Выбрать главу

– Cóż za wspaniałe wyczucie czasu! Ten hotel nie jest taki zły. Zjedzcie ze mną drugie śniadanie, dyrektorze Pan. Porozmawiamy sobie jeszcze przy jedzeniu.

– W takim razie później się wam zrewanżuję – odparł Pan. – Przed waszym wyjazdem zapraszam na makaron z woka w stylu Fujian.

Yu zdjął papierową pokrywkę, odsłaniając dużą miskę świeżego, kolorowego, smażonego ryżu z jajecznicą i wieprzowiną z grilla, przykrytą wazę i dwa talerze przystawek – jeden z solonymi fistaszka-mi, drugi z tofu wymieszanym z olejem sezamowym i szczypiorkiem. Zdejmując papierową osłonę z wazy, poczuł, zaskoczony, zapach… alkoholu?

– Kraby marynowane w winie – wyjaśnił Pan.

Na tacy leżała tylko jedna para plastikowych pałeczek. Na szczęście Peiqin zapakowała mu do torby kilka par jednorazowych pałeczek. Podał jedną dyrektorowi.

On jednak wyjął odnóże kraba palcami.

– Uwielbiam kraby. – Yu wzruszył ramionami. – Ale nie jem ich na surowo.

– Nie obawiajcie się. Nie będzie żadnych problemów. Moczenie kraba w alkoholu załatwia sprawę.

– Po prostu nie mogę jeść nieugotowanych krabów. – Nie powiedział całej prawdy. W dzieciństwie uwielbiał na śniadanie wodnisty ryż z kawałkiem solonego kraba. Peiqin zmusiła go jednak do rezygnacji z surowych owoców morza. Cóż, taką cenę się płaci, kiedy ma się żonę z zasadami. – Zjedzcie wszystkie kraby, dyrektorze Pan – zaproponował z ociąganiem.

Ryż przyjemnie pachniał, wieprzowina miała szczególną konsystencję, a przystawki wspaniale smakowały. I Yu nie żałował już kraba. Dalej rozmawiali o Wen.

– Nie miała nawet konta w banku – wyjaśnił Pan. – Cały jej zarobek zabierał Feng. Zaproponowałem, żeby trzymała część pieniędzy w fabryce. I tak zrobiła.

– Zabrała je przed zniknięciem?

– Nie. Nie było mnie tego dnia w fabryce, ale wiem, że ich nie wzięła – odparł Pan, dojadając z apetytem złociste gruczoły trawienne kraba. – Musiała podjąć decyzję nagle.

– Czy przez te wszystkie lata ktoś odwiedzał Wen?

– Nie, chyba nie. Feng był wściekle zazdrosny. Nie przyjąłby żadnych gości. – Pan wyciągnął krabowi wnętrzności i teraz miał na dłoni coś, co przypominało małego, starego mnicha. – Wiecie, to zły facet.

– Wiem. W legendzie o Białym Wężu pewien wścibski mnich musiał ukryć się we wnętrznościach kraba… – Yu nie dokończył, słysząc słaby jęk Pana.

Dyrektor, zgięty wpół z bólu, przyciskał dłoń do brzucha.

– Niech to diabli. Czuję, jakby mi wbito nóż. – Twarz miał pokrytą kroplami potu i bladą jak płótno. Znów zaczął jęczeć.

– Wezwę karetkę – zawołał Yu, zrywając się z krzesła.

– Nie. Weźcie fabrycznego pikapa – zdołał wykrztusić Pan.

Samochód stał przed hotelem. Yu i portier szybko przenieśli do niego

Pana. Do okręgowego szpitala było kilka kilometrów. Yu zmusił portiera, aby usiadł koło niego i wskazywał kierunek. Zanim uruchomił silnik, pobiegł do pokoju i zabrał wazę z krabami marynowanymi w winie.

Trzy godziny później Yu wrócił do hotelu. Pan musiał zostać w szpitalu, chociaż ustalono, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Diagnoza: zatrucie pokarmowe.

– Za godzinę byłoby za późno na jakąkolwiek pomoc – oznajmił lekarz.

Analiza zawartości wazy dała bardzo podejrzany wynik. W krabach znajdowały się bakterie – w ilości wielokrotnie przekraczającej dopuszczalną normę. Skorupiaki musiały być martwe od dłuższego czasu.

– Dziwne – powiedziała pielęgniarka. – Ludzie nigdy nie jedzą martwych krabów.

Sprawa jest bardziej niż dziwna, pomyślał detektyw Yu, idąc polną drogą. W lesie za nim pohukiwała sowa. Splunął kilkakrotnie na ziemię, podświadomie usiłując odpędzić złe duchy.

Gdy tylko wrócił do hotelu, poszedł do kuchni.

– Nie, nie wysyłaliśmy wam jedzenia – oznajmił zdenerwowany kucharz. – Nie obsługujemy pokojów.

Yu sprawdził to w informatorze hotelowym. Rzeczywiście, nie wymieniono w nim obsługi pokojów. Kucharz zasugerował, że posiłek mogła dostarczyć pobliska restauracja.

– Nie, nie mieliśmy takiego zamówienia – zajęczał przez telefon jej właściciel.

Niewykluczone, że dostarczyli jedzenie przez pomyłkę, a teraz usiłowali wykręcić się od odpowiedzialności. Ale było to mało prawdopodobne – dostawca zażądałby zapłaty.

Detektyw Yu stwierdził, że chodziło o niego. Gdyby przebywał w hotelu sam i zjadł wszystko, wylądowałby w szpitalu lub w kostnicy. Nikt nie zawracałby sobie głowy zbadaniem resztek z wazy. Gang nie miałby żadnych powodów do niepokoju. Przypadki zatruć pokarmowych zdarzały się każdego dnia. Nawet nie wezwano by policji. Zamachowiec nie mógł jednak wiedzieć, że Yu nie je surowych krabów.

A więc nadepnął komuś na odcisk. Ktoś chciał go usunąć. Sprawa Wen stała się teraz jego osobistą. Był zdecydowany walczyć, chociaż jego wróg miał przewagę. Krył się w mroku, obserwował i czekał, gotów uderzyć przy nadarzającej się okazji.

Nagle znalazł niepokojącą lukę w swojej teorii. Gangsterzy zobaczyliby dyrektora Pana wchodzącego do jego pokoju. A wtedy nie dokonaliby zamachu. Czyżby otrzymali nieprawdziwą informację, że detektyw Yu będzie sam w hotelowym pokoju?

Tylko sierżant Zhao znał jego plany na ten dzień. Yu mówił, że będzie sam. Posiłek przyniesiono dla jednej osoby. Na tacy leżała jedna para pałeczek.

Rozdział 10

Wyszli z mieszkania Zhu Xiaoying. Inspektor Rohn zaczęła schodzić po omacku schodami tuż za starszym inspektorem Chenem.

Korzystając ze spisu sporządzonego przez Lihuę, porozmawiali z kilkoma kolegami i koleżankami szkolnymi Wen – z Qiao Xiaodongiem w liceum Jingling, Yang Hui w sklepie spożywczym Czerwony Sztandar i na końcu z Zhu Xiaoying w jej domu. Nie zdobyli żadnych istotnych informacji. Ludzie mogli wzruszyć się na spotkaniu klasowym, ale byli zbyt zaaferowani codziennym życiem, by obchodziła ich koleżanka, z którą dawno stracili kontakt. Tylko Zhu wysyłała Wen kartki noworoczne, ale ona również od wielu lat nie miała od niej wiadomości. Do sprawy wnosiła zaledwie jedną informację: powód, dla którego Wen nie wróciła do Szanghaju po rewolucji kulturalnej. Zhu uważała, że to przez Lihuę, któremu nie podobało się, że Wen będzie gnieździć się w tym samym pokoju z jego rodziną.

Pod Catherine nagle załamał się stopień. Potknęła się, straciła równowagę i runęła do przodu. Wpadła na Chena. A on złapał się ręką balustrady, więc nie poleciała dalej. Przyciśnięta do jego pleców, usiłowała odzyskać równowagę; kiedy się odwrócił, znalazła się w jego ramionach.

– Nic się pani nie stało, inspektor Rohn? – zapytał.

– Wszystko w porządku – odparła, odsuwając się.

Zhu wyskoczyła z latarką w ręku.

– Och, te stare schody zupełnie spróchniały.

Jeden ze stopni był złamany. Czy inspektor Rohn najpierw się potknęła, czy też stopień pękł, gdy na nim stanęła?

Chen już chciał to skomentować, ale ugryzł się w język.

– Bardzo mi przykro, pani inspektor Rohn – powiedział tylko.

– Dlaczego, starszy inspektorze Chen? – zapytała, widząc jego zakłopotanie. – Gdyby nie pan, mogłabym się bardzo potłuc.

Zrobiła krok i zachwiała się. Objął ją w pasie; opierając się całym ciężarem na jego ramieniu, pozwoliła sprowadzić się po schodach. Gdy znaleźli się na dole, spróbowała unieść stopę, żeby lepiej ją obejrzeć, i skrzywiła się, czując ostry ból w kostce.

– Musi pani iść do lekarza.

– Nie, to drobiazg.

– Nie powinienem zabierać pani ze sobą, inspektor Rohn.

– To ja nalegałam – odparła cierpko.

– Mam pomysł – oświadczył zdecydowanie. – Pojedziemy do zielarni. Chińskie leki pana Ma na pewno pani pomogą.

Zielarnia znajdowała się na terenie szanghajskiego starego miasta. Na złotej wywieszce nad drzwiami widniały dwa wyraziste chińskie znaki: „Stary Ma", co oznaczało także „Stary Koń".