EUGENIUSZ – No to może sport? Jeździłem kiedyś konno…
ARTUR – Wszyscy już ćwiczą, ale to nie daje rezultatów.
EUGENIUSZ – Nic więcej mi nie przychodzi do głowy. Może Stomil coś powie.
STOMIL – Ja zawsze mówiłem, że eksperyment.
ARTUR – Mówmy poważnie.
STOMIL – Kiedy ja mówię poważnie. Chodzi o to, żeby torować drogę. Człowiek osiąga coraz to nowe zdobycze, a zdobycze wynikają z doświadczeń. Odrzucać i doświadczać. Sięgać wciąż po nowe życie.
ARTUR – Nowe życie! Ja nie wiem, co robić ze starym, a ojciec mi tu jeszcze mówi o nowym życiu. To już trochę za dużo.
STOMIL – Jak sobie chcecie, ale jak dotąd wszystko jest w fazie eksperymentu.
EUGENIUSZ – Eleonora, może ty o czymś wiesz?
ARTUR – Kobiet nie ma co pytać.
ELEONORA – Wiedziałam, ale zapomniałam. Wszystko na mojej głowie. Zapytajcie Edka.0n ma zdrowy rozsądek. Jak on coś powie, to można mu wierzyć.
STOMIL – Tak, Edek to mądrość zbiorowa.
ARTUR – A ty, Edek?
EDEK – Postęp, proszę pana.
ARTUR – Jak to należy rozumieć?
EDEK – No, w ogóle postęp…
ARTUR – Ale jaki postęp?
EDEK – Postępowy. Do przodu.
ARTUR – Znaczy się… naprzód?
EDEK – Tak jest. Przodem do przodu.
ARTUR – A tył?
EDEK – Tył też do przodu.
ARTUR – Ale wtedy przód będzie z tyłu?
EDEK – Zależy, jak popatrzeć. Jak od tyłu do przodu, to wtedy przód będzie z przodu, choć do tyłu.
ARTUR – To jakieś mętne.
EDEK – Ale postępowe, proszę pana.
Wchodzi Eugenia, wspierając się na lasce.
EUGENIA – (nieśmiało) Chciałam wam coś powiedzieć…
ELEONORA – Niech mama nie przeszkadza. Nie widzi mama, że mężczyźni rozmawiają o polityce?
EUGENIA – Kiedy ja tylko jedno słowo…
ARTUR – Nie, to mi się nie podoba. Ja muszę mieć jakąś ideę, która da mi formę. Taki postęp tylko rozprasza. To amorfia.
EUGENIA – Moi drodzy, pozwólcie mi, ja wam nie zabiorę wiele czasu.
STOMIL – Co jest?
ELEONORA – Nie wiem, mamie coś się stało.
STOMIL – Później. Teraz jesteśmy zajęci, (do Artura) A ja powiadam: lepiej wrócić do eksperymentów. Idea przyjdzie sama.
Eugenia zdejmuje z katafalku bibeloty i serwetki.
ELEONORA – Co mama robi?
EUGENIA – (rzeczowo) Umieram.
ELEONORA – Mama żartuje? (Eugenia, nie odpowiadając, w dalszym ciągu oporządza katafalk, ściera z niego kurz rękawem etc.) Słuchajcie, mama mówi, że umiera!
EUGENIUSZ – Jak to umiera! My tu mamy ważne sprawy!
ELEONORA – Słyszy mama?
EUGENIA – Pomóż mi. (Eleonora machinalnie podaje jej rękę. Eugenia wchodzi na katafalk)
ELEONORA – Niechże mama nie dziwaczy, przecież dzisiaj dzień ślubu. Chce mama wszystko zepsuć przez jakąś śmierć?
STOMIL – Jaka śmierć, co za śmierć! Nigdy nie brałem tego pod uwagę…
ARTUR – (do siebie) Śmierć? Dobra myśl…
EUGENIUSZ – To szaleństwo, Eugenio, bądź rozsądna, kto to widział umierać?!
ALA – Babciu, przecież to nienormalne!
EUGENIA – Nie rozumiem was. Jesteście tacy inteligentni, a jak tylko człowiek chce zrobić coś tak zwyczajnego jak zgon, to wszyscy się dziwią. Co za ludzie! (kładzie się na wznak, splata ręce na piersi)
ELEONORA – Widzicie? Zróbcie coś… Może ona naprawdę…
EUGENIUSZ – Genka, dosyć tych ekstrawagancji! Co za umieranie! Tego nigdy nie było w naszej rodzinie!
STOMIL – No nie, to są już szczyty zakłamania.
ARTUR – Śmierć… wspaniała forma.
EUGENIA – Klucz od mojego pokoju zostawiłam na stole. Nie będzie mi już potrzebny. I tak wejdę, jak będę chciała. Karty są w szufladzie. Wszystkie znaczone.
ARTUR – Śmierć… wspaniała forma.
STOMIL – Tylko trochę nieżyciowa.
ARTUR – Dlaczego? Jeżeli cudza… (uderza się \v czoło, \v natchnieniu) Ależ z babci mądrala!
ELEONORA – Wstydziłbyś się! Wstydzilibyście się wszyscy!
EUGENIUSZ – Genka, przynajmniej leż prosto, nie garb się, łokcie przy sobie! Albo najlepiej wstawaj w tej chwili! Tego się nie robi w towarzystwie. Umieranie nie jest naukowe. To humbug tych nowoczesnych!
STOMIL – O, przepraszam, tylko bez aluzji. Wprawdzie ja nie dbam o maniery, ale z punktu widzenia eksperymentu śmierć nie wchodzi w rachubę jako czyn ostateczny. Eksperyment zakłada powtarzalność. Chyba że mama szkicuje tylko na próbę, wtedy co innego. My także nie popieramy.
ALA – Przestańcie, patrzcie, co się dzieje.
EUGENIA – Zbliżcie się, moje dzieci, (wszyscy zbliżają się z wyjątkiem Edka) Edek także. (Edek zbliża się) Kto wy jesteście?
EUGENIUSZ – My to my. (Eugenia chichoce, naj-pier\v cicho, potem coraz głośniej)
Ona nas obraża! Czy ja powiedziałem coś śmiesznego?
STOMIL – Mimo wszystko nie czuję się zbyt dobrze. Zdaje się, że mnie głowa boli. (odchodzi na bok, bada sobie puls, wyciąga z kieszeni lusterko i ogląda sobie język)
ARTUR – Dziękuję, babciu, ja ten pomysł wykorzystam.
STOMIL – (chowając lusterko) E, głupstwo. Najważniejsze, żeby nie nosić krępującej odzieży.
Eugenia umiera.
ELEONORA – Mamo, spróbuj jeszcze raz!
ARTUR – Umarła! A jednak to dziwne. Była taka niepoważna…
ALA – Ja nie chcę!
EUGENIUSZ – Ja nie rozumiem.
STOMIL – Ja tam nie mam z tym nic wspólnego.
ELEONORA – Ja nie wiedziałam… Stomilu, dlaczego mnie nigdy nie ostrzegłeś?
STOMIL – Oczywiście, znowu wszystko na mnie. Zresztą nie widzę, żeby coś się zmieniło. O, proszę, kołnierzyk mnie pije w dalszym ciągu.
ARTUR – (zasuwając kotarę przed katafalkiem) Edek, do mnie! (Edek podchodzi do niego i staje na baczność. Artur bada mu bicepsy) Masz dobry cios?
EDEK – Niezły, proszę pana.
ARTUR – A umiałbyś w razie czego… (przeciąga palcem po gardle)
EDEK – (flegmatycznie, po pauzie) Pan się o coś pytał, panie Artku? Nie dosłyszałem… (pauza. Artur śmieje się niepewnie, jakby na próbę – i wyczekuje. Edek odpowiada podobnym "che che", Artur z kolei "che che" nieco już pewniejszym i głośniejszym, na co Edek"che che" crescendo. Artur klepie go po ramieniu)
ARTUR – Edek, ja cię lubię. Zawsze cię lubiłem.
EDEK – Ja też tak myślałem, że z panem można się dogadać.
ARTUR – Ty mnie rozumiesz?
EDEK – Edzio zna życie.
STOMIL – Odchodzę. Te ostatnie przejścia mnie wyczerpały. Muszę się położyć.
ARTUR – Nie, ojciec tu zostanie.
STOMIL – Przestań mi nareszcie rozkazywać, ty pętaku! Jestem zmęczony! (idzie w stronę swojego pokoju)
ARTUR – Edek! (Edek zastępuje Stomilowi drogę)
STOMIL – Co to znaczy? (z wściekłością, zwracając się do Eleonory, wskazuje na Edka) Miałaś romans z tym lokajem?
ELEONORA – Ach, Boże, nie teraz! Nie przy mamie! (Edek popycha Stomila na fotel)
ARTUR – Cierpliwości. Teraz już wszystko wiadomo. Ja was wyprowadzę w szczęśliwą przyszłość.
EUGENIUSZ – (siadając z rezygnacją) Nic mi się już nie chce… To chyba mój wiek. Stomilu, chyba już nie jesteśmy tacy młodzi, co? Jak sądzisz?
STOMIL – Niech wuj mówi za siebie. Eugenia była prawie w twoim wieku, ty stary hipokryto. Ja czuję się wyśmienicie! Na ogół wyśmienicie… (prosząco) Eleonora, gdzie jesteś?
ELEONORA – Tu jestem, Stomilu, tutaj, przy tobie.
STOMIL – Chodź do mnie.
ELEONORA – (kładąc mu rękę na czole) Jak się czujesz?
STOMIL – Jakoś mi słabo…
ARTUR – Skończone wszystkie niepewności. Przed nami droga jasna i czysta. Jedno będzie prawo i jedna owczarnia.
STOMIL – Co on tam znowu plecie… Głowa mnie boli…
EUGENIUSZ – Pomieszał mu się kodeks z hodowlą.
ARTUR – Czy już rozumiecie, jaki jest wniosek ostateczny? Ach, wy nie rozumiecie, wy, cielesne stworzenia, zajęte swoimi gruczołami, drżące o nieśmiertelność swoją. Ale ja rozumiem, ja! Ja jestem waszym odkupicielem, wy, bydło bezmyślne. Ja wznoszę się ponad doczesność, ja ogarniam was wszystkich, bo ja mam mózg, który wyzwolił się od wnętrzności. Ja!