Выбрать главу

– Chciałabym być Féliksem – powtarzała. – Jest taki odważny. Jest nawet piękny.

Skrzywiłem się. Bez przesady. Odważny może i tak, ale żeby od razu ten pitekantrop miał być piękny?

– Musiał przejść ciężką próbę tam, w górze.

To ona była piękna, kiedy mówiła o Féliksie.

– No i co teraz robimy? – zapytałem, żeby zmienić temat.

– Zwiększymy liczbę odlotów. Raoul już przekazał dobrą nowinę ministrowi Mercassierowi. Prezydent pragnie pogratulować nam osobiście. Już skontaktował się z dyrektorem zakładu karnego, aby ten wyselekcjonował około setki nowych tanatonautów.

Była tak rozanielona, jakby chodziło o zorganizowanie jakieś fajnej imprezy.

– Wygraliśmy – szepnęła, tłumiąc rozpierającą ją radość.

68 – KARTOTEKA POLICYJNA

Wniosek o udostępnienie podstawowych danych osobowych

Nazwisko: Kerboz

Imię: Félix

Włosy: blond i rzadkie

Wzrost: 195 cm

Znaki szczególne: wysoki, twarz pokryta bliznami

Uwagi: pierwszy tanatonauta, który powrócił do świata żywych

Słabe punkty: niski iloraz inteligencji

69 – PRZEGLĄD PRASY

SKANDAL: PREZYDENT LUCINDER POŚWIĘCA

ŻYCIE POSPOLITYCH PRZESTĘPCÓW

DLA CELÓW RZEKOMO NAUKOWYCH

Musieliśmy przeprowadzić szeroko zakrojone dochodzenie, żeby się przekonać, iż prezydent Lucinder jest ni mniej, ni więcej tylko jednym z największych przestępców naszych czasów. Bardziej jeszcze zepsuty niż Landru czy Petiot, prezydent Lucinder, przywódca naszego państwa, wybrany większością głosów Francuzów, zamordował z zimną krwią ludzi, których nawet nie znał.

Jego ofiarami są więźniowie, pospolici przestępcy, którzy oczekiwali jedynie, że w spokoju odbędą karę. Pretekstem, jakim się posłużył, a raczej motywem jego działania jest zbadanie, czym jest śmierć! Gdyż prezydent Republiki znalazł sobie dosyć szczególne hobby: nie jest nim gra w golfa, przyrządzanie dań na maśle ani też numizmatyka, lecz śmierć!

Wraz z kilkoma wspólnikami, których udało mu się pozyskać – z ministrem nauki Mercassierem, profesorem Raoulem Razorbakiem, szalonym biologiem, doktorem Michaelem Pinsonem, mocno podejrzanym lekarzem anestezjologiem, Amandine Ballus, pielęgniarką, która za wszelką cenę pragnie zrobić karierę – pan prezydent zabijał bez skrupułów.

Szacuje się, że stu dwudziestu trzech więźniów poniosło śmierć w wyniku jakże troskliwej opieki ze strony tego „komanda zaprogramowanej śmierci", wyłącznie zresztą po to, żeby zaspokoić niezdrową ciekawość despotycznego przywódcy naszego państwa.

Można by sądzić, że wróciliśmy do barbarzyńskich czasów, gdy rzymscy cesarze decydowali o życiu lub śmierci bezbronnych niewolników. Niektórzy zabijali po kolei wybranych losowo ludzi po to tylko, żeby sprawdzić, czy zmartwychwstaną, gdy okryje się ich całunem Jezusa Chrystusa.

Niemniej w naszych czasach nie ma już imperatorów (nawet jeśli Lucinder uważa się czasami za cezara!), nie ma również niewolników. Tak przynajmniej sądziliśmy do dzisiaj. Byliśmy przekonani, że władzę nad nami sprawuje demokratycznie wybrany przez współobywateli prezydent. Prezydent, którego nadrzędnym zadaniem winna być troska o zdrowie tych, którymi zarządza, nie zaś pozbawianie ich życia!

Gdy tylko dyrektor więzienia Fleury-Mérogis, wstrząśnięty widokiem trupów, które każdego dnia zrzucane były na stos w piwnicach zakładu karnego, ujawnił przerażającą prawdę reporterom naszego dziennika, na co uzyskaliśmy zresztą wyłączność, opozycja złożyła wniosek o pozbawienie prezydenta immunitetu. Parlament w trybie nagłym powołał specjalną komisję śledczą, której zadaniem będzie sprawdzenie faktów.

Większość zapytanych przez nas ministrów odmawia przyjęcia ich do wiadomości, lecz niektórzy już dzisiaj zapowiadają, że jeżeli komisja przedstawi dowody na to, że popełniono seryjne morderstwa, natychmiast podadzą się do dymisji.

Ze swojej strony minister Mercassier postanowił nie czekać na wyniki prowadzonego dochodzenia i uciekł do Australii razem z żoną, by w ten sposób uniknąć stawania przed sądem.

70 – SPOTKANIE Z MOTŁOCHEM

Po euforii pojawiło się rozgoryczenie. Sukces Kerboza wyniósł nas na szczyty, a teraz obrzucano nas wyzwiskami i zostaliśmy okryci hańbą.

Dyrektorowi więzienia Fleury-Mérogis udało się osiągnąć zamierzony efekt. Z każdym dniem sprawa nabierała coraz większego rozgłosu. Gazety prześcigały się w napastliwych atakach. Dziennikarze sugerowali, byśmy sami poddani zostali doświadczeniom, które przeprowadzaliśmy na innych. Sondaże wskazywały, że 78 procent społeczeństwa opowiada się za tym, by jak najszybciej nas unieszkodliwić, wsadzając za grube kraty.

Prokurator wszczął dochodzenie. Wzywał nas wszystkich po kolei. Obiecywał mi łagodniejsze traktowanie, gdybym złożył zeznania obciążające moich wspólników. Przypuszczam, że w taki sam sposób postąpił w stosunku do pozostałych. Nie mając jednak pewności, wolałem zachować całkowite milczenie.

Prokurator zarządził rewizję, a policjanci przeczesali moje mieszkanie, zrywając podłogę klepka po klepce, tak jakbym pod spodem mógł schować jakieś trupy!

Wspólnota mieszkańców dała mi jasno do zrozumienia, że powinienem się wynieść najdalej przed końcem kwartału. Gospodyni domu wytłumaczyła mi, że moja obecność w budynku sprawia, że spada cena za metr kwadratowy.

Wychodziłem z domu z duszą na ramieniu. Na ulicy dzieciarnia biegła za mną, krzycząc na całe gardło: „Rzeźnik z Fleury-Mérogis, rzeźnik z Fleury-Mérogis!". Żeby jakoś znieść tę sytuację, spotykaliśmy się regularnie z Amandine u Raoula. On zdawał się podchodzić do tego z pewną nonszalancją, twierdząc, że te przejściowe kłopoty nie mogą powstrzymać biegu historii.

A w jego wypadku nie było wcale łatwo zachować spokój. Pozbawiono go stanowiska pracownika naukowego w Krajowym Centrum Badań Naukowych. Pod jego renault 20 z otwieranym dachem podłożono bombę, a do zamachu przyznał się „Komitet więźniów, którym udało się przeżyć", organizacja do tej pory zupełnie nieznana. Na drzwiach jego domu wypisano wielkimi czerwonymi literami: „Tu mieszka morderca 123 niewinnych ludzi".

Kiedy tak staraliśmy się podreperować nawzajem swoje morale, wspominając wyczyn Kerboza, jakiś człowiek w kapeluszu wciśniętym głęboko na uszy zadzwonił do drzwi. Był to prezydent Lucinder we własnej osobie. Widziałem go po raz pierwszy. Po krótkich prezentacjach przekazał nam ostatnie informacje w naszej sprawie. To co mówił, nie było zbyt pocieszające. Stanął za stołem, oparł się o blat, jakby był na jakimś mityngu, i powiedział:

– Drodzy przyjaciele, musimy się przygotować, by stawić czoło burzy. To co przeżyliśmy do tej pory, jest niczym wobec tego, co nas czeka. Przyjaciele i wrogowie polityczni połączyli swe siły, by się ze mną rozprawić. Oczywiście zupełnie obojętny jest im los kilku więźniów wyekspediowanych na łono Abrahama, ale wielu chciałoby zająć miejsce króla. Nie dowierzam zwłaszcza przyjaciołom, gdyż ci wiedzą, w jaki sposób można mnie zniszczyć. Żałuję, że wciągnąłem was w całą tę aferę, ale przecież wiedzieliśmy wszyscy, jak wielkie ryzyko podejmujemy. Żeby chociaż ten niewdzięcznik Mercassier i ten imbecyl dyrektor Fleury-Mérogis nas nie zdradzili!

Najwyraźniej prezydent poddał się. Byłem na skraju paniki. Raoul, niewzruszony, nawet nie mrugnął okiem, kiedy okno salonu rozbiła kostka brukowa.