Chyba że ktoś chciał zamknąć dochodzenie. Nie w interesie partii, ale triad.
– Nie przejmujcie się tym za bardzo – oznajmił Li. – Powiedziałem informatorowi bez ogródek: To bardzo specjalna sprawa. Jakiekolwiek towarzysz starszy inspektor podejmuje działania, robi to w interesie państwa.
– Jestem bardzo wdzięczny, towarzyszu sekretarzu Li.
– Skończmy już ten temat. Nie jesteście zwykłym funkcjonariuszem. Macie przed sobą bardzo długą drogę. – Li wstał. – To dla was niełatwa praca. Mnóstwo stresu. Doskonale to rozumiem. Rozmawiałem z komisarzem Zhao. W następnym miesiącu zorganizujemy wam urlop. Weźmiecie tydzień wolnego i pojedziecie do Pekinu; zobaczycie Wielki Mur, Zakazane Miasto i Letni Pałac. Komenda pokryje wydatki.
– To byłoby wspaniałe. A teraz muszę wrócić do pracy. A przy okazji, skąd dowiedzieliście się o porwaniu w Qingpu, towarzyszu sekretarzu?
– Wasz człowiek, Qian Jun, przekazał mi telefonicznie tę informację późno w nocy.
– Rozumiem.
Li odprowadził Chena do drzwi. W progu oparł dłoń na framudze i powiedział:
– Tydzień temu przez pomyłkę zadzwoniłem pod wasz stary numer telefonu. W rezultacie odbyłem długą rozmowę z waszą matką. My, starzy ludzie, mamy wspólne troski.
– Coś podobnego! W ogóle mi o tym nie wspominała! – Chen podziwiał sposób, w jaki Li potrafił niekiedy nadać ludzkie cechy partyjnej polityce.
– Uważa, że najwyższa pora, abyście się ustatkowali. Założyli rodzinę… zresztą sami wiecie. To wy musicie podjąć decyzję, ale uważam, że wasza matka ma rację.
– Dziękuję, towarzyszu sekretarzu. – Chen zrozumiał, do czego zmierza Li. Proponowane wakacje w Pekinie stanowiły część planu. Z Ling w tle. Uwagi sekretarza mogły wypływać z najlepszych intencji, ale wybrany przez niego moment był znaczący.
Dlaczego poruszył tę sprawę właśnie dzisiaj?
Po wyjściu z gabinetu, Chen wyjął papierosa, ale ostatecznie schował go z powrotem do kieszeni. W rogu korytarza stał automat z chłodzoną wodą. Starszy inspektor wypił parę łyków, potem zgniótł papierowy kubek i wrzucił do kosza.
Rozdział 20
Natychmiast po powrocie do swojego pokoju Chen zatelefonował do Qiana Juna.
– Och, dzwoniłem do was kilkakrotnie ubiegłej nocy starszy inspektorze Chen, ale nie udało mi się was złapać. Bardzo przepraszam, zgubiłem numer waszej komórki. Dlatego skontaktowałem się z sekretarzem Li.
– Zgubiliście numer mojej komórki? – Chen nie wierzył w wyjaśnienia Qiana. Mógł zostawić wiadomość na automatycznej sekretarce. Zrozumiałe, że młody i ambitny gliniarz próbował przypodobać się najważniejszemu szefowi partyjnemu; ale żeby pomijać bezpośredniego przełożonego? Chen zaczął się zastanawiać, dlaczego Li tak się upierał, by przydzielić do współpracy Qiana.
– Wiecie już, co zdarzyło się tej kobiecie z Guangxi, starszy inspektorze?
– Tak, sekretarz Li mi powiedział. Jak się o tym dowiedzieliście?
– Po rozmowie z wami skontaktowałem się z policją w Qingpu. Zadzwonili do mnie wieczorem.
– Są jakieś nowe informacje?
– Nie. Funkcjonariusze z Qingpu wciąż usiłują znaleźć łazik, którym przyjechali porywacze. Miał wojskowe tablice rejestracyjne.
– Przekażcie im, żeby skontaktowali się ze mną, kiedy będą mieli jakieś poszlaki. Są odpowiedzialni za to, co się stało na ich terenie – polecił Chen. – Coś nowego w sprawie zwłok w Parku na Bundzie?
– Nie. Tylko oficjalny protokół sekcji zwłok. Nic odkrywczego. Żadnych informacji z hoteli ani z komitetów sąsiedzkich. Rozmawiałem z dyrektorami hoteli. Ponad dwudziestoma. Zero informacji.
– Wątpię, żeby mieli odwagę mówić. Gdyby to zrobili, gangsterzy nigdy nie daliby im spokoju.
– To prawda. Kilka miesięcy temu właściciel kawiarni doniósł policji o handlarzu narkotyków, w następnym tygodniu lokal został całkowicie zdewastowany.
– Czym teraz zamierzacie się zająć?
– Podzwonię jeszcze do hoteli i komitetów sąsiedzkich. A pan ma dla mnie jakieś zadania, starszy inspektorze Chen?
– Owszem – oznajmił cierpko Chen. – Jedźcie do szpitala. Powiedzcie lekarzom, żeby zrobili dla Qiao wszystko, co mogą. Jeżeli potrzebne są pieniądze, weźcie z naszego budżetu specjalnego.
– Tak jest, szefie, ale budżet specjalny…
– Nie chcę słyszeć żadnego „ale". Tyle przynajmniej możemy zrobić – warknął Chen i rzucił słuchawkę.
Był zbyt przygnębiony, by sprawiedliwie potraktować młodego gliniarza. Poczuwał się do ogromnej odpowiedzialności za to, co zdarzyło się Qiao. Tyle przeszła, żeby mieć dziecko, ale w końcu je straciła. Co gorsza, nigdy więcej nie zajdzie w ciążę. Straszliwy cios dla tej biednej kobiety.
Chen złamał ołówek na pół jak żołnierz, który łamie strzałę podczas ślubowania. Musi znaleźć Wen, i to szybko. W ten sposób weźmie udział w walce z przemytem ludzi. Z Jią Xinzhim. I z całym złem triad.
Rozpamiętywał pecha Qiao, która nie mogła znaleźć pracy w Quingpu. „Szczęście rodzi nieszczęście, a nieszczęście szczęście", powiedział przed tysiącami lat Lao-tse. Do Szanghaju napłynęło tak wielu ludzi z prowincji, że nie byli w stanie znaleźć pracy nawet za pośrednictwem nowej instytucji gospodarki rynkowej – Szanghajskiej Metropolitalnej Agencji Zatrudnienia. Qiao się udało, ale ten sukces doprowadził do katastrofy.
Uświadomił sobie, że musi zadzwonić w jeszcze jedno miejsce. Wen mogła zwrócić się do Agencji Zatrudnienia o tymczasową pracę w charakterze kelnerki albo opiekunki do dziecka.
Odpowiedź, jaką usłyszał, nie podniosła go na duchu. Nie znaleźli w aktach nikogo, kto odpowiadałby rysopisowi Wen. Poza tym ciężarna kobieta nie miała większych szans na obecnym rynku pracy. Dyrektor agencji obiecał jednak, że się odezwie, jeżeli pojawi się jakaś istotna informacja.
Potem Chen zadzwonił do hotelu Pokój. Wciąż musiał dotrzymywać towarzystwa inspektor Rohn, bez względu na to, na jaką krytykę się narażał. Nie zastał Catherine w pokoju. Zostawił wiadomość. Wolał nie paradować do hotelu z bukietem kwiatów. Nie po tym, jak Wydział Wewnętrzny zameldował o wieszaniu na szyi Catherine świecidełka, a sekretarz Li uznał za stosowne poruszyć ten temat.
Pracował z Amerykanką zaledwie kilka dni. Po prostu przydzielono mu Rohn jako tymczasową partnerkę. Mógł być jednak pewien niewypowiedziany powód, dlaczego Li zaproponował wakacje w Pekinie. Przypomnienie, że wszystko jest polityką i wodą na młyn pierwszego sekretarza.
Postanowił w czasie przerwy obiadowej pojechać do matki.
Mieszkała niedaleko, ale poprosił Małego Zhou, żeby zawiózł go tam mercedesem. Po drodze zatrzymał się na rynku, gdzie przez kilka minut targował się z handlarzem owoców, zanim wreszcie kupił mały bambusowy koszyk suszonej papki z Longyanu. Przypomniał sobie, jak inspektor Rohn żartowała z jego umiejętności targowania.
Znany widok starego domu przy ulicy Jiujiang zapowiadał tak bardzo potrzebną chwile wytchnienia od polityki. Niektórzy z dawnych sąsiadów pozdrowili go, gdy wysiadał z samochodu. Przyjechał mercedesem, żeby zrobić przyjemność matce. Nigdy nie pogodziła się z jego wyborem zawodu, ale w coraz bardziej materialistycznym świecie synowski status kadrowego funkcjonariusza, widok szofera otwierającego przed nim drzwi mógł ją pocieszyć.
Wspólny betonowy zlew przy drzwiach frontowych wciąż był wilgotny. Wokół kranu bujnie rozwijał się ciemnozielony mech. Popękane ściany wymagały gruntownego remontu. U podstawy jednej z nich wciąż widniało kilka dziur, z których wyskakiwały świerszcze. Klatka schodowa była ciemna i pachniała stęchlizną, a na podestach leżały sterty połamanych kartonowych pudeł i wiklinowych koszyków.
Nie odwiedzał matki, od kiedy przyjął sprawę Wen. Kiedy wszedł do małego pokoju na poddaszu, ku swojemu zaskoczeniu zobaczył stół z mnóstwem chlebów, kiełbas i egzotycznie wyglądających dań w plastikowych, jednorazowych pojemnikach.
– Wszystko z Moskiewskiego Przedmieścia – wyjaśniła matka.