– Nie, nie martwią się. Wiedzą, że tu jestem.
– Macie jakieś problemy rodzinne?
– Nie, żadnych.
– Lepiej mówić prawdę – zablefował. Właściwie to nie jego sprawa, ale uważał, że w obecności inspektor Rohn powinien się wykazać policyjną wnikliwością. – Bo inaczej będziecie mieli poważne kłopoty.
– Nie odsyłajcie mnie do domu, towarzyszu starszy inspektorze. Zmuszą mnie do aborcji!
Catherine po raz pierwszy się wtrąciła.
– Co takiego? Kto panią zmusi?
– Wioskowa kadra. Prowadzą kontrolę urodzeń. Trzeba trzymać się norm.
– Proszę wszystko powiedzieć – poleciła Catherine. – Z naszej strony nic pani nie grozi.
Starszy inspektor Chen popatrzył na dwie kobiety. Qiao łkała, Catherine była wściekła, a on sam stał bezradnie jak idiota.
– Co się stało, towarzyszko Qiao?
– Mamy dwie córki. Mąż chciał syna. Znowu zaszłam w ciążę. Ukarano nas wysoką grzywną za to, że przyszła na świat druga córka. Komitet wioskowy powiedział, że tym razem nie skończy się na karze pieniężnej. I że muszę usunąć ciążę. Dlatego uciekłam.
– Jesteście z Guangxi. Dlaczego przyjechaliście aż tutaj? – spytał Chen. Zdawał sobie sprawę, że Catherine bacznie go słucha.
– Mąż chciał, żebym zamieszkała u jego kuzynki, ale ona się wyprowadziła. Na szczęście spotkałam panią Yang, właścicielkę restauracji. Zatrudniła mnie.
– A więc pracujecie za mieszkanie i wyżywienie?
– Pani Yang płaci mi też dwieście juanów miesięcznie. No i mam napiwki – wyjaśniła Qiao, kładąc rękę na brzuchu. – Wkrótce nie będę mogła pracować na sali. Muszę jak najwięcej zarobić.
– A co potem? – spytała Catherine.
– Urodzę dziecko tutaj. Kiedy syn będzie miał dwa, trzy miesiące, wrócę.
– A wioskowa kadra?
– Kiedy dziecko się urodzi, właściwie nic nie mogą zrobić. Pewnie wymierzą dużą grzywnę. Trudno. – Odwróciła się do Chena i zapytała drżącym głosem: – A więc nie odeślecie mnie do domu?
– Nie. To problem waszej wioskowej kadry, nie mój. Po prostu nie sądzę, że to dobry pomysł, aby ciężarna kobieta znajdowała się tak daleko od domu.
– A pan ma lepszy pomysł? – spytała sarkastycznie Catherine.
Do restauracji wszedł mężczyzna, ale na widok starszego inspektora i jego amerykańskiej partnerki zmył się bez słowa.
– To moja wizytówka – oznajmił Chen, wstając. – Dajcie mi znać, jeżeli będziecie potrzebowali pomocy.
Wyszli z restauracji w milczeniu. Napięcie między nimi nie zmniejszyło się, gdy wsiedli do samochodu. Chen zapuścił silnik ze zgrzytem.
W kabinie było duszno.
Co za wstyd, przyznał w duchu. Niestety inspektor Rohn słyszała, jaką presję wywierały miejscowe kadry na Qiao. On sam znał niejedną historię o ciężarnych kobietach ukrywających się aż do rozwiązania. Teraz jednak spotkał kogoś, kogo ten problem osobiście dotyczy. Nieprzyjemna sprawa.
Jego amerykańska partnerka musiała myśleć o naruszaniu przez Chiny praw człowieka. Świat w kropli wody. Nie odezwała się ani słowem. Przypadkowo nacisnął klakson.
– Miejscowe kadry zapewne zareagowały przesadnie – spróbował przerwać ciszę – ale nasz rząd nie ma wyboru. Kontrola urodzeń jest koniecznością.
– Bez względu na kłopoty waszego rządu, kobiecie musi przysługiwać prawo decydowania, czy i gdzie urodzić dziecko.
– Chyba nie zdaje sobie pani sprawy, jaki to poważny problem w Chinach. Weźmy na przykład rodzinę Qiao. Już mają dwie córki i będą się rozmnażać dalej, zanim w końcu urodzi im się syn. Zachowanie rodowego nazwiska, jak zapewne wiecie ze studiów sinologicznych, jest dla tych ludzi najważniejsze.
– To ich wybór.
– Ale musicie pamiętać o ogólnej sytuacji – zaprotestował. Li przestrzegł go, aby nie ustępował Amerykance. A teraz prawiła mu kazanie o prawach kobiet. – Nasz kraj nie ma zbyt dużo ziemi uprawnej. Niecałe dziewięćdziesiąt milionów hektarów. Sądzicie, że biednych rolników, jak na przykład rodzina Qiao, stać na zapewnienie dobrej opieki pięciorgu lub sześciorgu dzieci w ubogiej prowincji Guangxi?
– Podaje pan liczby z „Dziennika Ludowego".
– Ale takie są fakty. Gdyby pani mieszkała tu ze trzydzieści lat jak zwykły Chińczyk, może spojrzałaby na sytuację z innej perspektywy.
– To znaczy jak, towarzyszu starszy inspektorze Chen? – Spojrzała na niego po raz pierwszy, od kiedy wsiedli do samochodu.
– Sama pani przekonałaby się o paru sprawach. Trzy pokolenia stłoczone pod jednym dachem, w jednym pokoju, autobusy z ludźmi upchniętymi jak sardynki w puszce, pary po ślubie zmuszone spać na biurkach w pracy w ramach protestu na decyzje komisji kwaterunkowej. Detektyw Yu nie ma własnego pokoju; ten, w którym teraz mieszka z rodziną, był kiedyś jadalnią Starego Myśliwego. Qinqin, dziewięcioletni syn Yu, nadal śpi w jednym pomieszczeniu z rodzicami. Dlaczego? Z powodu przeludnienia. Nie ma dla nas dość mieszkań ani nawet przestrzeni. Jak rząd mógłby nie reagować?
– Bez względu na uzasadnienia, nie wolno ludziom odmawiać ich podstawowych praw.
– Takich jak prawo dążenia do szczęścia? – Czuł, że zaczynają go ponosić emocje.
– Tak. Jeżeli tego nie zaakceptujecie, nie mamy o czym dyskutować.
– Doskonale. W takim razie co z nielegalną emigracją? Wasza konstytucja popiera dążenie ludzi do szukania lepszego życia. Ameryka powinna więc witać emigrantów z otwartymi ramionami. Dlaczego zatem prowadzi pani to śledztwo? Dlaczego Chińczycy muszą płacić, żeby być przemyceni do pani kraju?
– To co innego. Chodzi o międzynarodowe prawo i porządek.
– O tym właśnie mówię Nie ma zasad absolutnych. Zawsze są modyfikowane przez czas i okoliczności. Dwieście, trzysta lat temu nikt nie narzekał na nielegalną emigrację do Ameryki Północnej.
– Od kiedy jest pan historykiem?
– Nie jestem. – Starał się zachować spokój. Skręcił w drogę z nowymi budynkami przemysłowymi po obu stronach.
– Może chce pan zostać rzecznikiem „Dziennika Ludowego" – powiedziała z nieskrywanym sarkazmem. Nie zaprzeczy pan jednak, że tę biedną kobietę pozbawiono prawa do posiadania dzieci.
– Nie twierdzę, że miejscowe kadry dobrze robią, posuwając się tak daleko, ale Chiny muszą przeciwdziałać przeludnieniu.
– Wcale mnie nie dziwi ta błyskotliwa obrona. Na pańskim stanowisku, starszy inspektorze Chen, musi się pan identyfikować z systemem.
– Pewnie tak – odparł ponuro. – Nic na to nie poradzę; pani też postrzega rzeczy wyłącznie z perspektywy ukształtowanej przez wasz system.
– Och, dosyć już tych politycznych wykładów. – Jej niebieskie oczy, głębokie jak ocean, błyskały wrogo.
Chen się zaniepokoił. Mimo tak krytycznego stosunku Catherine do Chin, wciąż widział w niej atrakcyjną kobietę.
Przypomniała mu się strofa z anonimowego wiersza z okresu dynastii Han.
Tatarski koń raduje się w północnym wietrze
Ptak z Yueh gnieździ się na południowej gałęzi.
Różne powiązania. Różne miejsca. Może sekretarz partii Li miał rację – nie należy zbaczać ze swojej drogi, prowadząc to śledztwo.
Dwa tysiące lat temu to, co obecnie jest Stanami Zjednoczonymi Ameryki, mogło być nazywane Ziemią Tatarów.
Rozdział 14
Kłopoty zawsze chodzą stadami.
Chen odebrał telefon. W słuchawce zabrzmiał głos pana Ma:
– Gdzie pan jest, starszy inspektorze?
– Wracam z Qingpu.
– Sam?
– Nie, z Catherine Rohn.
– Jak się czuje?
– O wiele lepiej. Pańska papka czyni cuda. Dziękuję.
– Dzwonię w sprawie informacji, o którą pan wczoraj prosił.
– Słucham, panie Ma.
– Pewien człowiek może coś wiedzieć o poszukiwanej kobiecie.
– Kto taki?
– Jest jeden warunek, starszy inspektorze Chen.
– Tak?
– Jeżeli uzyska pan to, czego potrzebuje, zostawi go pan w spokoju?
– Daję słowo. Nigdy nawet nie wspomnę pańskiego nazwiska.