ALA – I nic więcej mi nie powiesz?
ARTUR – No, idź już. Zobaczymy się potem.
ALA – Wyrzucasz mnie?
ARTUR – Nie, tylko mam tu jeszcze coś do załatwienia na osobności.
ALA – A ja nie mogę być przy tym?
ARTUR – Nie. To nasza rodzinna sprawa.
ALA – Jak chcesz. Ale ja też będę miała swoje sekrety, zobaczysz.
ARTUR – (niecierpliwie) Dobrze, dobrze, idź już. Pamiętaj, spotkamy się w tym samym miejscu.
Ala wychodzi na prawo. Artur natychmiast podsłuchuje pod drzwiami w ścianie na wprost po lewej, potem podchodzi do drzwi w korytarzu, puka ostrożnie.
GŁOS STOMILA Kto tam?
ARTUR – (niezbyt głośno) To ja, Artur.
STOMIL – Czego chcesz?
ARTUR – Chcę z ojcem porozmawiać.
STOMIL – Teraz? O tej porze? Jestem zajęty. Przyjdź jutro.
ARTUR – To pilna sprawa.
Pauza.
STOMIL – Powiedziałem już, że nie mam czasu. Jutro porozmawiamy. (Artur próbuje klamkę, a st\vier-dziwszy, te drzwi są zamknięte na klucz, uderza w nie ramieniem, Stomil ot\viera drzwi i ukazuje się w swojej wiecznej piżamie) Czyś ty oszalał? Co to ma znaczyć?
ARTUR – (doniosłym szeptem) Niech ojciec tak nie krzyczy…
STOMIL – (mimo woli zniżając głos) Dlaczego jeszcze nie śpisz?
ARTUR – Nie mogę spać. Nadszedł czas działania.
STOMIL – No to dobranoc, (usiłuje wejść z powrotem. Artur nie pozwala mu)
ARTUR – Chciałem zapytać… Czy tacie nie jest przykro?
STOMIL – Z jakiego powodu?
ARTUR – Przez tego Edka.
STOMIL -A Edek? Owszem, jest tu taki.
ARTUR – Co ojciec o nim sądzi?
STOMIL – Zabawny typ.
ARTUR – Zabawny? Obrzydliwa figura.
STOMIL – Przesadzasz, przesadzasz. To bardzo ciekawa postać. W pewnym sensie wyjątkowo nowoczesna. Właśnie przez swoją autentyczność.
ARTUR – To wszystko?
STOMIL – My wciąż jesteśmy zarażeni nadświado-mością. Przeklęte dziedzictwo wiekowej kultury.
Wprawdzie zrobiliśmy już wiele, żeby się jeJApo-zbyć, ale daleko nam jeszcze do naturalności J Edek jest dzieckiem szczęścia. Urodził się taki, jakimi my wszyscy powinniśmy zostać. To, co u niego jest darem przyrodzonym, my osiągamy za cenę wysiłku, sztuką. Dlatego on mnie interesuje jako artystę. Cenię go tak, jak pejzażyści cenili krajobraz.
ARTUR – Krajobraz to szczególny.
STOMIL – Estetyka i moralność przeżyły już swoją rewolucję. Ciągle mnie zmuszasz do przypominania oczywistości. Jeżeli Edek nas niekiedy razi, to tylko dlatego, że jesteśmy skażeni. Czasem czuję się winny wobec niego. Ale ja to w sobie przełamię. Powinniśmy pozbywać się obciążeń.
ARTUR – I nic więcej?
STOMIL – Byłem z tobą szczery.
ARTUR – No to ja zacznę od początku. Dlaczego go ojciec toleruje w swoim domu?
STOMIL – A co mi szkodzi? Wzbogaca nasze środowisko, wnosi koloryt. Zdrowy powiew autentyczności. On mi nawet pomaga w żywieniu wyobraźni. Wiesz, my, artyści, potrzebujemy trochę egzotyki.
ARTUR – To ojciec o niczym nie wie?
STOMIL – Nie wiem. Nic nie wiem.
ARTUR -Nieprawda, ojciec wie dobrze.
STOMIL – Powtarzam, że nie wiem i o niczym nie chcę wiedzieć.
ARTUR – On śpi z mamą. (Stomil przechadza się tam i z powrotem) Co ojciec na to?
STOMIL – Mój drogi. Załóżmy nawet, że mówisz prawdę. Swoboda seksualna to pierwszy warunek wolności człowieka. I co ty na to?
ARTUR – Ale to jest prawda! Ona naprawdę z nim śpi!
STOMIL – Powtarzam, załóżmy. Przypuśćmy przez chwilę. Okaże się, że nawet jeśli uczyni się takie założenie, nic z tego nie wynika.
ARTUR – Więc ojciec się upiera, że to tylko abstrakcyjne założenie, gra słów, wytwór intelektualnej wyobraźni?
STOMIL – Dlaczego nie? Nie jestem staroświeckim ramolem i na płaszczyźnie intelektualnej możemy przyjąć każdą, nawet najbardziej drażliwą przesłankę. Inaczej postęp myśli ludzkiej byłby niemożliwy. Więc proszę cię bardzo, możesz się przede mną nie krępować. Możemy sobie podyskutować bez pruderii. Więc jakie jest twoje zdanie w tej sprawie?
ARTUR – Moje zdanie? Ja nie mam żadnego zdania i wcale nie chcę dyskutować. To nie jest żadna intelektualna przesłanka, to jest prawda. Rozumie ojciec? To jest życie! Ojciec ma rogi jak stąd do sufitu. I ojcu nie uda się teraz od tego wykręcić.
STOMIL – Rogi, rogi, to są banalne porównania, a nie solidne narzędzie analizy intelektualnej, (zdenerwowany) Nie obniżajmy poziomu!
ARTUR – Ojciec jest rogacz!
STOMIL – Cicho! Zabraniam ci tak mówić!
ARTUR – A właśnie, że będę. Rogacz!
STOMIL – Nie wierzę.
ARTUR – Na to czekałem. Udowodnić ojcu? Proszę bardzo. Wystarczy otworzyć te drzwi, (wskazuje na drzwi w ścianie na wprost, po lewej)
STOMIL – Nie!
ARTUR – Ojciec się boi? Pewnie, wygodniej urządzać eksperymenty teoretyczne. W eksperymentach ojciec jest gigant, ale w życiu – struchlały tatuś.
STOMIL – Ja jestem tatuś? Ja?
ARTUR – Stary pantoflarz, kieszonkowy Agamem-non!
STOMIL – Dobrze, ja ci pokażę. Oni tam są?
ARTUR – Niech ojciec sam zobaczy.
STOMIL – Ja im pokażę. Ja ci pokażę. Ja wam wszystkim jeszcze pokażę! (biegnie do drzwi, staje)…Albo wiesz co? Załatwię to jutro, (zawraca)
ARTUR – (zagradza mu drogę) Nie, teraz niech ojciec tam wejdzie.
STOMIL – Jutro. Albo korespondencyjnie. Jak myślisz?
ARTUR – Malowany mężyk-wężyk!
STOMIL – Coś powiedział? (Artur przykłada dwa palce do głowy naśladując rogi i przedrzeźnia go brzydko)…Idę.
ARTUR – (powstrzymuje go) Chwileczkę…
STOMIL – (wojowniczo) Puść mnie do nich!
ARTUR – Niech ojciec to weźmie ze sobą. (bierze z katafalku porzucony tam przez Stomila, podczas pierwszego aktu, rewolwer i wręcza go Stomilowi)
STOMIL – Co to jest?
ARTUR – Przecież nie pójdzie tam ojciec z gołymi rękami… Pauza.
STOMIL – (spokojnie) Przejrzałem cię.
ARTUR – (popychając go -w kierunku drzwi) Szybciej, niech ojciec już idzie, nie ma czasu!
STOMIL – (uwalniając się od niego) Przejrzałem cię, synu. Ty chcesz tragedii.
ARTUR – (cofa się) Jakiej znowu tragedii?… Co ojciec…
STOMIL – Nędzny graczu, młodociany produkcie szalonej idei!
ARTUR – Co mi tu ojciec…
STOMIL – (rzuca rewolwer na stóf) Mam go zastrzelić? I może jeszcze ją i siebie, co?
ARTUR – Ależ skądże znowu, ja tylko żartowałem. To na wypadek, gdyby Edek… Po nim wszystkiego można się spodziewać…
STOMIL – To by ci się podobało! Zdradzony mąż krwią zmywa hańbę. Gdzieś ty to wyczytał, w jakich starych romansach? Odpowiedz!
ARTUR – Ojciec mi insynuuje!
STOMIL – Wiedziałem, że młodość ceni idee ponad życie, ale nie wiedziałem, że mój własny syn poświęci dla nich własnego ojca. Siadaj. (Artur siada posłusznie) A teraz porozmawiamy. Chcesz przywrócić świat do normy. Dlaczego? O to nie pytam. Twoja sprawa. Nasłuchałem się o tym już dosyć od ciebie. I nie wtrącałem się w to, dopóki nie przebrałeś miary. Ale teraz dosyć! O, sprytnie to sobie wymyśliłeś. Tragedia – tego ci trzeba! Tragedia – od wieków najpełniejszy wyraz świata niewzruszonych pojęć. To ci jest potrzebne, chciałeś mnie zmusić do tragedii. Zamiast mozolnej rekonstrukcji, ty od razu w sam środek. A to, że przy okazji ktoś zginie, że do więzienia pójdzie twój własny ojciec, o to mniejsza; to cię już nie obchodzi. Byle tylko twój zamiar się udał. Przydałaby ci się tragedia, co? Wiesz, co ci powiem? Jesteś ordynarny, brudny formalista. Nie zależy ci ani na mnie, ani na twojej matce. Niech wszyscy giną, byle ocalić formę. A najgorzej, że nie zależy ci nawet na sobie. Fanatyk!