Выбрать главу

W rozgrywce go mógłby zmienić sytuację, rezygnując na jakiś czas z walki albo rozpoczynając nową partię. Taktyczne przegrupowanie. Czy rzeczywiście powinien zamknąć dochodzenie? Poddać się?

Z punktu widzenia sekretarza Li starszy inspektor Chen już wykonał swoje zadanie wystarczająco dobrze. A zwierzchnik Catherine Rohn również chciał, żeby wróciła.

Natomiast jeżeli chodzi o Wen Liping, choć mogło się to wydawać ironicznym paradoksem, musiał przyznać, że gdziekolwiek była, zapewne nie powodziło się jej gorzej niż w towarzystwie Fenga.

Pod jednym względem sekretarz Li miał rację. Bezpieczeństwo inspektor Rohn stanowiło priorytet, a starszy inspektor czuł się za nie osobiście odpowiedzialny. Gangster powiedział: „za wszelką cenę" – Chen wzdrygnął się na samą myśl. Jeżeli cokolwiek stanie się Catherine, on nigdy sobie tego nie wybaczy.

Nie tylko ze względu na politykę.

Wcześniej tego dnia czuł jej sympatię. Zwłaszcza przy grobie ojca. Nikt dotąd mu tam nie towarzyszył i ten gest miał dla niego znaczenie. Zdał sobie sprawę, że pomimo wszystkich różnic, inspektor Rohn zaczęła być dla niego kimś więcej niż tylko chwilowym partnerem.

Ale co za absurd myśleć o takich sprawach, kiedy dochodzenie utknęło w bagnie pytań bez odpowiedzi, nieoczekiwanych komplikacji, nieprzewidzianych zagrożeń.

Czy mógłby teraz zrezygnować, kiedy w grę wchodziły interesy kraju, i tym samym zaryzykować, że Feng nie złoży zeznań przeciwko Jii? Kiedy nad Wen – bezradną kobietą w ciąży bez pieniędzy i pracy – wisiała groźba osiemnastu siekier?

Papieros oparzył go w palce.

Poczuł nagle chęć, żeby odsunąć od siebie te wszystkie sprzeczne myśli o Wen, o polityce, o sobie samym. Pragnął spędzić wieczór przy Świątyni Złotych Gór nad Klonową Rzeką, gdzie wstaje księżyc, kracze wrona, mroźne niebo rozpościera się nad głową, klony nad rzeką kołyszą się, migoczą światła rybaków, a w samą północ przybywa łódź z gośćmi… Choćby na chwilę zatracić się w świecie poezji z czasów dynastii Tang.

Gdy wyszedł z pokoju, zobaczył, że u Catherine nadal się świeci. Zszedł jednak do recepcji. Podniósł słuchawkę i zawahał się. W pobliżu stało kilka osób. Niedaleko inna grupka siedziała przed kolorowym telewizorem. Odłożył słuchawkę i wyszedł na ulicę.

Suzhou najwyraźniej niewiele się zmieniło pomimo ogłoszonej w Chinach polityki otwartych drzwi. Tu i ówdzie między domami w starym stylu wznosiły się nowe budynki mieszkalne, ale nigdzie nie znalazł budki telefonicznej. Szedł przed siebie, aż dotarł do starożytnego mostu z białego kamienia. Ruszył nim i nieoczekiwanie dotarł do jaskrawo oświetlonego pasażu z rozmaitymi sklepami, miejsca jakby z zupełnie innej epoki.

Na rogu pasażu zobaczył otwarty urząd pocztowy. W przestronnym holu kilka osób czekało przed szeregiem budek telefonicznych z oszklonymi drzwiami. Nad każdą z nich na ekranie wyświetlano nazwę miasta i zamawiany numer. Kobieta w średnim wieku spojrzała w górę, popchnęła drzwi i podniosła słuchawkę.

Zaczął wypełniać zamówienie rozmowy z Gu. Po raz kolejny zawahał się i uznał, że komuś takiemu jak dyrektor klubu karaoke lepiej nie ujawniać miejsca swojego pobytu. Wpisał numer pana Ma. Być może Gu skontaktował się ze starym doktorem.

Po dziesięciu minutach na ekranie pojawił się zamówiony numer. Starszy inspektor wszedł do budki, zamknął za sobą drzwi i wziął słuchawkę.

– To ja, Chen Cao, panie Ma. Czy Gu odzywał się do pana?

– Tak. Dzwoniłem do komendy. Poinformowano mnie, że jest pan w Hangzhou.

– Co powiedział Gu?

– Wydaje się, że naprawdę niepokoi się o pana. Podobno jacyś potężni ludzie są do pana wrogo nastawieni.

– Kto taki?

– Nie powiedział. Zapytał za to, czy słyszałem o triadzie z Hongkongu o nazwie Zielony Bambus.

– Zielony Bambus?

– Tak. Dzisiaj po południu zasięgnąłem języka u kilku osób. To międzynarodowa organizacja z centralą w Hongkongu.

– Co robią w Szanghaju?

– Na razie nie wiem. Będę pytał dalej. Niech pan uważa, starszy inspektorze Chen.

– Oczywiście. I panu też to radzę, panie Ma.

Wyszedł z poczty, powłócząc nogami. Rozmaite sprawy wydawały się splątane jak ukryte pod ziemią pędy bambusa. Zielony Bambus. Do tej pory starszy inspektor Chen nawet nie słyszał o takiej organizacji.

I zgubił się w obcym mieście. Kilka razy źle skręcił i znalazł się w Ogrodzie Pagody Bausu. Kupił bilet, chociaż było za późno, by pójść do świątyni.

Wędrując bez celu po parku, w nadziei, że przyjdą mu do głowy jakieś pomysły, zobaczył zagłębioną w lekturze dziewczynę na drewnianej ławce. Miała nie więcej niż dziewiętnaście lat i siedziała spokojnie z książką w jednej ręce i piórem w drugiej. Na ławce leżała też rozłożona gazeta. Dotknęła wargami lśniącej skuwki pióra, kokarda na jej kucyku zatrzepotała jak motyl w podmuchu wiatru. Scena przypomniała mu chwile, jakie wiele lat temu spędzał w Parku na Bundzie.

Ciekawe, co czyta? Tomik poezji? Zrobił krok w kierunku ławki, zanim uświadomił sobie, jak bardzo był naiwny. Zobaczył tytuł książki: Strategia rynku. Przez wiele lat giełdy nie funkcjonowały, ale teraz „giełdowe szaleństwo" ogarniało kraj, docierając nawet do tego zakątka starożytnego ogrodu.

Wspiął się na małe wzgórze i przez kilka minut stał na szczycie. Wydawało mu się, że niedaleko słyszy szmer kaskady. Dostrzegł w oddali słabe, migoczące światełko. Tej kwietniowej nocy gwiazdy wydawały się wysoko, świeciły jasno i szeptały do niego poprzez wspomnienia…

Takie gwiazdy, lecz nie tak jasne, dawno temu, zgubione,

Dla kogo stoję dzisiaj, na wietrze i mrozie.

Ale dzisiejsza noc nie była tak zła jak w wersach Huang Chong-zhe, nie tak zimna. Zaczął pogwizdywać, starając się otrząsnąć z chandry. Bez skutku. Nie zamierzał być poetą. Ani nie został stworzony na zamorskiego Chińczyka, który przyjeżdża z amerykańską dziewczyną, aby „omieść groby", jak wyobrażały sobie tamte stare kobiety. Nie czuł się też turystą, spacerującym bez pośpiechu po Suzhou.

Był funkcjonariuszem policji incognito, prowadzącym śledztwo i niezdolnym podjąć decyzji przed jutrzejszą rozmową.

Rozdział 28

Następnego dnia wczesnym rankiem przybyli do domu Liu na przedmieściach Suzhou.

Inspektor Rohn była zdumiona wspaniałym widokiem posiadłości utrzymanej w zachodnim stylu. Liu mieszkał w pięknej willi za solidnymi murami, bardzo kontrastującej z ogólnym wyglądem miasta. Weszli do środka przez żelazną bramę. Trawnik wyglądał jak wypielęgnowane pole golfowe.

Obok podjazdu stała marmurowa rzeźba – dziewczyna z opuszczoną głową siedzi po kąpieli zatopiona w myślach, a jej długie włosy spadają wodospadem na piersi.

Starszy inspektor Chen nacisnął dzwonek. Do drzwi podeszła kobieta w średnim wieku.

Catherine oceniła ją na mniej więcej czterdzieści lat. Cieniutkie zmarszczki w kącikach oczu, delikatne rysy. Miała na sobie fioletową jedwabną bluzę i tego samego koloru spodnie, a na to założony biały haftowany fartuszek. Włosy zaczesała w staroświecki kok. Mimo to wciąż wyglądała atrakcyjnie.

Catherine nie zdołała zgadnąć, jaki jest status tej kobiety w domu Liu. Nie była pokojówką ani panią domu. Żona gospodarza przebywała w Szanghaju.

Ta niejednoznaczność była również widoczna w sposobie, w jaki traktowała gości.

– Proszę usiąść. Dyrektor naczelny Liu przyjedzie za pół godziny. Właśnie telefonował do mnie z samochodu. To wy dzwoniliście do niego wczoraj?

– Tak. Jestem Chen Cao. A to Catherine, moja amerykańska przyjaciółka.