnej wody Félix poprosił o kieliszek rumu. Amandine szybko się zakrzątnęła.
Byłem bardzo przejęty.
– Trzeba zwołać konferencję prasową. Ludzie muszą się dowiedzieć, że…
Raoul uspokoił mnie zdecydowanym gestem.
– Jeszcze za wcześnie – powiedział. – Na razie nasz projekt musi pozostać taki, jaki jest, to znaczy tajne łamane przez poufne.
64 – LUCINDER
Prezydent Lucinder głaskał po karku psa Wercyngetoryksa. Był zachwycony.
– A więc udało im się, Mercassier?
– Tak. Widziałem na własne oczy kasetę wideo z zapisem stanu i powrotu tego… tanatonauty.
– Tanatonauty?
– Takie słowo wymyślili, żeby nazwać te króliki doświadczalne. A po grecku oznacza ono tyle co „podróżnik po krainie śmierci" czy coś takiego.
Prezydent przymrużył oczy i uśmiechnął się.
– Bardzo ładne, bardzo poetyckie. W każdym razie podoba mi się ta nazwa. Może trochę za bardzo techniczna, to prawda, ale nieco powagi z pewnością nie zaszkodzi naszemu doświadczeniu.
Lucinder był wniebowzięty. Jakakolwiek nazwa wprawiłaby go zresztą w zachwyt: truchłofile, śmierciopiloci, eksploratorzy raju… Radość go po prostu rozpierała.
Mercassier starał się jednak zwrócić na siebie uwagę. W końcu to on zorganizował ten projekt i poczucie dumy z odniesionego sukcesu było czymś jak najbardziej uzasadnionym. Pozostając wciąż wierny linii działania, jaką wytyczyła żona, postanowił zaryzykować.
– No cóż, oni są w zasadzie jak pionierzy, którzy eksplorują Nową Australię.
– Właśnie tak, Mercassier. Wreszcie zrozumiał pan, o co mi chodzi.
Minister będzie się starał zdyskontować to odkrycie, lecz to o nim, o prezydencie wizjonerze, będą pisać w podręcznikach do historii. Lucinder pomyślał, że właściwie już stał się nieśmiertelny. Będzie miał swój pomnik na jakimś skwerze, ulice będą nazywane jego imieniem… Podjął wielkie ryzyko. I zapłacił za to wysoką cenę: dziesiątki trupów, podobno około setki, z tego co mówiono… Ale udało się! Mercassier przerwał jednak te marzenia o sławie:
– A co teraz robimy, panie prezydencie?
65 – PODRĘCZNIK DO HISTORII
Już wyniki pierwszych startów tanatonautów przeszły najśmielsze oczekiwania. Pierwszy ochotnik, Félix Kerboz, wystartował i bez problemu wylądował. Pionierzy zdziwili się, że tak szybko udało im się osiągnąć sukces.
Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok
66 – MITOLOGIA CELTÓW
Według mitologii celtyckiej zaświaty są tajemniczym obszarem, w którym nieznane są ani śmierć, ani praca, ani zima. Krainę tę zamieszkują bogowie, duchy i wiecznie młodzi ludzie. Walijczycy nazywają ten kraj ANNWN. Tam znajduje się kocioł zmartwychwstania i kocioł obfitości. W kotle zmartwychwstania wskrzeszeni zostają zabici wojownicy, a kocioł obfitości dostarcza substancji, która czyni wiecznymi tych, którzy żywią się tą strawą.
Dla Walijczyków i Irlandczyków ANNWN – zaświaty – jest tak samo realny jak świat materialny. Wystarczy więc kilka magicznych zaklęć, żeby przejść z jednego świata do drugiego.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
67 – PO ŚWIĘTOWANIU SUKCESU
– Chciałabym być Féliksem.
Amandine, zazwyczaj bardzo powściągliwa, tym razem nie kryła podniecenia. Towarzyszyłem jej tak jak po każdym seansie. Tego wieczoru byliśmy leciutko wstawieni. Na tanatodromie, z braku czegoś innego, mogliśmy oblać nasz tajemny triumf tylko musującym winem. Ale plastikowe kubki i tak poszły w ruch.
– Co za wspaniałe chwile przeżyliśmy! Jakże chciałabym być tym pierwszym człowiekiem, pierwszym tanatonautą, który postawił stopę na niezwykłym lądzie i stamtąd powrócił! O tak, bardzo chciałabym być Féliksem!
Starałem się sprowadzić ją mimo wszystko na ziemię.
– To nie takie proste. Trzeba mieć silną motywację. Zresztą słyszała pani, że jego także pociągało światło. Wahał się, czy wracać. Udało mu się tylko dlatego, że założył sobie nade wszystko, że uda mu się uzyskać skrócenie kary na ziemskim padole.
Przyspieszyłem. Za oknami w mroku przemykały ponure przedmieścia. Rzuciłem okiem w stronę Amandine, która mimo wstrząsów pudrowała sobie starannie nos.
Poznawałem ją coraz lepiej. Raoul opowiedział mi o niej. Ta piękna kobieta była też bardzo sumienną pielęgniarką. Może nawet zbyt sumienną. Nie znosiła widoku umierających w szpitalu pacjentów, których powierzono jej opiece. Już w szkole nie znosiła złych ocen. W szpitalu każdy zgon był dla niej jak pała z wykrzyknikiem. Kiedy chory umierał na stole operacyjnym, czuła się za to odpowiedzialna.
Koledzy powtarzali wprawdzie, że to nie jej wina, ale i tak nie mogła się z tym pogodzić. Była przekonana, że każda śmierć po raz kolejny świadczy o jej niekompetencji.
Amandine wyobrażała sobie, że ludzie umierają z braku miłości. Dla niej nawet osoba będąca w fazie terminalnej, cierpiącą na raka z przerzutami, sama dokonała wyboru. A taki wybór oznaczał, że otoczenie nie potrafiło jej przekonać do tego, iż należy cenić życie. Dlatego też starała się kochać jeszcze mocniej każdego ze swoich pacjentów. A ponieważ mimo wszystko pacjenci umierali, wyrzucała sobie, że nie potrafiła przekazać im wystarczająco dużo uczucia.
Nie warto chyba nawet wspominać o tym, że w takich okolicznościach Amandine Ballus lepiej by uczyniła, gdyby zmieniła zawód. Tak jak w wypadku Raoula jednak kolejne niepowodzenia pobudzały ją tylko do tego, by zaczynać od nowa, dążąc albo do perfekcji, albo do autodestrukcji. Kiedy przypadkowo znalazła ogłoszenie, w którym była mowa o projekcie związanym z towarzyszeniem osobom umierającym i gdzie potrzebna była pielęgniarka z silną motywacją, natychmiast na nie odpowiedziała. Gdy tylko Raoul Razorbak opowiedział jej o projekcie „Raj", od razu postanowiła się poświęcić temu przedsięwzięciu ciałem i duszą i dopomóc w powracaniu zmarłych do świata żywych.
I chociaż może się to wydawać zaskakujące, fakt, że ofiary projektu były na początku tak liczne, wcale jej nie przeszkadzał. Amandine stosowała przedziwną logikę: godziła się zabić kilka osób pod rząd w nadziei, że uda jej się w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości uratować wiele innych ludzkich istnień.