W jednym z barów znaleźli wolny stolik. Chen podał Rohn menu. Spojrzała na dziwne nazwy dań i poddała się.
– Niech pan wybiera. Nigdy nie słyszałam o żadnej z tych potraw.
Chen zamówił więc porcję smażonych minibułeczek nadziewanych wieprzowiną, prawie przezroczyste pierożki z krewetkami, pałeczki sfermentowanego tofu, ryż z tysiącletnim jajkiem, marynowany biały kabaczek, soloną kaczkę i twaróg fasolowy Guilin z siekaną zieloną dymką. Wszystko w małych miseczkach.
– Prawdziwa uczta – powiedziała.
– Kosztuje mniej niż śniadanie kontynentalne w hotelu.
Najpierw spróbowała tofu, którego małe kawałki zatknięte były na bambusowych patyczkach niczym szisz-kebab. Mimo że ostre, już po kilku kęsach poczuła, że smak jej odpowiada.
– Posiłek zawsze był ważną częścią chińskiej kultury – wymamrotał Chen, jedząc z apetytem. – Konfucjusz powiedział: „Radość z jedzenia i seksu leży w ludzkiej naturze".
– Zgadza się! – Nigdy nie trafiła na ten cytat. Ale chyba go nie wymyślił? Wydało jej się, że słyszy w głosie Chena lekkie rozbawienie.
Wkrótce zaczęła dostrzegać zdziwione spojrzenia innych klientów – Amerykanka delektująca się zwyczajnym jedzeniem w towarzystwie Chińczyka. Pulchny mężczyzna z olbrzymią kulą ryżu w dłoni pozdrowił ją nawet, mijając ich stolik.
– A teraz mam do pana parę pytań, starszy inspektorze Chen. Myśli pan, że Wen wyszła za mąż za Fenga, chłopa, bo tak bardzo wierzyła w Mao?
– Możliwe. Ale nie sądzę, by w sprawach między kobietą a mężczyzną jedynym wytłumaczeniem była polityka.
– Jak wiele wykształconej młodzieży pozostało na prowincji? – zapytała, dojadając ostatni kawałek tofu.
– Po rewolucji kulturalnej większość wróciła do miasta. Detektyw Yu i jego żona byli w Yunnanie i wrócili do Szanghaju na początku lat osiemdziesiątych.
– Ciekawy podział zadań, starszy inspektorze Chen. Detektyw Yu pracuje w Fujianie, a pan w Szanghaju dogadza sobie wspaniałymi przekąskami w towarzystwie amerykańskiego gościa.
– Moim obowiązkiem jako starszego inspektora było powitanie pani z okazji pierwszej wizyty w Chinach i nawiązanie współpracy naszych dwóch krajów w zwalczaniu nielegalnej emigracji. Sekretarz partii Li specjalnie to podkreślił: „Macie uczynić pobyt inspektor Rohn w Szanghaju bezpiecznym i satysfakcjonującym".
– Dziękuję – odparła. Wyraźnie czuła autoironię w jego głosie i ułatwiało to jej rozmowę. – A więc kiedy wrócę do kraju, powinnam mówić o przyjaźni między naszymi krajami.
– To zależy tylko od pani, inspektor Rohn. Do chińskiej tradycji należy okazywanie gościnności przybyszowi z dalekiego kraju.
– A poza zabawianiem mnie, co jeszcze zamierza pan robić?
– Sporządziłem spis ewentualnych kontaktów Wen w Szanghaju. Mój tymczasowy pomocnik Qian Jun zorganizuje mi rozmowy z tymi ludźmi albo dziś po południu, albo jutro rano. Będę wymieniał się z panią informacjami.
– A więc mam siedzieć cały dzień w hotelu i jak telefonistka w centrali czekać, aż się pan odezwie?
– Nie, nic podobnego. To pani pierwsza podróż do Chin. Proszę zwiedzać. Bund. Ulica Nanjing. W czasie weekendu będę pani przez cały czas służył jako przewodnik.
– Wolałabym raczej włączyć się do pańskiej pracy, starszy inspektorze Chen.
– To znaczy wziąć udział w rozmowach?
– Tak. – Spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie widzę przeszkód, poza tym, że ludzie mówią tu szanghajskim dialektem.
Pomyślała, że jego odpowiedź była wprawdzie dyplomatycznym, ale jednak wykrętem.
– Bez problemu gawędziłam w samolocie z towarzyszami podróży. Wszyscy mówili po mandaryńsku. Nie może pan poprosić swoich rozmówców, by robili to samo? A w razie potrzeby pomógłby mi pan.
– Oczywiście, ale czy uważa pani, że będą mówili swobodnie w obecności amerykańskiego funkcjonariusza?
– Bardziej się postarają, jeżeli uwierzą, że zajmujemy się tym na serio.
– Ma pani rację, inspektor Rohn. Porozumiem się z sekretarzem Li.
– Czy elementem waszej kultury politycznej jest nieudzielanie bezpośrednich odpowiedzi?
– Nie. Udzielę pani odpowiedzi, muszę jednak uzyskać zgodę przełożonego. Na pewno nawet w Biurze Szeryfa Federalnego należy przestrzegać procedur.
– Owszem. A więc co pan chce, żebym robiła, czekając, aż uzyska pan zgodę?
– Jeżeli zniknięcie Wen spowodował telefon od jej męża, lepiej będzie, jeżeli sprawdzi pani, czy nie doszło do przecieków w waszym wydziale.
– Porozmawiam z szefem – oznajmiła, wyraźnie widząc, do czego Chen zmierza. Przewidziała to.
– Poprosiłem w hotelu, aby ustawili faks w pani pokoju. Jeżeli potrzebuje pani czegoś jeszcze, proszę powiedzieć.
– Doceniam pańską pomoc. A teraz jeszcze jedno pytanie – dodała pod wpływem impulsu. – W nocy, kiedy patrzyłam na Bund, pomyślałam o klasycznym chińskim wierszu. Kilka lat temu analizowałam jego angielski przekład. O poecie, który żałuje, że nie potrafi dzielić z przyjacielem transcendentnej sceny. Nie mogłam przypomnieć sobie wersów. Może przypadkiem zna pan ten wiersz?
– Hm… – spojrzał na nią zaskoczony. – Przypuszczam, że to wiersz Liu Yonga, poety z okresu dynastii Song. Druga strofa brzmi tak: „Gdzie znajdę się/Dziś wieczór, obudzony po przepiciu -/Na brzegu rzeki ze szpalerem wierzb płaczących./Księżyc zachodzi, ranek budzi wietrzyk./Rok za rokiem będę daleko/ daleko od ciebie./ Odsłaniają się piękne widoki,/Lecz na próżno:/Och, komuż mogę opowiedzieć/O tych uroczych krajobrazach?"
– To rzeczywiście ten wiersz. – Zdumiała ją nagła metamorfoza Chena. Jego twarz rozjaśniła się, gdy cytował wersy.
CIA się nie myliła. A więc był starszym inspektorem, a także poetą – w każdym razie znał zarówno Eliota, jak i Liu Yonga. To ją intrygowało.
– Liu jest jednym z moich ulubionych poetów z okresu przed Eliotem.
– Dlaczego Eliot to dla pana ktoś tak szczególny?
– Nie umiał podjąć decyzji, czy oświadczyć się ukochanej. Przynajmniej nie w Pieśni miłosnej J. Alfreda Prufrocka.
– W takim razie Eliot powinien uczyć się od Liu.
– Lepiej pójdę teraz do sekretarza Li – powiedział i podniósł się z uśmiechem.
Na rogu ulicy Syczuan musieli stanąć na jezdni, bo chodnik, wbrew przepisom, zastawiały rowery. Podali sobie ręce, zamierzając iść każde w swoją stronę, kiedy nagle Rohn spostrzegła motocyklistę w czarnych dżinsach, czarnym podkoszulku i z twarzą przesłoniętą szybą czarnego kasku. Pędził prosto na nią na potężnym motocyklu. Ryczący potwór uderzyłby w Amerykankę, gdyby nie reakcja Chena. Szarpnął Rohn za rękę, popchnął na krawężnik i osłonił swoim ciałem. Jednocześnie z wykonywanym półobrotem jego prawa noga wystrzeliła do tyłu jak w filmie kung-fu. Motocykl minął Chena o włos, lekko skręcił, zachwiał się, ale nie upadł. Z piskiem opon i w obłoku pyłu pomknął ulicą Nanjing.
Wszystko trwało kilka sekund. Motocykl zniknął wśród pojazdów. Kilku przechodniów gapiło się na nich, potem ruszyło dalej.
– Bardzo przepraszam, inspektor Rohn – powiedział, puszczając jej dłoń. – Ci szaleni motocykliści są niebezpieczni.
– Dziękuję, starszy inspektorze Chen.
Rozdział 7
Idąc do gabinetu sekretarza Li, Chen sprawdził swoją przegródkę na faksy. Komenda Policji w Fujianie przysłała mu kilka – dodatkowe informacje o Latających Siekierach. Ucieszył się, widząc na pierwszej stronie numer telefonu komórkowego do detektywa Yu. Poprzedniej nocy komisarz Hong obiecał mu załatwić tę sprawę. Znalazł również stronę z fotografią zapuszczonego domu, pod którą znajdowało się wyjaśnienie spisane ręką Yu: „Dom Wen w wiosce Changle".