– To hollywoodzkie stereotypy. Poznałam głębiej kulturę chińską, starszy inspektorze Chen.
– Żartowałem. – Zastanawiał się, dlaczego tak zależy mu na tym, co ona myśli o chińskiej policji. Dlatego że taki nacisk kładł na to sekretarz Li? Wzruszył ramionami i dotknął jej ręki. – A tak poza protokołem. Sam również zupełnie dobrze przyrządzam kurczaka Gongbao.
– Chętnie spróbuję.
Zmienił temat.
– Co pani myśli o Szanghaju? Jest tu pani po raz pierwszy, prawda?
– Tak. Wiele słyszałam o tym mieście. To jak spełnienie marzeń. Ulice, domy, ludzie i nawet ruch uliczny, wszystko wydaje mi się dziwnie znajome.
Proszę spojrzeć – zawołała, gdy samochód jechał ulicą Xizhuang. – Wielki Świat. Mam go na pocztówce.
– Tak, to bardzo znane centrum rozrywki. Można spędzić tu cały dzień, oglądając różne opery, wykonawców karaoke, tancerzy, akrobatów, nie wspominając o grach elektronicznych. A tuż obok, na ulicy Smakoszy z Yunnanu, ulicy barów i restauracji, można spróbować różnorodnych chińskich potraw.
– Och, uwielbiam chińskie jedzenie.
Xiali skręcił w Bund. W świetle różnobarwnych neonów jej oczy wydawały się Chenowi niebieskie. Dostrzegał zielonkawy odcień. Lazurowe, pomyślał. Chodziło nie tylko o kolor. Przypomniał mu się stary werset: „Zmiana z lazuru nieba na błękit morwowego sadu" – nawiązanie do zmienności świata, o wyraźnie melancholijnej konotacji: o przeżywaniu czegoś bezpowrotnie utraconego.
Z lewej strony wzdłuż Bundu ciągnęły się betonowe, granitowe i marmurowe budynki. Potem pojawił się legendarny Bank Hongkong- Szanghaj, wciąż strzeżony przez lwy z brązu, świadków licznych zmian jego właścicieli. Wielki zegar na neoklasycystycznym gmachu Izby Celnej tuż obok niego wybił godzinę.
– Tam na rogu ulicy Nanjing budynek z marmurową fasadą i wieżą w kształcie piramidy to hotel Pokój, kiedyś nazywał się Kitaj. Dawny właściciel zarobił miliony na handlu opium. Po 1949 roku zarząd miasta zmienił nazwę. Pomimo że stary, wciąż jest jednym z najlepszych hoteli w Szanghaju…
Nie dokończył, bo taksówka zatrzymała się przed hotelem. No i bardzo dobrze. Odnosił wrażenie, że Rohn słucha go z pełnym wyrozumiałości rozbawieniem. Portier w czerwonej czapce i czerwonej liberii podszedł do drzwi i otworzył Amerykance. Uznał chyba Chena za tłumacza, bo całą uwagę poświęcał pani inspektor. Chen z ironicznym uśmiechem przyglądał się, jak portier układa bagaże na wózku hotelowym.
W holu usłyszał fragmenty melodii jazzowych. Orkiestra leciwych muzyków grała w barze stare standardy dla ogarniętych nostalgią słuchaczy. Była tak popularna, że w gazetach pisano o niej jako o jednej z atrakcji Bundu.
Rohn zapytała o salę restauracyjną. Portier wskazał szklane drzwi w głębi korytarza i poinformował, że otwarta jest do trzeciej rano, a w pobliżu znajdują się bary czynne jeszcze dłużej.
– Moglibyśmy teraz coś zjeść – zaproponował.
– Nie, dziękuję. Pewnie dziś nie zasnę do drugiej czy trzeciej. Zmiana stref czasowych.
Wjechali windą na siódme piętro. Jej pokój miał numer 708. Gdy wsunęła do zamka plastikową kartę, światło wypełniło wielki salon z meblami z czarnego drewna inkrustowanego kością słoniową, urządzony w stylu art deco; plakaty z podobiznami aktorów i aktorek z lat dwudziestych podkreślały atmosferę epoki. Jedyne współczesne przedmioty to kolorowy telewizor, mała lodówka przy toaletce i ekspres do kawy na stoliku w rogu.
– Dziewiąta. – Chen spojrzał na zegarek. – Po tak długiej podróży musi pani być zmęczona, inspektor Rohn.
– Nie, nie jestem, ale chciałabym się umyć.
– Wypalę papierosa w holu i wrócę za dwadzieścia minut.
– Nie, niech pan nie wychodzi. Proszę usiąść. – Wskazała sofę. Idąc do łazienki z torbą w ręku, podała mu czasopismo. – Czytałam je w samolocie.
Był to „Entertainment Weekly" z fotografiami kilku amerykańskich gwiazd filmowych na okładce, ale go nie otworzył. Najpierw sprawdził, czy w pokoju nie ma podsłuchu. Potem podszedł do okna. Kiedyś spacerował po Bundzie z nauczycielami i patrzył z podziwem na hotel Pokój. Nawet nie marzył, aby spojrzeć kiedyś w dół z jego okien.
Ale widok Parku na Bundzie sprawił, że wrócił do teraźniejszości. Jak dotąd nic nie zrobił w sprawie zabójstwa. Dalej, po północnej stronie, autobusy i trolejbusy przejeżdżały mostem jeden za drugim. Neony pobliskich barów i restauracji – wielu otwartych przez całą noc – błyskały bez przerwy. Uświadomił sobie, że jego przypuszczenia – ktoś niepostrzeżenie przeszedł przez mur do parku – były całkowicie błędne.
Podszedł do stolika, żeby zaparzyć kawę. Rozmowa, którą wkrótce przeprowadzi z Amerykanką, może być trudna. Postanowił najpierw zadzwonić na komendę. Qian wciąż był na miejscu i czekał przy telefonie. Czyżbym źle go ocenił? – pomyślał Chen.
– Detektyw Yu właśnie zadzwonił i poinformował o ważnej poszlace.
– Co mówił?
– Według jednej z sąsiadek Wen na krótko przed swoim zniknięciem w nocy piątego kwietnia rozmawiała przez telefon z mężem.
– To już coś. Skąd sąsiadka o tym wie?
– Wen nie ma w domu telefonu. Dzwoniła z domu sąsiadki, ale ta nie słyszała, o czym rozmawiali.
– Coś jeszcze?
– Nie. Detektyw Yu powiedział, że spróbuje zadzwonić znowu.
– Jeżeli zatelefonuje wkrótce, powiedzcie mu, żeby łapał mnie w hotelu Pokój, numer 708.
Uff, teraz mógł już konkretniej, porozmawiać z inspektor Rohn. Odłożył słuchawkę w chwili, gdy wyszła z łazienki, wycierając włosy ręcznikiem. Przebrała się w niebieskie dżinsy i białą bawełnianą bluzkę.
– Napije się pani kawy?
– Nie, dziękuję. Nie dzisiaj – odparła. – Czy wie pan, kiedy Wen będzie gotowa do wyjazdu do Stanów?
– Cóż, mam dla pani pewne wiadomości, niestety niezbyt dobre.
– Coś się stało?
– Wen Liping zniknęła.
– Zniknęła?! Jak to możliwe, starszy inspektorze Chen? – Wpatrywała się w niego przez chwilę, zanim dodała ostro: – Zabita czy porwana?
– Nie sądzę, by została zabita. Nikomu nic by to nie dało. Porwania nie możemy wykluczyć. Miejscowa policja rozpoczęła dochodzenie, ale jak na razie nie zdobyła dowodów potwierdzających tę hipotezę. Wiemy tylko, że w nocy piątego kwietnia telefonował do niej mąż. Wkrótce potem zniknęła. Może właśnie dlatego.
– Fengowi wolno dzwonić do domu raz w tygodniu, ale nie ma prawa mówić nic, co mogłoby zakwestionować jego zeznania w procesie. Wszystkie jego rozmowy są rejestrowane i nagrywane, choć nie wiem tego na pewno. Bardzo mu zależało, żeby żona do niego przyjechała. Dlaczego miałby powiedzieć coś, co spowodowałoby jej zniknięcie?
– Powinna pani chyba sprawdzić jego rozmowy z piątego kwietnia. Chcielibyśmy wiedzieć, o czym rozmawiał.
– Zrobię, co w mojej mocy, ale co pan, starszy inspektorze Chen, zamierza zrobić?
– Szuka jej policja w Fujianie. Sprawdza wszystkie miejscowe hotele i autobusy. Jak dotąd nie wpadła na żaden trop. Zdajemy sobie sprawę, że bardzo ważne jest znaleźć ją jak najszybciej. Powołano grupę specjalną. Mój partner, detektyw Yu, pojechał ubiegłej nocy do Fujianu. To właśnie od niego otrzymałem przed kilkoma minutami informację o rozmowie telefonicznej Wen z mężem. Będzie nam przekazywał wszelkie wiadomości o rozwoju wydarzeń tam, na miejscu. Catherine Rohn zareagowała błyskawicznie.
– Od kilku miesięcy Wen starała się o paszport, żeby móc pojechać do męża. I nagle znika. Ciężarna kobieta nie dotarłaby daleko piechotą, a panu nic nie wiadomo, żeby wsiadła do autobusu lub pociągu, prawda? A więc albo nadal przebywa w Fujianie, albo ktoś ją porwał. Dowodzi pan grupą do zadań specjalnych, ale jest pan tu, w Szanghaju, ze mną. Dlaczego?