– Co to takiego? – zapytała.
– Rodzaj wróżby – wyjaśnił Chen. – Proszę wybrać pałeczkę. Może usłyszy pani to, co chce wiedzieć.
– Naprawdę? -Wyciągnęła jedną, z liczbą 157.
Kapłan zaprowadził ich do wielkiej księgi na drewnianym pulpicie i otworzył ją na stronie 157. Znajdowała się tam czterowersowa strofa.
Wzgórza na wzgórzach, wydaje się – nie ma wyjścia:
Wierzby drżące i jaskrawe kwiaty, pojawia się inna wioska.
Pod rozdzierającym serce mostem zielona jest wiosenna woda,
Co odbijała piękność, która dzikie gęsi płoszy.
– Co oznacza ten wiersz? – zapytała.
– Ciekawy, ale nie podejmę się interpretacji – odparł Chen. – Kapłan może objaśnić treść za opłatą.
– Ile?
– Dziesięć juanów – odparł kapłan. – To będzie dla pani ważne.
– Doskonale.
– O jaki okres chce pani zapytać: teraźniejszość czy przyszłość?
– Teraźniejszość.
– O czym pragnie pani wiedzieć?
– O osobie.
– W takim razie odpowiedź jest oczywista. – Kapłan uśmiechnął się uprzejmie. – To, czego pani szuka, jest tuż obok. Pierwszy dwuwiersz sugeruje gwałtowną odmianę w chwili, kiedy sytuacja będzie sprawiła wrażenie beznadziejnej.
– Co jeszcze?
– Dalsza część może dotyczyć romantycznych relacji. Drugi dwuwiersz stawia sprawę jasno.
– Czuję się zdezorientowana – zwróciła się do Chena. – To pan stoi tuż obok mnie.
– Tekst z założenia jest wieloznaczny. – Chen był rozbawiony. – Znajduję się blisko, czego więc pani ma szukać? A może tu chodzi o Wen?
Zaczęli spacerować po świątyni, oglądając taoistyczne bóstwa – gliniane posążki na kamieniach w kształcie poduszek. Kiedy kapłan nie mógł już ich usłyszeć, podjęli temat wróżby.
– Jest pan poetą, Chen. Proszę mi wytłumaczyć te wersy.
– To, co oznacza wiersz, a co wróżba, może być czymś zupełnie innym. Zapłaciła pani za wróżbę, dlatego musi się pani zadowolić interpretacją kapłana.
– Co to za „piękność, która dzikie gęsi płoszy?"
– W starożytnych Chinach były cztery legendarne piękności, tak śliczne, że wszystko wokół czuło wstyd: ptaki odlatywały spłoszone, ryby nurkowały, księżyc krył się, a kwiaty zwijały płatki. Później używano tego fragmentu legendy jako metafory absolutnego piękna.
Dalej spacerowali po dziedzińcu świątyni. Wyjęła aparat fotograficzny-jak typowa amerykańska turystka, pomyślał. Wybierała kolejne ujęcia; cieszył się każdą chwilą.
Zatrzymała kobietę w średnim wieku.
– Czy mogłaby pani zrobić nam zdjęcie? – zapytała. Stanęła blisko przy Chenie. Jej włosy do ramion lśniły, patrzyła w obiektyw aparatu, na tle starej świątyni.
Bazar był pełen ludzi. Przez kilka minut Catherine szukała egzotycznych, lecz niezbyt drogich pamiątek. Kupiła kilka koszyczków z ziołami o przyjemnym zapachu, potem targowała się ze starą wieśniaczką, sprzedającą maleńkie ptasie jajka, plastikowe torebki z herbatą z Suzhou i paczuszki z suszonymi grzybami. Przy stoisku z ludowymi zabawkami Chen zaszeleścił papierowym wężem na bambusowym patyku – przypomnienie minionego dzieciństwa.
Usiedli przy stoliku ocienionym przez wielki parasol. Zamówił pierożki w stylu Suzhou, obrane krewetki z delikatnymi liśćmi herbaty oraz zupę z krwi kurczęcia i kaczki. Jedząc, znowu zaczęła go wypytywać o wróżebne strofy.
– Pierwszy i drugi dwuwiersz napisał Lu You, poeta z czasów dynastii Song, ale pochodzą z dwóch różnych utworów – wyjaśnił. – Pierwszy często jest cytowany przy opisie nagłej zmiany. Jeżeli chodzi o drugi, dotyczy on tragicznej historii. Kiedy ponad siedemdziesięcioletni Lu odwiedził miejsce, gdzie po raz pierwszy zobaczył Shen, miłość swojego życia, stworzył te wersy, patrząc na zieloną wodę pod mostem.
– Bardzo romantyczne – powiedziała, przełykając porcję zupy.
Rozdział 27
Dotarli do hotelu o zmierzchu.
Chen zadzwonił z pokoju Catherine do detektywa Yu. Ten ze względu na obecność inspektor Rohn zakomunikował tylko, że prześle nową taśmę z przesłuchania.
Potem Catherine powiedziała, że chce skontaktować się ze swoim przełożonym.
Chen wyszedł na korytarz na papierosa.
Rozmowa była krótka. Catherine pojawiła się, zanim skończył palić. Patrząc na pogrążone w szarówce stare miasto, oznajmiła, że szef sugeruje, by wróciła do kraju. Najwyraźniej nie miała ochoty się podporządkować.
– Może jutro zrobimy postępy – powiedziała.
– Miejmy nadzieję. Pójdę do siebie odpocząć. Jutro czeka nas długi dzień.
– Jeżeli coś się zdarzy, niech pan zadzwoni. – Przypomniała sobie, że w jego pokoju nie ma telefonu. – Albo zastuka do mnie.
– Dobrze. – Po chwili dodał: – Może wybierzemy się wieczorem na spacer.
Poszedł do swojego pokoju. Kiedy zapalił światło, z zaskoczeniem zobaczył mężczyznę opartego o zagłówek i drzemiącego na siedząco.
Mały Zhou wzdrygnął się i otworzył oczy.
– Czekałem na was. Przepraszam, że zasnąłem w waszym pokoju, starszy inspektorze Chen.
– Co was tu sprowadza, Mały Zhou?
– Przesyłka od detektywa Yu. Z dopiskiem, żeby doręczyć wam osobiście i jak najszybciej.
Od porwania Qiao Chen kontaktował się z Yu tylko przez komórkę, a w szczególnych wypadkach za pośrednictwem Małego Zhou, któremu całkowicie ufał.
– Nie musieliście tu przyjeżdżać – stwierdził Chen. – Jutro będę z powrotem w komendzie. Czy ktoś wie o waszym wyjeździe do Suzhou?
– Nie. Nawet sekretarz Li.
– Bardzo wam dziękuję, Mały Zhou. Ogromnie ryzykujecie dla mnie.
– Nie ma o czym mówić, starszy inspektorze Chen. Jestem pańskim człowiekiem. Wszyscy w komendzie to wiedzą. Pozwólcie, że was odwiozę już dzisiaj. W Szanghaju jest bezpieczniej.
– Nie martwcie się. Musimy tu coś załatwić. Porozmawiam z dyrektorem hotelu. Powinien znaleźć jeszcze jeden wolny pokój. Jutro rano wrócicie do Szanghaju.
– Nie trzeba. Na nic się nie przydam, pojadę. Ale najpierw pójdę na nocny rynek kupić trochę miejscowych przysmaków.
– Dobry pomysł. Koniecznie weźcie żywe rzeczne krewetki. I duszone tofu z Suzhou. – Napisał na kartce numer swojego telefonu komórkowego i podał Małemu Zhou. – Wy i Yu możecie dzwonić do mnie pod ten numer.
– Odprowadził Małego Zhou do drzwi. – Długa droga przed wami. Bądźcie ostrożni, Mały Zhou.
– Dwie godziny. Drobiazg.
Po powrocie do pokoju Chen otworzył kopertę. Znajdowała się w niej kaseta magnetofonowa i krótka notatka Yu.
„Starszy Inspektorze Chen,
po rozmowie z Zhengiem znalazłem Tong Jiaqing w salonie fryzjerskim. Jest dziewczyną tuż po dwudziestce; kilkakrotne karana za nieprzyzwoite praktyki, ale za każdym razem szybko zwalniana. W załączeniu przesyłam przesłuchanie. Umówiłem się z nią w jednym z prywatnych gabinetów. Podobnie jak wy w sprawie bohaterki pracy".
Yu: Tong Jiaqing?
Tong: Tak. Dlaczego pytacie?
Yu: Jestem z Komendy Policji w Szanghaju. To moja legitymacja.
Tong: Co? Gliniarz? Nie zrobiłam nic złego, policjancie Yu. Od początku nowego roku uczciwie pracuję tu jako fryzjerka.
Yu: Wiem, czym się zajmujecie. To nie mój interes. Dopóki będziecie współpracować i odpowiadać na moje pytania, nie sprawię wam żadnych kłopotów.
Tong: Jakie pytania?
Yu: O Fenga Dexianga.
Tong: Fenga Dexianga? Hm, był jednym z moich klientów. Yu: W tym salonie fryzjerskim?
Tong: Nie, w salonie masażu w Fuzhou.
Yu: I za to policja kilka razy stawiała wam zarzuty. Często się tam z nim spotykaliście?
Tong: To było ponad rok temu. Prowadził mały interes, handlował bransoletkami ze sztucznego nefrytu albo sprzedawał zabłocone kraby. I przez jakiś czas, cztery albo pięć miesięcy, przychodził do salonu raz albo dwa razy w tygodniu.