EDEK – Ja? Skąd?
ELEONORA – No to dziwne. Dałeś mi słowo, że dzisiaj przegrasz. Potrzebuję pieniędzy na dom.
EDEK – (rozkładając ręce) Taki pech.
Wchodzi Stomil, ojciec Artura, mąż Eleonory, zaspany, w piżamie, pozierając i drapiąc się. Tęgi, duży, olbrzymia siwa czupryna, tak zwana lwia.
STOMIL – Poczułem, że pachnie tutaj kawa. (dostrzegając Edka) Czołem, Edek. (Artur odsuwa tacę i uważnie obserwuje scenę)
ELEONORA – Miałeś dzisiaj spać do południa. Po południu łóżko będzie zajęte.
STOMIL – Nie mogę, mam dzisiaj nowy pomysł. Kto tu pije kawę? A, to ty, Artur… (podchodzi do stołu)
ARTUR – (z obrzydzeniem) Niechże się ojciec chociaż pozapina.
STOMIL – Dlaczego?
ARTUR – Jak to "dlaczego", co to ma znaczyć "dlaczego"?
STOMIL – No właśnie: dlaczego. Takie proste pytanie, a nie umiesz na nie odpowiedzieć.
ARTUR – Bo… bo… nie wypada.
STOMIL – (pije kawę Artura) No widzisz. Twoja odpowiedź nic nie znaczy, nie wytrzymuje analizy intelektualnej. Jest typową odpowiedzią konwencjonalną.
ARTUR – Czy to nie wystarcza?
STOMIL – Nie dla mnie. Jestem człowiekiem myślącym głębiej. Jeżeli już mamy dyskutować, to musimy sięgnąć do imponderabiliów.
ARTUR – Na litość boską, czy ojciec nie może się teraz zapiąć, a potem porozmawiamy?
STOMIL – Byłoby to odwróceniem procesu myślowego. Skutek poprzedziłby przyczynę. Człowiek nie powinien żyć bezmyślnie, na zasadzie mechanicznych odruchów.
ARTUR – Więc ojciec się nie zapnie od razu?
STOMIL – Nie. Zresztą nic z tego, mój synku: brakuje guzików, (wypija następny łyk kawy. Stawia filiżankę z powrotem na stole. Edek nieznacznie znajduje się za plecami Artura)
ARTUR – No tak. Powinienem się domyślić.
STOMIL – Mylisz się, materia wypływa z ducha, przynajmniej w tym wypadku. Edek nieznacznie wyciąga rękę ponad ramieniem Artura zajętego rozmowa i wypija tyk jego kawy.
ARTUR – Właśnie o tym chciałem z ojcem porozmawiać.
STOMIL – Później, później, (wypija łyk kawy z filiżanki, postawionej tymczasem przez Edka. Patrzy na katafalk) Czy wreszcie ktoś usunie to pudło?
ELEONORA – A po co?
STOMIL – Formalnie nie mam nic przeciwko niemu. Nawet, powiedziałbym, wzbogaca rzeczywistość, pobudza wyobraźnię. Ale ta wnęka by mi się przydała do eksperymentów.
ELEONORA – Masz dosyć miejsca gdzie indziej.
EUGENIA – Ja bym też wolała, żebyście to wynieśli. Artur nie będzie się mógł znęcać nade mną.
ARTUR – (bije pięścią w stół) Właśnie! W tym domu panuje bezwład, entropia i anarchia! Kiedy umarł dziadek? Dziesięć lat temu. I nikt nie pomyślał od tego czasu, żeby usunąć katafalk! To nie do pojęcia! Dobrze żeście usunęli chociaż dziadka!
EUGENIUSZ – Dziadka nie dało się dłużej trzymać.
ARTUR – Nie chodzi mi o szczegóły, ale o zasadę.
STOMIL – (popijając kawę, znudzony) Doprawdy?
ARTUR – (zrywa się i biega po scenie) Co tu mówić o dziadku. Urodziłem się dwadzieścia pięć lat temu, a do tej pory mój wózek dziecinny jest tutaj! (kopie wózek) Dlaczego nie na strychu? A to, co to jest? Suknia ślubna mojej ciotki, (wyciąga zakurzony welon ze stosu rupieci) Dlaczego nie w szafie? Bryczesy wuja Eugeniusza! Dlaczego one wciąż tutaj, jeżeli ostatni koń, na którym jeździł wuj Eugeniusz, zdechł bezpotomnie czterdzieści lat temu? Żadnego porządku, żadnej zgodności z dniem bieżącym. Żadnej skromności ani inicjatywy. Tutaj nie można oddychać, chodzić, żyć!
Edek korzystając z. zamieszania, jednym haustem opróżnia filiżankę.
ELEONORA – (na boku do Edka) Edziu, jak ty pięknie pijesz!
STOMIL – Mój drogi, tradycja mnie nie obchodzi, twój bunt jest śmieszny. Sam widzisz, że nie przywiązujemy żadnej wagi do tych pomników przeszłości, do tych nawarstwień naszej rodzinnej kultury. Ot, tak sobie to wszystko leży. Żyjemy swobodnie, (zaglądając do filiżanki) Gdzie moja kawa?
ARTUR – Ach, nie, nie, ojciec mnie zupełnie nie rozumie. Nie o to chodzi, nie o to!
STOMIL – Wytłumacz się więc jaśniej, mój drogi. (do Eleonory) Nie ma już kawy?
ELEONORA – Może być, ale pojutrze.
STOMIL – Dlaczego dopiero pojutrze.
ELEONORA – Sama nie wiem.
STOMIL – Dobrze, niech będzie.
ARTUR – Słuchajcie, mnie nie chodzi akurat o tę tradycję. Tu już nie ma w ogóle żadnej tradycji ani żadnego systemu, są tylko fragmenty, proch! Bezwładne przedmioty. Wyście wszystko zniszczyli i niszczycie ciągle, aż zapomnieliście sami, od czego się właściwie zaczęło.
ELEONORA – To prawda. Stomil, pamiętasz, jak rozbijaliśmy tradycję? Posiadłeś mnie w oczach mamy i papy, podczas premiery "Tannhausera", w pierwszym rzędzie foteli, na znak protestu. Straszny był skandal. Gdzie te czasy, kiedy to jeszcze robiło wrażenie. Starałeś się wtedy o moją rękę.
STOMIL – Mnie się zdaje, że to było raczej w Muzeum Narodowym, podczas pierwszej wystawy Nowoczesnych. Mieliśmy entuzjastyczne recenzje.
ELEONORA – Nie, to było w operze. Na wystawie to albo nie byłeś ty, albo nie byłam ja. Wszystko ci się pomyliło.
STOMIL – Możliwe, (zapalając się) Czas buntu i skoku w nowoczesność. Wyzwolenie z więzów starej sztuki i starego życia! Człowiek sięga po samego siebie, zrzuca starych bogów i siebie stawia na piedestale. Pękają skorupy, puszczają okowy. Rewolucja i ekspansja! – to nasze hasło. Rozbijanie starych form, precz z konwencją, niech żyje dynamika! Życie w stwarzaniu, wciąż poza granice, ruch i dążenie, poza formę, poza formę!
ELEONORA – Stomil, jak ty odmłodniałeś, nie poznaję cię.
STOMIL – Tak, byliśmy młodzi.
ELEONORA – Stomil, co ty mówisz! Przecież nie zestarzeliśmy się ani trochę, nigdy nie zdradziliśmy tamtych ideałów. Dzisiaj także, wciąż naprzód, naprzód!
STOMIL – (bez entuzjazmu) A tak, rzeczywiście.
ELEONORA – Czy poddajemy się przesądom? Konwencjom krępującym ludzkość? Czy nie walczymy wciąż ze starą epoką? Czy nie jesteśmy wolni?
STOMIL – Z jaką starą?
ELEONORA – No, z tamtą. Nie pamiętasz? Już zapomniałeś, o czym mówiliśmy przed chwilą? Te wszystkie więzy, te zaskorupiałe okowy religii, moralności, społeczeństwa, sztuki? Sztuki przede wszystkim, Stomilu, sztuki!
STOMIL – Tak, tak, owszem. A kiedy to było?
ELEONORA – Zaraz, zaraz, niech policzę, czekaj… pobraliśmy się w tysiąc dziewięćset… chwileczkę, nie przeszkadzaj… Artur urodził się w trzydziestym, nie, poczekaj… w czterdziestym…
STOMIL – A, wtedy… (podchodzi do lustra, przeciąga dłonią po twarzy)
ELEONORA – Nie przeszkadzaj, wszystko mi się poplątało… (liczy półgłosem, zupełnie tym zaabsorbowana)…Tysiąc dziewięćset czternaście… Tysiąc dziewięćset osiemnaście… Tysiąc dziewięćset dwadzieścia dwa…
STOMIL – (przed lustrem) Jesteśmy młodzi, ciągle młodzi…
ARTUR – Ojciec ma rację.
STOMIL – Jaką rację?
ARTUR – Tamtego wszystkiego już nie ma.
Eleonora chodzi po scenie, nie mogąc wybrnąć z rachunków. Ciągle liczy.
STOMIL – Czego?
ARTUR – Tych więzów, okowów, skorup i tak dalej. Nie ma, niestety.
STOMIL – Niestety? Sam nie wiesz, co mówisz! Gdybyś żył w tamtych czasach, wiedziałbyś, ile zrobiliśmy dla ciebie. Ty nie masz pojęcia, jak wtedy wyglądało życie. Czy wiesz, ile trzeba było odwagi, żeby zatańczyć tango? Czy wiesz, że tylko nieliczne kobiety były upadłe? Że zachwycano się malarstwem naturalistycznym? Teatrem mieszczańskim? Mieszczański teatr! Ohyda! A przy jedzeniu nie wolno było trzymać łokci na stole. Pamiętam manifestację młodzieży. Dopiero w tysiąc dziewięćset którymś co śmielsi zaczęli nie ustępować miejsca osobom starszym. My twardo wywalczyliśmy sobie te prawa i jeżeli dzisiaj możesz sobie robić z babcią, co chcesz, to dzięki nam. Ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, ile nam zawdzięczasz. I pomyśleć, że po tośmy walczyli, żeby ci stworzyć tę swobodną przyszłość, którą ty teraz pogardzasz.