EUGENIUSZ – Tak jest.
ELEONORA – Czy ja śnię?
ARTUR – (do Eugeniusza)…I żeby nikt się nie ruszał z miejsca!
EUGENIUSZ – Tak jest.
ELEONORA – Czy wyście obaj zwariowali?
ARTUR – W razie czego kula w łeb. Zrozumiano?
EUGENIUSZ – Tak jest.
ELEONORA – To jakiś spisek! Mamo, twój brat jest gangsterem!
EUGENIA – Genek, rzuć to w tej chwili! Kto widział bawić się w Indian w twoim wieku! (próbuje wstać)
EUGENIUSZ – Hej tam, nie ruszać się!
EUGENIA – (zdumiona) Genek, przecież to ja, twoja siostra Eugenia!
EUGENIUSZ – Nie mam siostry, kiedy jestem na służbie.
EUGENIA – Na jakiej służbie, opamiętaj się!
EUGENIUSZ – Jestem na służbie idei.
ARTUR – Bardzo dobrze. Widzę, że mogę na wujciu polegać. Zostawiam was na chwilę.
STOMIL – Arturze, mnie nic nie powiesz? Przecież zostaliśmy przyjaciółmi.
ARTUR – Dowiecie się wszystkiego w swoim czasie.
Wychodzi, Eugeniusz siada centralnie, pod ścianą, z przejęciem trzymając rewolwer, mierzy z niego po kolei do wszystkich, niezbyt sprawnie, lecz groźnie.
ELEONORA – (po pauzie) Więc to tak… Zdradziłeś, Eugeniuszu.
EUGENIUSZ – Spokój! (po chwili usprawiedliwiająco) Nieprawda, nikogo nie zdradziłem.
ARTUR – (woła za sceną) Ala, Ala!
ELEONORA – Zdradziłeś swoje pokolenie.
EUGENIUSZ – To wy jesteście zdrajcy. Zdradziliście naszą starą, dobrą epokę. Tylko ja jeden zostałem jej wierny.
ARTUR – (za sceną) Ala, Ala!
ELEONORA – Zostałeś sługusem młodzieży dotkniętej apostolskim szałem. Myślisz, że to ci się opłaci? Wykorzystają cię i odtrącą jak psa.
EUGENIUSZ – Jeszcze nie wiadomo, kto komu służy. Artur spadł mi jak z nieba.
ELEONORA – Teraz dopiero cię poznajemy, ty hipokryto. Ukrywałeś się przed nami.
EUGENIUSZ – A tak, ukrywałem się. Cierpiałem przez tyle lat. Nienawidziłem was za wasz upadek, za waszą degrengoladę i milczałem. Byliście silniejsi. Teraz nareszcie nadeszła chwila, kiedy mogę wam to powiedzieć w oczy. Cóż to za rozkosz!
ELEONORA – Co chcecie z nami zrobić?
EUGENIUSZ – Przywrócimy wam godność, wy, upadłe społeczeństwo. Zrobimy z was z powrotem ludzi z zasadami.
ELEONORA – Siłą?
EUGENIUSZ – Choćby i siłą, jeżeli nie można inaczej.
STOMIL – To kontrreformacja.
EUGENIUSZ – To wybawienie.
STOMIL – Wybawienie? Od czego?
EUGENIUSZ – Od waszej przeklętej wolności.
ARTUR – (wchodzi) Wuju Eugeniuszu!
EUGENIUSZ – Tutaj jestem, panie!
ARTUR – Nie ma jej nigdzie.
EUGENIUSZ – Szukajmy, musi tu gdzieś być.
ARTUR – I ja tak sądzę. Czekam na jej odpowiedź.
EUGENIUSZ – Jak to? Jeszcze się nie zgodziła?
ARTUR – Musi się zgodzić. Nie może mnie opuścić w decydującej chwili. Wszystko przygotowane.
EUGENIUSZ – Nie chciałbym ci zwracać uwagi, Arturze, ale czy nie postąpiłeś zbyt lekkomyślnie? Należało najpierw mieć pewność, a potem dopiero zabrać się do nich. (wskazuje lufą rewolweru na zebranych)
ARTUR – Chwila była odpowiednia. Dłużej nie mogłem zwlekać.
EUGENIUSZ – Tak zawsze jest przy zamachach stanu. Nieprzewidziane okoliczności. Teraz nie możemy się już cofnąć.
ARTUR – Kto mógł przewidzieć? Byłem pewien, że ją przekonałem, (woła) Ala, Ala! (ze złością) Żeby przez jedną głupią kuzynkę… To niemożliwe! (woła) Ala, Ala!
EUGENIUSZ – Przez kobietę upadły imperia.
ALA – (wchodzi) Ojej, nikt jeszcze nie śpi?
ARTUR – (z wyrzutem) Nareszcie jesteś. Szukałem cię po całym domu!
ALA – Cóż to, wuj z bronią? Broń prawdziwa? Wuj prawdziwy?
ARTUR – To ciebie nie dotyczy. Gdzie się podzie-wałaś?
ALA – Byłam na spacerze. Czy nie wolno?
EUGENIUSZ – Nie wolno? To święta sprawa!
ARTUR – Wuju, uspokój się. Do szeregu! (do Ali) No i co?
ALA – Nic. Piękna noc.
ARTUR – Ja nie pytam o pogodę. Czy się zgadzasz?
ALA – Wolałabym się jeszcze zastanowić.
ARTUR – Odpowiedz natychmiast. Miałaś dosyć czasu.
Pauza.
ALA – Tak.
EUGENIUSZ – Brawo!
ARTUR – Bogu niech będą dzięki. Przystąpmy więc do dzieła! (bierze Ale za rękę i prowadzi ja do sofy, na której siedzi Eugenia) Babciu, błogosławieństwo!
EUGENIA – (przestraszona, wskazuje na sofę) Zo-stawcie mnie w spokoju, ja wam nie przeszkadzam!
ARTUR – Babciu, wszystko się zmieniło! Biorę ślub z Alą, niech babcia nas pobłogosławi na dalszą drogę życia.
EUGENIUSZ – (do pozostałych) Wstawać, wstawać, nie widzicie, że chwila jest uroczysta?
ELEONORA – Boże wielki! To Artur się żeni?
STOMIL – Po co te ceregiele?
EUGENIA – Zabierzcie go ode mnie, on znowu mnie będzie dręczył!
ARTUR – (groźnie) Błogosławieństwo, babciu!
STOMIL – To jakieś niesmaczne żarty, dajmy temu spokój.
EUGENIUSZ – (tryumfalnie) Żarty się skończyły, żartujecie już od pięćdziesięciu lat. Stomil, poza-pinaj się natychmiast! To są zaręczyny twojego syna, skończyło się porozpinanie. Genia, błogosław.
EUGENIA – Eleonora, co mam robić?
ELEONORA – Niech mama błogosławi, kiedy o to proszą.
EUGENIA – A czy oni nie mogą bez tego? Czuję się jakoś staro…
EUGENIUSZ – Zaręczyny jak za starych, dobrych czasów. Albo błogosławisz, albo strzelam. Liczę do trzech. Raz…
STOMIL – Niesłychane! Żeby człowiek nawet u siebie nie mógł wyglądać, jak mu się podoba… (usiłuje uładzić na sobie piżamę)
EUGENIUSZ – Dwa…
EUGENIA – (kładzie ręce na głowach Ali i Artura) Błogosławię was, moje dzieci… A niech was wszyscy diabli!
EUGENIUSZ – (wzruszony) Jak przed laty, jak przed laty…
ARTUR – (wstaje i całuje Eugenię w rękę) Dziękuję, babciu.
EUGENIUSZ – Stomil się zapiął! Nowe życie przed nami!
STOMIL – Eleonora, ty płaczesz?
ELEONORA – (łkając wzruszona) Przepraszam… Ale jednak… mimo wszystko… Zaręczyny Arturka… Bądź co bądź to nasz syn… Ja wiem, że jestem nienowoczesna, ale to takie wzruszające, wybacz mi.
STOMIL – A róbcie sobie, co chcecie! (wybiega do swego pokoju, bardzo zły)
EDEK – Jeżeli państwo pozwolą, to ja chciałem złożyć serdeczne gratulacje z okazji tak szczęśliwego wydarzenia i w ogóle… (wyciąga rękę do Artura)
ARTUR – (nie podając mu ręki) Do kuchni! I czekać, dopóki nie zawołam.
EUGENIUSZ – (naśladując Artura) Do kuchni! (wskazuje patetycznie na drzwi kuchenne, Edek wychodzi flegmatycznie)
ELEONORA – (przez łzy) Kiedy ślub?
ARTUR – Jutro.
EUGENIUSZ – Hurrra! Wygraliśmy!
AKT III
Światło dzienne. To samo pomieszczenie, ale ani śladu poprzedniego bałaganu. Mamy przed sobą klasyczny salon mieszczański sprzed półwiecza. Zniknęły rozpłomienia, niekonturowości, zamazania. Draperie, które przedtem, rozmaicie półleżąc, półwisząc, nadawały scenie przypadkowe sfałdowania i całą upodobniały do rozbełtanej pościeli, znalazły się na swoim miejscu, stały się porządnymi regularnymi draperiami. Katafalk stoi wprawdzie jak przedtem (wnęka odsłonięta), ale nakryty serwetkami i zastawiony bibelotami, jak zwyczajny kredens. Na scenie grupa: Eleonora, Eugenia, Stomil, Eugeniusz. Eugenia siedzi na sofie, przeniesionej na środek sceny. W długiej, ciemnoszarej albo brunatnej sukni, zapiętej wysoko pod szyją, w koronkowych mankietach i koronkowym żabociku, w czepku. Trzyma lorgnon, którym często się posługuje. Po jej prawej ręce siedzi Eleonora, uczesana w kok, w kolczykach, w sukni długiej, wciętej w stanie, w prążki liliowo-niebieskie albo fioletówo-bordowe, albo coś takiego. Obie siedzą sztywno i nieruchomo, wyprostowane, ręce złożone na kolanach. Obok nich Stomil, stoi, uczesany gładko, z przedziałkiem na środku głowy, wypomadowany, głowa sztywno uniesiona do góry, oczy patrzą w nieokreśloną dal. Inaczej zresztą głowy trzymać nie może, bo podbija mu podbródek do góry kołnierz "Yatermórder", wyjątkowo wysoki. Stomil w garniturze piaskowym lub tabaczkowym, wyraźnie za ciasnym, w białych kamaszkach… Jedną ręką wsparty o stolik okrągły z wazonem, pełnym kwiatów, drugą trzyma na biodrze. Jedna noga wyprostowana, druga ugięta w kolanie i wsparta nonszalancko o podłogę na czubku bucika. Przed nimi, na proscenium, pudełkowy aparat fotograficzny na statywie, z kawałem czarnego aksamitu. Przy aparacie Eugeniusz, jak dawniej w czarnej jaskółce, już nie w szortach khaki, ale w spodniach sztuczkowych. Czerwony goździk w butonierce. Na podłodze leży jego cylinder, białe rękawiczki i laska ze srebrną gałką. Eugeniusz manipuluje przy aparacie, pozostali pozują w skupieniu. Po chwili rozlega się crescendo głośne "Aaa… aaa…" Eugenii, a potem żywiołowe kichnięcie.