– Och, ciocia Chen! – Mały Zhou wyskoczył z samochodu z niedojedzoną bułeczką w dłoni. – Jak tylko będzie pani chciała gdzieś podjechać, proszę zadzwonić. Jestem człowiekiem starszego inspektora Chena.
Kiedy mercedes odjeżdżał, matka Chena lekko pokręciła głową, widząc zazdrosne spojrzenia sąsiadów.
Mały Zhou włączył płytę z Międzynarodówką w wersji rockowej. Heroiczne słowa pieśni nie poprawiły Chenowi nastroju. Poprosił Małego Zhou, żeby wysadził go na rogu Fuzhou i Shandong.
– Chcę poszperać w księgarni. Nie czekajcie na mnie. Wrócę piechotą.
Znajdowało się tu kilka księgarni, zarówno państwowych, jak i prywatnych. Kusiło go, żeby wejść do tej, w której kupił książkę ojca o roli przypadku w historii. Zapomniał argumentacji w niej zawartej; pamiętał tylko legendę o tym, jak rozpieszczona pałacowa koza pomogła obalić dynastię Jing. Sprzedawca zaoferował mu wtedy kolorowy plakat z dziewczyną w bikini; odmówił. Tak, był wyrodnym synem. Nie spełnił oczekiwań ojca.
Poszedł do baru z pierożkami po drugiej stronie ulicy. Podobnie jak prywatną księgarnię, również i ten mały lokal przerobiono z mieszkania. Prosta wywieszka głosiła dużymi znakami: „Zupa pierogowa Yanpi". Mężczyzna w średnim wieku wrzucał pierożki do wielkiego woka. W barze były tylko trzy stoliki. Na zapleczu, za zasłoną, dziewczyna wyrabiała ciasto kremowego koloru, dodając do niego wino ryżowe i posiekane mięso węgorza.
Na ścianie wisiał afisz objaśniający pochodzenie yanpi – ciasto robiono z mąki pszennej, jajek i rybiego mięsa. Chen zamówił miskę pierożków. Smakowały wspaniale, chociaż wyraźnie pachniały rybą. Kiedy dodał do zupy ocet winny i siekany szczypiorek, zapach przestał być tak rażący. Zastanawiał się, co sądzą o tym daniu goście nie pochodzący z Fujianu. Kiedy skończył jeść, nagle coś sobie uświadomił.
Bar znajdował się niedaleko mieszkania Wena Lihuy, gdzie dorastała zaginiona kobieta. Był od niego nie więcej niż pięć minut marszu.
Chen podszedł do właściciela zajętego wyjmowaniem pierożków z woka.
– Czy pamiętacie kogoś, kto kilka dni temu przyjechał do waszego lokalu luksusowym samochodem?
– To jedyne miejsce w całym mieście, gdzie sprzedaje się autentyczne yanpi. Nic dziwnego, że ludzie przyjeżdżają tu z drugiej strony Szanghaju. Przepraszam, ale nie mogę pamiętać konkretnego klienta z powodu jego auta.
Chen podał mu legitymację i zdjęcie ofiary z parku.
– Widzieliście tego człowieka?
Właściciel pokręcił głową z konsternacją. Dziewczyna spojrzała na zdjęcie i powiedziała, że pamięta klienta z długą szramą na twarzy, ale nie jest pewna, czy to ten sam człowiek.
Chen podziękował pracownicy. Postanowił wrócić do komendy na piechotę. Niekiedy w czasie marszu myślało mu się lepiej, ale nie tego popołudnia. Wręcz przeciwnie, kiedy dotarł na miejsce, czuł się jeszcze bardziej zdezorientowany.
W gabinecie zastał jedynie wiadomość z państwowej agencji zatrudnienia – nazwiska i numery telefonów kilku prywatnych pośredników pracy. Przez godzinę obdzwaniał je po kolei. Wiadomości z sektora prywatnego były właściwie takie same. Wykluczone, by ciężarna kobieta w średnim wieku znalazła pracę w Szanghaju.
Metafora Gu coraz natarczywiej rozbrzmiewała mu w głowie, w miarę jak powiększała się sterta papierów na biurku. Telefon dzwonił nieustannie. Czuł narastającą presję. Wstał, żeby w swoim maleńkim gabinecie wykonać kilka ćwiczeń tai-chi. Wysiłek nie zmniejszył jednak napięcia. W rzeczywistości stał się kolejnym podświadomym przypomnieniem nierozwiązanej sprawy zwłok w parku. Być może powinien ćwiczyć tai-chi przez lata, jak ten leciwy księgowy, który przynajmniej cieszył się wewnętrznym spokojem i działał w harmonii z qi świata.
To, co mogło być, przypominało kwiat w lustrze albo księżyc na wodzie. Tak bardzo wyraziste, ale nieprawdziwe.
I co powinien zrobić z propozycją „wakacji" w Pekinie? Nie była to kwestia podjęcia jakiejś decyzji związanej z jego życiem osobistym, jak przypuszczał sekretarz Li. W Chinach prywatne sprawy nierozerwalnie wiązały się z politycznymi. Mógłby bardziej zalecać się do Ling, ale przeszkadzała mu w tym świadomość jej statusu ND.
Czy rzeczywiście tak trudno przejawić nieco więcej odwagi i nie przejmować się, że inni będą go krytykowali jako politycznego karierowicza?
Pod wpływem nagłego impulsu Chen wziął telefon, żeby zadzwonić do Pekinu, ale ostatecznie wystukał numer do inspektor Rohn.
– Przez całe popołudnie usiłowałam pana złapać, starszy inspektorze Chen!
– Naprawdę?
– Chyba wyłączył pan komórkę.
– Ach tak, dzwoniła kilka razy, ale usłyszałem tylko sygnał faksu. Wyłączyłem ją i zupełnie o tym zapomniałem.
– Skontaktowałam się więc z detektywem Yu.
– I jakie wieści?
– Widziano Wen, jak opuszczała wioskę w nocy piątego kwietnia! Nie wsiadła do autobusu. Zatrzymała ciężarówkę jadącą na stację kolejową w Fujianie. Ciężarówka skręciła kilka kilometrów przed stacją i Wen wysiadła. Kierowca skontaktował się dziś rano z miejscową komendą policji. Rysopis się zgadza, ale mężczyzna nie jest pewien, czy jego pasażerka była w ciąży.
– Możliwe. To dopiero czwarty miesiąc. Mówiła, dokąd się wybiera?
– Nie. Może nadal być w prowincji Fujian, ale bardziej prawdopodobne, że stamtąd wyjechała.
Chen usłyszał w tle gwizd lokomotywy.
– Gdzie pani jest, inspektor Rohn?
Na stacji kolejowej Szanghaj Główny. Może pan tu dotrzeć? Według detektywa Yu szóstego kwietnia o drugiej w nocy z Fujianu wyjechał pociąg do Szanghaju. Bilety były wyprzedane na długo wcześniej. Kasjer zapamiętał, że pewna kobieta zwracała się do niego o bilet specjalny. Yu zasugerował, żebyśmy skontaktowali się z Zarządem Kolei w Szanghaju. Dlatego tu jestem, ale nie mam uprawnień do zadawania pytań.
– Już jadę.
Wizyta w Zarządzie okazała się długa. Pociąg z Fujianu przyjechał na stację późnym popołudniem. Musieli czekać wiele godzin, zanim dostali dokumentację konduktora. Na stacji Fujian w nocy z piątego na szóstego kwietnia wsiadło troje pasażerów bez biletu. Sądząc z sum, jakie zapłacili, dwoje z nich jechało do Szanghaju. Trzecia osoba wysiadła przed miastem. Konduktor dobrze ich pamiętał: jedna kobieta, dwóch biznesmenów. Mężczyźni rozmawiali przez całą drogę. Kobieta siedziała w kucki przy drzwiach i się nie odzywała. Nie przypomniał sobie, gdzie wysiadła z pociągu.
„Trop" prowadził więc donikąd. Nikt nie wiedział, ani dokąd pasażerka dojechała, ani czy istotnie to była Wen.
Rozdział 21
Późnym wieczorem starszy inspektor Chen wszedł do klubu karaoke Dynastia w towarzystwie Meiling, swojej byłej sekretarki z Szanghajskiego Metropolitalnego Wydziału Kontroli Ruchu Drogowego. Na ich wizytę w klubie wpłynęła rozmowa telefoniczna ze starym zielarzem, panem Ma.
Ma przekazał Chenowi dodatkowe informacje o dyrektorze naczelnym Gu. Urodził się w rodzinie członka partii średniego szczebla. Ojciec ponad dwadzieścia lat pracował jako dyrektor dużej państwowej fabryki opon. Z nastaniem rewolucji kulturalnej ten weteran partyjny został uznany za „poplecznika kapitalistów" – na szyi zawieszono mu wielką planszę z jego nazwiskiem przekreślonym czerwoną farbą. Został wysłany do specjalnego ośrodka dla kadry partyjnej, aby w nim reedukował się przez ciężką pracę. Wrócił stamtąd dopiero po zakończeniu rewolucji kulturalnej. Był cieniem dawnego bolszewika – pomarszczony, kulawy i całkowicie obcy Gu, który wychowywał się na ulicy i postanowił pójść zupełnie inną drogą.
W połowie lat osiemdziesiątych Gu pojechał do Japonii na stypendium językowe, ale zamiast studiować, imał się wszelkiego rodzaju zajęć. Po trzech latach wrócił z kapitałem i dzięki nowej gospodarce rynkowej wkrótce stał się szanowanym przedsiębiorcą, przedstawicielem klasy, której zwalczaniu jego ojciec poświęcił życie. Potem zajął się dobrym biznesem, jakim stało się karaoke. Przekazał dużą darowiznę Niebieskim, triadzie kontrolującej tego rodzaju działalność w Szanghaju, dzięki czemu kupił sobie honorowe członkostwo jako zabezpieczenie interesu. W Dynastii spotykał się z różnymi szefami triad.