– Nie chcę być kapusiem. Udzielanie informacji rządowi jest wbrew moim zasadom – oświadczył poważnie pan Ma. – Nazywa się Gu Haiguang. To Pan Wielki Szmal, właściciel klubu karaoke Dynastia przy ulicy Sharuti. Ma powiązania z triadami, ale nie sądzę, żeby do nich należał. Po prostu prowadząc interesy, musi utrzymywać dobre stosunki z czarną drogą.
– Zadał pan sobie wiele trudu. Doceniam to, panie Ma.
Wyłączył komórkę. Nie chciał od razu dzielić się wiadomościami z Catherine, chociaż na pewno słyszała część rozmowy. Zrobił głęboki wdech.
– Zatrzymajmy się tutaj, pani inspektor Rohn. Chce mi się pić. A pani?
– Bardzo chętnie napiłabym się soku owocowego – odparła.
Zaparkował przy sklepie ogólnospożywczym. Kupił trochę napojów i torbę smażonych minibułeczek. Samochód, który wcześniej przejechał obok, teraz zawrócił i też stanął na parkingu.
– Proszę się częstować. – Chen wyciągnął w stronę Catherine bułeczki posypane siekanym szczypiorkiem, kolorowe i tłuste.
Wzięła tylko napój.
– Dzwonił pan Ma. – Otworzył z trzaskiem puszkę coli. – Pytał o panią.
– To bardzo miłe z jego strony. Słyszałam, że dziękował mu pan kilka razy.
– Nie tylko za to. Znalazł kogoś związanego z gangiem, kto zechce z nami porozmawiać.
– Członek Latających Siekier?
– Chyba nie, ale powinniśmy się z nim spotkać, jeżeli nie jest już pani na mnie wściekła.
– Oczywiście, że musimy się z nim spotkać. To nasza praca.
– Tak trzymać, inspektor Rohn. Proszę zjeść parę bułeczek. Nie wiem, ile czasu to potrwa. Potem zaproponuję pani lepszy posiłek, godny znakomitego amerykańskiego gościa.
– Znowu pan zaczyna. – Wzięła bułeczkę przez papierową serwetkę.
– Cokolwiek powiem podczas rozmowy, pani inspektor Rohn, proszę nie wyciągać pochopnych wniosków.
– Co ma pan na myśli?
– Przede wszystkim informacja pochodzi od pana Ma. Nie chcę ściągnąć mu na głowę żadnych kłopotów.
– Rozumiem. Musi pan chronić swoje źródło. – Włożyła bułeczkę do ust. – W porządku, czuję się jego dłużniczką. Kim jest tajemniczy człowiek, z którym się spotkamy? – Po chwili dodała. – A jaka będzie w tym moja rola?
– To właściciel klubu karaoke Dynastia. Nowy, atrakcyjny lokal dla młodych ludzi. Można tam razem śpiewać, tańczyć. Nie musi pani nic robić. Proszę się rozluźnić i dobrze bawić jako nasz amerykański gość.
Wyjechali na ulicę. Od czasu do czasu zerkał we wsteczne lusterko. Pół godziny później dotarli do skrzyżowania ulic Shanxi i Julu.
Skręcił w prawo i zatrzymał się przed uchyloną bramą prowadzącą do willi otoczonej murami. Pionowy biały napis głosił: „Związek Pisarzy w Szanghaju". Portier poznał Chena i otworzył bramę na oścież.
– Przywiózł pan dzisiaj amerykańskiego gościa.
– Tak, na zwiedzanie.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem, gdy prowadził samochód po podjeździe i zatrzymał go obok stojącego wozu.
– Chce pan najpierw oprowadzić mnie po siedzibie Związku Pisarzy?
– Przy Dynastii nie ma gdzie zaparkować. Zostawimy tu samochód i pójdziemy skrótem przez zaplecze. To dwie, trzy minuty drogi.
Nie tylko dlatego zostawił samochód na terenie Związku. Nie chciał parkować auta z tablicami rejestracyjnymi komendy koło klubu. Ktoś mógłby go tam rozpoznać. Poza tym ciągle odnosił wrażenie, że ich śledzono, chociaż zastanawiał się, jakim cudem gang z Fujianu tak sprawnie by działał daleko od macierzystego terytorium. W czasie jazdy często spoglądał w wsteczne lusterko, ale ruch był zbyt duży, żeby dało się wypatrzeć konkretnego prześladowcę.
Przeprowadził ją korytarzem, potem wyszli tylnymi drzwiami. Pojawił się przed nimi nowy, pięciopiętrowy budynek klubu karaoke Dynastia. Po chwili znaleźli się w przestronnym holu z marmurową podłogą lśniącą jak lustro. Na końcu głównej sali znajdowała się scena. Orkiestra siedziała pod ogromnym telebimem, na którym pokazywano występujących śpiewaków i tekst piosenki. Przed sceną znajdowało się trzydzieści stolików. Niektórzy goście siedzieli, popijając drinki, inni tańczyli na parkiecie między sceną a stolikami. Po przeciwległej stronie sali marmurowe schody prowadziły na drugie piętro. Scenografia wyglądała inaczej niż w klubach, które Chen odwiedził do tej pory.
Na scenie pojawił się młody człowiek w białym podkoszulku i czarnych dżinsach. Na jego znak orkiestra zaczęła grać jazzową przeróbkę melodii ze współczesnej opery pekińskiej Zaskakując górskiego tygrysa. Sztuka była niezwykle popularna na początku lat siedemdziesiątych i opowiadała o małym pododdziale Armii Ludowo-Wyzwoleńczej walczącej z wojskami nacjonalistów. Chen nigdy nie wyobrażał sobie, że pieśń o żołnierzach AL-W polujących podczas zamieci śnieżnej na tygrysy i bandytów, może być tak dobrze przerobiona na kawałek taneczny.
Słowa Przewodniczącego Mao grzeją moje serce sprowadzają wiosnę, by topiła śniegi…
Ile razy słyszał ten refren, siedząc z kolegami szkolnymi w kinie? Przez chwilę przeszłość i teraźniejszość splotły się w jeden wir. Przed jego oczami szaleńczo pląsali modnie ubrani tancerze, ale także żołnierze w mundurach – eleganccy młodzi ludzie wykonujący zmysłowe układy taneczne.
Potem na środku parkietu pojawił się korpulentny, nieogolony mężczyzna; strzelił palcami, czym wywołał głośny okrzyk widzów. Tancerz z wyglądu dziwnie przypominał towarzysza Yanga Zironga, bohatera prawdziwej Opery Pekińskiej.
Chen przywołał gestem młodą hostessę w fioletowej, aksamitnej sukni.
– Czym mogę służyć? – zapytała z ukłonem.
– Potrzebujemy gabinet. Najlepszy.
– Oczywiście, najlepszy. Został tylko jeden.
Poprowadziła ich na górę, potem łukowatym korytarzem, aż wreszcie znaleźli się w bogato urządzonym pokoju z płaskim telewizorem marki Panasonic na ścianie. Obok niego stał system stereo Kenwood z kilkoma głośnikami. Na marmurowym stoliku przed czarną skórzaną sofą położono pilota i dwa mikrofony.
Hostessa rozłożyła przed gośćmi menu.
– Proszę nam przynieść wazę owoców. Kawa dla mnie, zielona herbata dla pani. – Odwrócił się do Catherine. – Jedzenie tu jest w porządku, ale na kolację wybierzemy się do pięciogwiazdkowego hotelu Rzeka Jing.
– Jak pan sobie życzy – odpowiedziała, zaintrygowana tą demonstracją ekstrawagancji. I skąd wiedział, czy jedzenie jest tu dobre?
Pokój wyglądał jak miejsce schadzek. W kryształowym wazonie na stoliku tkwił bukiet goździków. Podłogę pokrywał gruby dywan. Na szklanych półkach barku pod ścianą widniały butelki napoleona i mao tai. Natężenie oświetlenia można było regulować. Tapety w kwieciste wzory pokrywały dźwiękoszczelne ściany. Po zamknięciu drzwi nie dochodziły żadne dźwięki z zewnątrz. Chociaż we wszystkich pozostałych gabinetach śpiewano karaoke.
Nic dziwnego, że interes kwitnie, pomyślał Chen. Nawet przy cenie dwustu juanów za godzinę. A w najlepszej porze obowiązywała jeszcze wyższa stawka za godzinę. Według Starego Myśliwego od siódmej wieczorem do drugiej w nocy koszt wynajęcia gabinetu mógł wynosić aż pięćset juanów.
Hostessa przyniosła im spis tytułów piosenek po angielsku i chińsku. Pod każdym tytułem była cyfra.
– Możesz wybrać dowolną piosenkę, Catherine – powiedział. – Trzeba tylko wcisnąć numer na pilocie i śpiewać, patrząc na tekst na ekranie.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że karaoke jest tu tak popularne – zauważyła.
Karaoke dotarło do Chin z Japonii w połowie lat osiemdziesiątych. Początkowo organizowano je w kilku dużych restauracjach, ale wkrótce przedsiębiorcy dostrzegli swoją ogromną szansę. Zaczęli przekształcać kolejne lokale w kluby karaoke otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę. Potem stały się modne gabinety. Kluby podzielono na wiele małych pokoików, urządzonych tak, by dawały poczucie prywatności. Niektórzy nawet przebudowywali pod tym kątem całe budynki. Wkrótce ludzie zaczęli przychodzić nie tylko na karaoke, ale też na inne rozrywki, organizowane pod pozorem wspólnego śpiewania.