– Jest niedziela, starszy inspektorze Chen. Zabawcie inspektor Rohn najlepiej, jak potraficie, żeby nie wysuwała kłopotliwych żądań.
Chen pokręcił głową. Nie ma sensu dyskutować z Li, zwłaszcza kiedy w tle kręci się Wydział Wewnętrzny. Ludzie gadali, że starszy inspektor może zostanie następcą sekretarza partii Li, ale teraz zastanawiał się, czy to aż tak atrakcyjne stanowisko.
Catherine Rohn nie sprawiała wrażenia rozczarowanej, kiedy przedstawił jej propozycję wspólnego spędzenia dnia. Może też zdała sobie sprawę, że dalsze prowadzenie rozmów w Szanghaju nic nie da. Zasugerował, żeby poszli na obiad do Moskiewskiego Przedmieścia.
– Rosyjska restauracja?
– Pragnę pokazać pani, jak dynamicznie zmienia się Szanghaj – wyjaśnił. Chciał także dać trochę zarobić swojemu przyjacielowi Lu.
Zamierzał spotkać się przed obiadem ze Starym Myśliwym, ale mu się nie udało. Kiedy odłożył słuchawkę, otrzymał przesyłkę ekspresową. Na kasecie od detektywa Yu znajdowała się nalepka: „Rozmowa z dyrektorem Panem". Wysłuchanie materiału było ważniejsze. Położył na czole mokry ręcznik, usiadł na sofie i odtworzył nagranie. Potem przewinął taśmę do fragmentu, w którym dyrektor Pan wyjaśnił, że dowiedział się o umowie zawartej przez Fenga w Stanach Zjednoczonych. Szybko sporządził notatkę, zastanawiając się, czy Yu zwrócił uwagę na tę część rozmowy.
Spojrzał na zegarek. Nie miał już czasu zadzwonić do detektywa. Musiał się spieszyć.
Właściciel restauracji Lu – elegancki, w trzyczęściowym, ciem-nografitowym garniturze i szkarłatnym krawacie przypiętym szpilką z brylantem – czekał na nich przed Moskiewskim Przedmieściem.
– Stary, kopę lat. Jakież dobre wiatry cię tu dziś przywiały?
– Poznaj, proszę, Catherine Rohn, moją amerykańską przyjaciółkę. Catherine, to Zamorski Chińczyk Lu.
– Miło pana widzieć, panie Lu – powiedziała po chińsku.
– Witam. Przyjaciele starszego inspektora Chena są moimi przyjaciółmi – oświadczył Lu. Zarezerwowano dla was gabinet.
Specjalne względy okazały się konieczne. Sala restauracyjna była zatłoczona. Jadło w niej obiad sporo cudzoziemców mówiących po angielsku.
Rosyjska hostessa zaprowadziła gości do elegancko urządzonego pokoju. Jej smukła talia kołysała się jak topola na wietrze. Obrus lśnił śnieżną bielą, szkło błyszczało w świetle wypolerowanych kandelabrów, a piękne srebra stołowe wyglądały, jakby pochodziły z Pałacu Zimowego. Kelnerka zamarła w bezruchu przy stoliku. Lu odesłał ją ruchem dłoni.
– Przyjdź później, Anno. Bardzo długo nie rozmawiałem ze swoim kumplem.
– Jak interesy? – spytał Chen.
– Zupełnie nieźle – rozpromienił się Lu. – Jesteśmy znani z oryginalnej rosyjskiej kuchni i autentycznych rosyjskich dziewcząt.
– Słyniecie z jednego i drugiego!
– Otóż to. Dlatego ludzie do nas ciągną.
– A więc teraz jesteś naprawdę Zamorskim Chińczykiem, któremu się powiodło – zauważył Chen. – Dziękuję za to, co zrobiłeś dla mojej matki.
– Daj spokój. Traktuję ją jak własną matkę. Sam wiesz, że czuje się trochę samotna.
– Tak. Proponowałem, żeby się do mnie przeprowadziła, ale stwierdziła, że za bardzo już przywykła do starego poddasza.
– Chce, żebyś miał tę kawalerkę tylko dla siebie.
Chen wiedział, do czego zmierza Lu. Nie miało sensu poruszać tej sprawy w obecności inspektor Rohn, więc skwitował:
– Uważam się za szczęściarza, że posiadam kawalerkę tylko dla siebie.
– Wiesz, co mówi Ruru? „Starszy inspektor Chen należy do zagrożonego gatunku". Dlaczego? Już dawno temu jeden z tych parweniuszy wręczyłby komuś na twoim stanowisku lśniący klucz do mieszkania z trzema sypialniami. – Lu zaśmiał się cicho. – Bez obrazy, stary. Ruru gotuje dobrą zupę, ale nie rozumie, jakim jesteś uczciwym gliniarzem. Aha, Gu Haiguang z klubu Dynastia przyszedł tu wczoraj i wspominał o tobie.
– O, naprawdę? Sądzisz, że wpadł przypadkowo?
– Nie wiem. Bywał już wcześniej, ale wczoraj zadawał pytania na twój temat. Powiedziałem, że pomogłeś mi rozkręcić interes. To było jak przysłanie biednemu przyjacielowi węgla drzewnego w samym środku zimy.
– Nie musisz o tym opowiadać, Lu.
– Dlaczego nie? Ruru i ja jesteśmy dumni, że mamy przyjaciela takiego jak ty. Wpadaj tu co tydzień. Poproś małego Zhou, żeby cię przywoził. To tylko piętnaście minut. Stołówka w komendzie urąga dobremu smakowi. Będziesz rozliczał pobyt tutaj?
– Nie. Dzisiaj nie reprezentuję komendy. Catherine jest moją przyjaciółką. Dlatego chciałem, żeby zjadła obiad w najlepszej rosyjskiej restauracji w Szanghaju.
– Dziękuję – odparł Lu. – Szkoda że nie ma Ruru; podjęłaby was jak w domu. Dzisiaj my was ugościmy.
– Nie, muszę zapłacić. Nie chcesz chyba, żebym utracił twarz przed moją amerykańską przyjaciółką, prawda?
– Nie martw się, stary. Zachowasz twarz. I dostaniesz nasze najlepsze jedzenie.
Anna przyniosła dwujęzyczne menu. Chen zamówił pieczone kotlety cielęce, Catherine wędzonego pstrąga i barszcz. Lu stał między nimi i proponował dania specjalne, jak ktoś z reklamy telewizyjnej.
Kiedy wreszcie zostali sami, Catherine spytała Chena:
– Czy on naprawdę jest zamorskim Chińczykiem?
– Nie, to tylko przezwisko.
– Czy wszyscy zamorscy Chińczycy mówią jak on?
– Nie wiem. W niektórych naszych filmach wracający zza granicy Chińczycy są zawsze mocno podnieceni i bardzo przesadzają. Lu mówi z egzaltacją o jedzeniu, ale nie stąd wzięło się jego przezwisko. W czasie rewolucji kulturalnej określenie „zamorski Chińczyk" miało negatywne znaczenie; piętnowano nim ludzi jako politycznie niepewnych ze względu na ich burżuazyjny styl życia albo związki z Zachodem. W liceum Lu z uporem demonstrował swoje „dekadenckie gusty": parzył kawę, piekł jabłecznik, robił sałatki owocowe i oczywiście wkładał do obiadu zachodni garnitur. Dlatego tak go przezwano.
– Czy to od niego uzyskał pan swoją epikurejską wiedzę? – zapytała.
– Raczej nie. Obecnie „zamorski Chińczyk" to pozytywny zwrot; kojarzy się z kimś bogatym, komu powodzi się w interesach. Lu dzięki własnej restauracji odniósł sukces jako przedsiębiorca. I utrzymuje kontakt z zachodnim światem. Teraz przezwisko odpowiada rzeczywistości.
Wypiła mały łyk wody. Kostki lodu przyjemnie pobrzękiwały w szklance.
– Zapytał, kto będzie płacił. Dlaczego?
– Gdybym zaprosił gościa na koszt komendy, zapłaciłbym dwa, trzy razy więcej. Typowa praktyka. W przypadku wszystkich instytucji państwowych. „Wydatki reprezentacyjne".
– Ale aż dwa, trzy razy więcej?
– W Chinach większość łudzi pracuje na państwowych posadach. System wymaga uśrednienia. Teoretycznie dyrektor naczelny i woźny powinni dostawać mniej więcej taką samą pensję. Dlatego ten pierwszy wykorzystuje służbowe pieniądze na własne potrzeby, na obiady i rozrywki. „Wydatki reprezentacyjne", nawet jeżeli podejmuje rodzinę lub przyjaciół.
Kelnerka przyniosła wino w koszyku i dwie miseczki kawioru na srebrnej tacy.
– Z pozdrowieniami od firmy.
Patrzyli, jak celebruje otwieranie butelki, nalewa odrobinę Chenowi i czeka na jego opinię. Podał kieliszek Catherine. Spróbowała.
– Dobre – oświadczyła.
Kiedy kelnerka odeszła, stuknęli się kieliszkami.
– Cieszę się, że nazwał mnie pan swoją przyjaciółką, ale zapłaćmy rachunek po połowie.
– Nie. Naprawdę, to na koszt komendy. Powiedziałem, że ja płacę, bo nie chcę zbytnio obciążać pracodawcy. Dla Chińczyka byłoby poważną utratą twarzy, gdyby w towarzystwie dziewczyny nie płacił, a tym bardziej swojej pięknej amerykańskiej dziewczyny.
– Swojej pięknej amerykańskiej dziewczyny?
– Pewnie mój przyjaciel tak to sobie wyobraża.
– Życie w Chinach jest dość skomplikowane: „wydatki reprezentacyjne", „utrata twarzy"… – Znów uniosła kieliszek. – Sądzi pan, że Gu przyszedł tu celowo?