EUGENIUSZ – Wytłumacz się jaśniej, mój drogi wnu-ko-siostrzeńcze, zamiast nas obrażać.
ARTUR – Czy jeszcze nie pojmujecie, obrzydła wegetacjo? Jesteście jak ślepe szczenięta, które bez końca kręciłyby się w kółko, gdyby nie wasz pan! Bez formy i bez idei toniecie w chaosie, i pustka by was pożarła, gdybym was nie uratował. Czy wiecie, co ja z wami zrobię? Ja stworzę system, w którym bunt zjednoczy się z porządkiem, a nicość z istnieniem. Ja wyjdę poza przeciwieństwa!
EUGENIUSZ – Najlepiej by było, gdybyś w ogóle wyszedł z tego pokoju. Zawiodłem się na tobie. Między nami wszystko skończone, (do siebie) Chyba wrócę do moich pamiętników.
ARTUR – Pytam was: jeżeli nie ma nic i nawet bunt nie jest możliwy, to co można stworzyć z niczego, żeby było?
EUGENIUSZ – (wyjmuje zegarek z dewizką) Późno już, warto by coś przekąsić.
ARTUR – Nikt nie odpowiada?
STOMIL – Eleonora, co dziś będzie na obiad? Zjadłbym coś lekkiego. Żołądek też mam nienadzwy-czajny. Najwyższy czas, żeby o tym pomyśleć.
ELEONORA – Pomyślimy, Stomilu, pomyślimy. Masz rację, trzeba już ułożyć sobie życie. Odtąd będziemy dbali o twój organizm. Po południu – drzemka i spacer. Rankiem – eksperyment.
STOMIL – I tylko na maśle albo z wody, dobrze?
ELEONORA – Oczywiście. Żeby nie przerywać snu.
ARTUR – Co? Milczycie? No, to ja wam powiem. (stawia krzesło na stole, wśród zastawy, i chwiejnie wchodzi na stół, siada na krześle)
ELEONORA – Artur, uważaj na talerze!
ARTUR – Możliwa jest tylko władza!
EUGENIUSZ – Jaka władza, co za władza… Jesteśmy przecież w rodzinie!
STOMIL – Bredzi. Nie zwracajcie na niego uwagi.
ARTUR – Tylko władza da się stworzyć z niczego. Tylko władza jest, choćby niczego nie było. Oto jestem w górze, nad wami. W dole was widzę, w dole!
EUGENIUSZ – A to wymyślił!
ELEONORA – Arturze, zejdź natychmiast, pobrudzisz obrus!
ARTUR – Czołgacie się w prochu i pyle!
EUGENIUSZ – Czy pozwolimy, żeby on nas tak traktował?
STOMIL – Na razie niech mówi, co chce. Zabierzemy się do niego po obiedzie.
Chociaż doprawdy nie rozumiem, po kim on wziął takie skłonności. Cóż to za wychowanie!
ARTUR – Trzeba tylko być silnym i zdecydowanym. Ja jestem silny. Spójrzcie na mnie, jam jest koroną waszych marzeń! Wuju, będzie porządek! Ojcze, ty zawsze się buntowałeś, ale twój bunt prowadził tylko do chaosu, aż sam siebie strawił. A spójrz na mnie! Czy władza nie jest także buntem? Buntem w formie porządku, buntem góry przeciwko dołom, wyższości przeciwko niższości? Szczyt potrzebuje niziny, nizina szczytu, aby nie przestały być sobą. I tak we władzy zanika sprzeczność między przeciwieństwami. Nie jestem ani syntezą, ani analizą, jestem czynem, jestem wolą, jestem energią! Siłą jestem! Znajduję się ponad, wewnątrz i obok wszystkiego. Dziękujcie mi, ja spełniłem waszą młodość. To dla was! A dla siebie też mam coś w podarunku: formę jaką tylko zechcę, nie jedną, ale tysiąc możliwych, mogę stworzyć i zburzyć, co zechcę. Wcielić się, wycielić, odcielić. Wszystko jest we mnie, tu! (uderza się w pierś. Zebrani patrzą na niego z przerażeniem)
EUGENIUSZ – A więc do tego już doszło?
STOMIL – E tam, nie trzeba się przejmować. To tylko szczeniackie zabawy. Słowa, słowa, słowa. Jaką on ma władzę nad nami?
EUGENIUSZ – Słusznie. Na czym on opiera to swoje gadanie? Łączą nas tylko więzy krwi, a nie jakaś abstrakcja. Nic nam nie może zrobić.
ARTUR – Jaką? To bardzo proste. Mogę was zabić.
STOMIL – (unosząc się z fotela i opadając z powrotem) Zabraniam ci… wszystko ma swoje granice!
ARTUR – Granice można przekroczyć. Czyście mnie tego nie uczyli? Władza nad życiem i śmiercią, co może mi dać większe panowanie? Odkrycie proste i genialne.
EUGENIUSZ – Nonsens. Będę żył tak długo, jak mi się będzie podobało. To jest, przepraszam, jak będzie się podobało… Komu właściwie? Stomil, ty wiesz, komu?
STOMIL – Powiedzmy… naturze.
EUGENIUSZ – O, właśnie. Naturze albo przeznaczeniu.
ARTUR – Mnie!
EUGENIUSZ – (zrywając się) Wolne żarty!
ARTUR – A jeżeli ja będę wujka przeznaczeniem?
EUGENIUSZ – Eleonora, Stomil, co to ma znaczyć? Ja sobie wypraszam, to wasz syn!
ELEONORA – Widzisz, Arturku? Przestraszyłeś wujka, cały zbladł. Leż, Stomilu, nie unoś się, przyniosę ci poduszkę.
ARTUR – Czy myślicie, że ja bym się wziął do rzeczy, nie mając żadnego pokrycia? Śmierć jest w was, jak słowik w klatce, ode mnie tylko zależy, żeby go wypuścić. No i co, czy dalej uważacie, że jestem utopistą, gadułą, marzycielem?
EUGENIUSZ – Hę, hę, Arturku, trzeba przyznać, że ty masz głowę, jak on to wszystko sprytnie wymyślił! Nie ma co, u was tam, na uniwersytecie, tęgo was ćwiczą. Takiego nie przegadasz. No, ale my tu gadu-gadu, a czas leci. Ja nawet, owszem, lubię tak sobie pogadać filozoficznie, naukowo, zwłaszcza z młodzieżą. Ale pogadaliśmy sobie, koncept się rozruszał i czas na coś konkretnego. Dosyć tych teorii, chodźmy lepiej coś przegryźć. Prawda, Eleonoro?
ELEONORA – Ja to już dawno chciałam powiedzieć, ale nie dacie mi dojść do słowa. Artur, dosyć tego, złaź ze stołu albo zdejm buty!
ARTUR – Słusznie, wujaszku, słusznie, czas na coś konkretnego. Edek, ty mój posępny aniele boskiej abstrakcji, czy jesteś gotowy?
EDEK – Gotowy, szefku.
ARTUR – No to bierz go!
EUGENIUSZ – (cofając się ku wyjściu) Co chcesz zrobić?
ARTUR – Na początek rozwalimy wujcia.
ELEONORA – "Rozwalimy"… Fuj, co za uliczne wyrażenia!
STOMIL – I to właśnie teraz, kiedy mam niedobre ciśnienie…
EUGENIUSZ – (umykając ku wyjściu) Dlaczego akurat mnie?! (Edek zastępuje mu drogę)
ARTUR – Teońa! Edek, pokaż mu, że się myli. Za kogo wy mnie bierzecie, przyziemna hołoto?
Edek zastępuje drogę Eugeniuszowi.
EUGENIUSZ – To nie jest żaden system, to jest chamstwo!
ARTUR – Edek, rób swoje.
EUGENIUSZ – (uciekając przed Edkiem, który goni go pewnymi, kocimi ruchami)
Czego chce ode mnie ten pachoł? Precz, ręce przy sobie!
ARTUR – To nie pachoł, tylko ramię mojego ducha. Ciało mojego słowa.
STOMIL – (szarpiąc kołnierzyk) Eleonora, słabo mi, Eleonora!
ELEONORA – Ojciec zemdlał!
EUGENIUSZ – (uciekając) Szaleniec, zbrodniarz!
ARTUR – (wstaje z krzesła i wznosi rękę) Nie! Tylko człowiek, który się nie cofa przed jedyną możliwością. Jestem czysty jak sama natura. Czuję się wolny! wolny!
ALA – Artur…
ARTUR – Poczekaj. Najpierw zbawienie świata.
ALA – Ja cię zdradziłam z Edkiem.
Pogoń Edka za Eugeniuszem ustaje, obaj zatrzymują się i patrzą na Artura i Alę.
Eleonora zajęta klepaniem Stomila po twarzy i podobnymi zabiegami.
ARTUR – (opuszczając powoli rękę, po chwili) Co takiego?
ALA – Myślałam, że ci to obojętne. Przecież żenisz się ze mną tylko dla zasady.
ARTUR – (siada ogłuszony na krześle) Kiedy?
ALA – Dzisiaj rano.
ARTUR – (do siebie) Tak, tak…
ALA – Myślę, że ci to nie powinno przeszkadzać. Ja tylko tak sobie… Patrz, jestem gotowa do ślubu. (wkłada welon) Jak ci się podobam?
ARTUR – (nieudolnie schodzi ze stołu, czepiając się go, na oślep) Poczekaj, poczekaj, jak to… ty mnie? Ty – mnie?
ALA – (ze sztuczną swobodą) Zapomniałam ci o tym powiedzieć, byłeś taki zajęty… Możemy już iść. Czy chcesz, żebym włożyła rękawiczki? Są trochę za ciasne. Czy jestem dobrze uczesana?
ARTUR – (ryczy) Mnie?
ALA – (udając zdziwienie) Ach, ty jeszcze ciągle o tym? Nie wiedziałam, że to cię tak zainteresuje. Mówmy lepiej o czym innym.
ARTUR – (z powrotem zapadnięty \v sobie, kręci się koło stołu na oślep, sprawia wrażenie, że wszystkie jego władze umysłowe straciły kontakt z jego ciałem, które zachowuje się mechanicznie, ale bez koordynacji. Mówi monotonnie, jękliwym, skarżącym się głosem) Jak mogłaś… jak mogłaś…