STOMIL – Ciężka sprawa. Chciałbym ci pomóc, ale doprawdy nie wiem – jak.
ARTUR – A może mimo wszystko spróbujemy?
STOMIL – Co mamy spróbować?
ARTUR – (wskazuje na drzwi \v ścianie na wprost, po lewej) No, z nimi…
STOMIL – Ciągle masz złudzenia?
ARTUR – Nawet jeżeli to prawda, z tą farsą… (odzyskując dawną agresywność) To dlatego, że jesteście tchórzliwi! Wszyscy jęczą w niewoli farsy, bo nikt nie ma odwagi się zbuntować. Źle wam jest? To dlaczego nie uwolnicie się siłą? Ojciec mi to wszystko pięknie wyłożył, analitycznie, logicznie, abstrakcyjnie i sam nie wiem jak, i już załatwione! Można się rozejść i niech zostanie po dawnemu. Daleką drogę przebył ojciec, ale jak? Siedząc sobie w fotelu i pogadując. Tutaj czynu potrzeba! Nie ma tragedii, bo już w nią nie wierzycie. Wszystko przez ten wasz przeklęty kompromis.
STOMIL – A dlaczego mielibyśmy wierzyć, jeśli łaska? Zbliż się, coś ci powiem. Więc Eleonora mnie zdradza z Edkiem? A właściwie dlaczego to źle, że mnie
Eleonora zdradza z Edkiem?
ARTUR – Tata nie wie?
STOMIL – Słowo daję, że jak nad tym głębiej pomyślę, to nie wiem. A ty możesz mi to wytłumaczyć?
ARTUR -…Ja, ja nigdy nie byłem w takiej sytuacji…
STOMIL – Ale spróbuj.
ARTUR – No jakże, przecież… zaraz, niech mi ojciec pozwoli pomyśleć…
STOMIL – A myśl sobie, myśl. Ja nawet bym chciał, żebyś mnie przekonał.
ARTUR – Chciałby ojciec?
STOMIL -…Bo, prawdę mówiąc, mnie się to także nie podoba. Ja tego strasznie nie lubię. Tylko tak, na rozum, nie wiem dlaczego.
ARTUR -…Więc gdybym ja ojca przekonał…
STOMIL – Byłbym ci wdzięczny.
ARTUR -…To wtedy ojciec…
STOMIL – Poszedłbym i zrobił im taką awanturę, żeby mnie na zawsze popamiętali. Tylko żebym miał jeszcze imperatyw logiczny.
ARTUR – Poszedłby ojciec? Więc jednak ojciec chce, tak sam z siebie…
STOMIL – Poszedłbym z rozkoszą. Ja tego drania od dawna mam na oku. Nie uwierzysz, jak ja chętnie bym go wykończył, tak sam z siebie. Tylko przez rozum nie bardzo wiem, dlaczego miałbym to zrobić.
ARTUR – Niech ojca uściskam! (obejmują się) Przeklęty rozum!
STOMIL – Co zrobić, kiedy on nie puszcza. Ani tak, ani siak. Mówiłeś o kompromisie? To właśnie przez niego.
ARTUR – Wie ojciec co? Może jednak spróbujemy. Żadne ryzyko. Najwyżej go ojciec zastrzeli.
STOMIL – Tak uważasz? Ja nie mam wiary.
ARTUR – Wiara przyjdzie potem. Najważniejsze, żeby podjąć decyzję.
STOMIL – Kto wie, może masz rację…
ARTUR – Na pewno! Przekona się ojciec. Będzie tragedia!
STOMIL – Wracasz mi siły. Jednak co młodzieńczy entuzjazm, to nie sceptycyzm epoki. Ech, młodość, młodość…
ARTUR – Pójdziemy?
STOMIL – Chodźmy. Przy tobie czuję się raźniej. (wstają)
ARTUR – I jeszcze jedno… Niech już ojciec da sobie spokój z tymi eksperymentami, ja proszę. To tylko dalsza dezintegracja.
STOMIL – Co robić… Kiedy tragedia jest już niemożliwa, a farsa nudzi, pozostaje tylko eksperyment.
ARTUR – Ale to tylko pogarsza sytuację. Przestanie ojciec?
STOMIL – Nie wiem, nie wiem…
ARTUR – Niech ojciec da słowo.
STOMIL – Później, później, teraz już chodźmy. (Artur ponownie wręcza Stomilowi rewolwer)
ARTUR – Ja zostanę pod drzwiami i będę czekał. Gdyby ojciec potrzebował pomocy, wystarczy mnie zawołać.
STOMIL – O, nie, to on będzie krzyczał, nie ja.
ARTUR – Ja zawsze w ojca wierzyłem.
STOMIL – I słusznie. Byłem najlepszym strzelcem w pułku. Żegnaj, (idzie do drzwi w ścianie na wprost, po prawej)
ARTUR – Nie tam, przecież tam jest kuchnia!
STOMIL – (niezdecydowany) Pić mi się chce…
ARTUR – Potem, kiedy będzie po wszystkim. Teiaz nie ma czasu.
STOMIL – Niech będzie. Zastrzelę go o suchym gardle, (przechodzi do drzwi po lewej i kładzie rękę na klamce) A, łotr, zapłaci mi teraz za wszystko.
Wchodzi ostrożnie do pokoju, zamykając za sobą drzwi po cichu. Artur czeka w napięciu. Cisza niczym nie zmącona. Artur przechadza się nerwowo. Scena oczekiwania przedłuża się, Artur patrzy na zegarek, chodzi coraz szybciej. Decyduje się wreszcie i z rozpędem otwiera na oścież oba skrzydła drzwi, tak aby ukazało się całe wnętrze pokoju. Ukazuje się tam obraz następujący: pod nisko zwieszoną lampą, która rzuca silne światło na okrągły stolik, siedzą: Eleonora, Edek, Eugenia i Stomil, grając w karty. Stomil właśnie wykłada kartę.
ARTUR – Co Edek robi? Dlaczego Edek nie…
STOMIL – Psst! Hamuj się, chłopcze.
ELEONORA – To ty, Artur? Jeszcze nie śpisz?
EUGENIA – A nie mówiłam, że on i tak nas znajdzie? Przed nim się nie schowasz.
ARTUR – Ojciec… z nimi?!
STOMIL – Tak się złożyło… Nie moja wina…
ELEONORA – Stomil przyszedł w samą porę. Nie mieliśmy czwartego.
ARTUR – Jak ojciec może!
STOMIL – Mówiłem przecież, że wyjdzie farsa.
EDEK – Panie Stomil, pańska kolej. Wykładaj się pan.
STOMIL – Karta plac! (do Artura) Niewinna rozrywka. Sam widzisz, jaka jest sytuacja. Nic się nie dało zrobić.
ARTUR – Ale ojciec dał słowo!
STOMIL – Niczego nie obiecywałem… Trzeba poczekać.
ELEONORA – Stomilu, skup się, zamiast rozmawiać na boku.
ARTUR – Hańba!
EUGENIA – (rzucając karty) Nie, ja w takich warunkach nie mogę grać! Niech ktoś wyprowadzi stąd tego szczeniaka.
EDEK – Nie przejmuj się, babuś.
ELEONORA – Wstydziłbyś się, Arturku, tak przestraszyć babcię.
EUGENIA – A prosiłam, żeby zamknąć drzwi na klucz. On tylko chodzi i szuka, jak by się do mnie przyczepić. Pewnie mi znowu każe iść na katafalk!
ELEONORA – Wykluczone, nie puścimy babci, zanim nie skończymy roberka.
ARTUR – (uderzając pięścią w stolik) Dosyć tego!
ELEONORA – Ależ myśmy dopiero zaczęli!
EDEK – Niech pan Artek lepiej posłucha mamusi. Ona ma rację. Zapis całkiem świeży.
ARTUR – (wyrywając im karty) Musicie mnie teraz wysłuchać, ja mam coś do powiedzenia. Zaraz, natychmiast!
STOMIL – Ależ, Arturze, to sprawa między nami, po co zaraz rozgłaszać?
ARTUR – Nie chcieliście po dobroci, to ja was zmuszę! Koniec gry!
ELEONORA – Co takiego?
EDEK – Ejże, czy to tak ładnie? Gdybym ja był pańskim tatusiem, spuściłbym panu lanie.
ARTUR – Co? Ty jeszcze śmiesz się odzywać? (spokojnie, stanowczo) Niech no mi ojciec da rewolwer!
EDEK – Pożartować nie wolno?
ELEONORA – Rewolwer? Matko Święta, Stomilu, nie dawaj mu żadnego rewolweru! Powiedz mu, każ mu coś, jesteś w końcu jego ojcem!
STOMIL – (siląc się na surowy ton) Posłuchaj no, Arturze, nie jesteś już dzieckiem i przykro mi, że muszę do ciebie przemawiać w tym tonie, ale ze względu na matkę…
Artur 'wyciąga mu rewolwer z kieszeni piżamy. Wszyscy zrywają się od stolika.
EUGENIA – Przecież to furiat! Stomilu, dlaczegoś go spłodził? Co za lekkomyślność!
S'iOMlL – A mama to niby nie wie?
EDEK – Panie Arturku, co pan…
ARTUR – Milczeć! Wszyscy do salonu! (zebrani wychodzą pojedynczo na środek sceny. Artur przepuszcza ich obok siebie. Do ojca, kiedy ten przechodzi koło niego) My jeszcze porozmawiamy.
STOMIL – Cóż chcesz? Zrobiłem, co mogłem.
ARTUR – Teraz wiem, ile ojciec może. Eugenia siada na sofie, Eleonora na fotelu, Edek staje w kącie, wyjmuje grzebyk z tylnej kieszeni spodni i przyczesuje się nerwowo.
STOMIL – (staje przed Eleonorą, rozkłada ręce) Chciałem go uspokoić. Sama słyszałaś…
ELEONORA – Oferma. I to ma być ojciec. Ach, gdybym ja była mężczyzną!
STOMIL – Dobrze ci mówić. Wiesz dobrze, że to niemożliwe. Wbiega Eugeniusz.
EUGENIUSZ – (do Artura) Co? Już?
ARTUR – Jeszcze nie. Czekam na odpowiedź.
EUGENIUSZ – Myślałem, że już. Słyszałem jakieś krzyki, przybiegłem czym prędzej.
ARTUR – Nic nie szkodzi, dobrze, że wujcio przyszedł. Niech wujcio tu zostanie i popilnuje ich trochę. Ja zaraz wrócę, (oddaje mu rewolwer)