Выбрать главу

– Czy nie wyraziłem się wystarczająco jasno? – spytał Liu. – Po co marnować czas?

– Wen sama zadecyduje, ale najpierw musi dobrze poznać sytuację. W przeciwnym razie oboje możecie ucierpieć. W grę wchodzi wiele czynników, bardzo poważnych. Na pewno nie chcielibyście dopuścić, żeby narażała się na niebezpieczeństwo?

– Więc z nią pomówcie – zgodził się Liu.

– Przypuszczacie, że będzie mnie teraz słuchać? – spytał Chen. – Jesteście jedynym człowiekiem, którego wysłucha.

– Czy dotrzymacie słowa, starszy inspektorze?

– Tak. Napiszę meldunek do komendy i wyjaśnię każdą decyzję, którą Wen podejmie.

Catherine zastanawiało jego podejście. Chińskie władze od początku podchodziły do tej sprawy bez entuzjazmu. Znaleźli Wen, ale teraz wydawało się, że Chenowi nie zależy na tym, żeby wyjechała. W takim razie, dlaczego wziął ją ze sobą?

– Dobrze, porozmawiajmy w moim gabinecie na górze – oznajmił Liu, potem zwrócił się do Wen Liping: – Nie martw się. Zjedz obiad z Amerykanką. Nikt cię do niczego nie zmusi.

Rozdział 29

Gabinet Liu był o wiele większy od pokoju Chena w Komendzie Policji w Szanghaju. I bardziej komfortowo urządzony. Znajdowało się w nim wielkie stalowe biurko w kształcie litery U, obrotowy skórzany fotel z odchylanym oparciem, kilka zwykłych skórzanych foteli i regały wypełnione książkami w twardych oprawach. Na biurku stal komputer z drukarką laserową. Liu usiadł w jednym z foteli i poprosił Chena, by zajął miejsce w drugim.

Chen zauważył na półkach kilka miniaturowych złoconych posążków buddyjskich. Każdy z nich miał barwną jedwabną szatę. Przypomniały mu scenę, której był świadkiem wiele lat wcześniej, kiedy razem z matką odwiedził spowitą bluszczem świątynię w Hangzhou. W sali, u stóp glinianego, złoconego posągu Buddy klęczeli pielgrzymi w łachmanach, a przed nimi leżały wspaniałe szaty, haftowane złotem i srebrem. Matka wyjaśniła, że ceremonia nazywa się „Odziewanie Buddy". Im kosztowniejsza szata, tym bardziej pobożny jest pielgrzym, a Budda będzie czynił cuda odpowiednio do pobożności ofiarodawcy. Idąc za przykładem matki, zapalił kadzidełko i pomyślał trzy życzenia. Zapomniał je już dawno, ale doskonale pamiętał przeżyte wówczas zdziwienie.

Uwierz, a wszystko stanie się możliwe. Starszy inspektor Chen nie wiedział, czy Liu wierzy w moc posążków, czy też trzyma je tylko dla ozdoby, ale widać było, że jest przekonany, iż postępuje słusznie.

– Przepraszam za mój wybuch – odezwał się Liu. – Ta amerykańska policjantka nie rozumie, jak wyglądają sprawy w Chinach.

– To nie jej wina. Ja poznałem pewne szczegóły z życia Wen dopiero tej nocy. Inspektor Rohn ich nie zna. Dlatego chciałem, żebyśmy porozmawiali w cztery oczy.

– Gdybyście wiedzieli, jakie piekło przeżywała z tym draniem, swoim mężem, czy nadal nalegalibyście, żeby do niego wyjechała? Nie możecie sobie wyobrazić, jak podziwialiśmy ją w liceum. Przewodziła nam we wszystkim. Miała długie warkocze i policzki bardziej różowe niż kwiat brzoskwini w podmuchach wiosennego wiatru… Boże, czy muszę mówić wam to wszystko?

– Proszę powiedzieć, ile możecie. Dzięki temu zdołam napisać szczegółowy meldunek do komendy. – Chen wyjął notes.

– Proszę bardzo, jeżeli sobie tego życzycie – odparł zdziwiony Liu. – Od czego zacząć?

– Od samego początku, od kiedy poznaliście Wen.

Liu poszedł do liceum w 1967 roku, w czasie, kiedy jego ojciec, właściciel firmy perfumeryjnej przed 1949 rokiem, został uznany za wroga klasowego. Sam Liu stał się godnym pogardy „czarnym szczenięciem" dla swoich kolegów szkolnych, wśród których po raz pierwszy zobaczył Wen. Chodzili do tej samej klasy. Jak inni był porażony jej urodą, ale nigdy nawet nie pomyślał, żeby podejść do pięknej koleżanki. Chłopak z „czarnej" rodziny nie mógł zostać czerwonogwardzistą. Fakt, że Wen należała do kadry Czerwonej Gwardii, jeszcze bardziej podkreślał niższy status Liu. Wen przewodziła klasie w śpiewaniu rewolucyjnych pieśni, wykrzykiwaniu haseł politycznych i czytaniu Cytatów przewodniczącego Mao, jedynego ówczesnego podręcznika. Była więc dla niego jak wschodzące słońce i zadowalał się uwielbianiem jej z daleka.

W tym samym roku jego ojca przyjęto do szpitala na operację oka. Nawet tam, na oddziałach czerwonogwardziści lub „czerwoni buntownicy" szaleli jak rozwścieczone osy. Choremu rozkazano wstać i z zawiązanymi oczyma wygłosić samokrytykę pod portretem przewodniczącego Mao. Niewidomy kaleka, który nie był w stanie się poruszać, nie mógł wykonać zadania. Liu musiał mu pomóc i przede wszystkim napisać samokrytykę w imieniu ojca. Dla trzynastolatka okazało się to bardzo trudne. Po godzinie napisał zaledwie dwie czy trzy linijki. Z potwornym bólem głowy, w rozpaczy wybiegł na ulicę z piórem w ręku i zobaczył Wen Liping. Szła ze swoim ojcem. Powitała go z uśmiechem i jej palce dotknęły pióra. Złota skuwka nagle zalśniła w słonecznym świetle. Wrócił do domu i tym piórem – jedyną drogocenną rzeczą, jaką posiadał – dokończył pisać przemówienie. Potem w szpitalu podtrzymywał ojca jak drewniany filar. Nie czując upokorzenia, czytał w jego imieniu niczym robot. Był to najjaśniejszy i najciemniejszy dzień w jego życiu.

Trzy lata w liceum przepłynęły jak woda w strumieniu i zakończyły się powodzią – exodusem wykształconej młodzieży. On sam razem z grupą szkolnych kolegów pojechał do prowincji Heilongjiang. Wen wyruszyła sama do Fujianu. W dniu wyjazdu na dworcu kolejowym w Szanghaju przeżył największy cud swojego życia, kiedy w tańcu lo jalnych trzymał razem z nią czerwone papierowe serce. Palce Wen nie tylko unosiły ten symbol, ale również zmieniły jego samego z „czarnego szczenięcia" na kogoś o równym statusie.

Życie w Heilongjiangu było trudne. Wspomnienie tańca lojalnych stało się dla niego niegasnącym światłem w tunelu bez końca. Potem przyszła wiadomość o małżeństwie Wen. Poczuł się zdruzgotany. Paradoksalnie właśnie wtedy poważnie pomyślał o własnej przyszłości. Wierzył, że kiedyś pomoże Wen. I zaczął się uczyć.

Podobnie jak inni wrócił do Szanghaju w 1978 roku. Dzięki samokształceniu w Heilongjiangu zdał egzaminy wstępne na Uniwersytet Wschodniochiński. Chociaż był pogrążony w nauce, kilkakrotnie dowiadywał się o koleżankę z dawnych lat. Wydawało się, że przepadła bez wieści. Nie miał o niej żadnych informacji. Przez cztery lata ani razu nie pojawiła się w Szanghaju. Po dyplomie dostał pracę w „Dzienniku Wenhui". Robił reportaże przedstawiające dokonania szanghajskiego przemysłu. Zaczął też pisać wiersze. Pewnego dnia dowiedział się, że „Wenhui" zamieści specjalny artykuł o fabryce komuny w prowincji Fujian. Poprosił naczelnego, aby przydzielił mu to zadanie. Nie znał nazwy wioski, do której trafiła Wen. Właściwie nie zamierzał też wcale jej szukać. Po prostu wystarczała mu sama myśl, że znajdzie się blisko tej wspaniałej dziewczyny. W rzeczy samej „nie ma historii bez zbiegów okoliczności". Po wejściu do fabrycznej hali produkcyjnej przeżył wstrząs.

Po zwiedzaniu odbył długą rozmowę z dyrektorem. Ten musiał czegoś się domyślić, bo zdradził mu, że Feng jest potwornie zazdrosny i agresywny. Tej nocy Liu wiele myślał. Po tylu latach wciąż mu ogromnie zależało na Wen. Wydawało mu się, że jakiś głos w głębi duszy nalega: „Idź do niej. Powiedz wszystko. Może nie jest za późno".

Ale rankiem, kiedy obudził się w realnym świecie, pospiesznie wyjechał z wioski. Był cenionym reporterem, drukowano jego wiersze, nie narzekał też na brak młodszych przyjaciółek. Wiązanie się z żonatą kobietą, matką cudzego dziecka, która nie była już młoda i piękna – nie miał odwagi stawić czoło temu, co pomyślą inni.