Выбрать главу

STOMIL – Co?

ELEONORA – (stropiona) Już zapomniałam.

ARTUR – Zatruliście tą swoją wolnością pokolenia w przód i wstecz. Spójrzcie na babcię. Wszystko jej się w głowie pomieszało. Czy wam to nic nie mówi?

EUGENIA – Przeczuwałam, że znowu mnie się będzie czepiał.

STOMIL – Mama jest zupełnie w porządku. O co ci chodzi?

ARTUR – No, pewnie. Was oczywiście nie razi to starcze rozwydrzenie. Ale kiedyś była czcigodną, szanującą się babcią. A teraz co? Poker z Edkiem!

EDEK – O, przepraszam. Czasem gramy też w bry-dżyka.

ARTUR – Ja nie do ciebie mówię, ty, plebsie.

STOMIL – Każdy ma prawo wyboru, z kim i w co. Starsze osoby także.

ARTUR – To nie jest prawo. To jest moralny przymus do niemoralności.

STOMIL – Doprawdy dziwię się tobie, masz jakieś zmurszałe poglądy. Kiedy byliśmy w twoim wieku, każdy konformizm uważaliśmy za hańbę. Bunt! Tylko bunt miał dla nas wartość!

ARTUR – Jaką?

STOMIL – Dynamiczną, czyli zawsze pozytywną, choćby negatywnie. Czy myślisz, że byliśmy wyłącznie ślepymi anarchistami? Byliśmy także marszem ku przyszłości, ruchem, procesem dziejowym. Bunt to postęp w fazie potencjalnej. Nie jesteśmy bez zasług wobec historii. Bunt to opoka, na której postęp buduje kościół swój. Im większy obszar buntu, tym rozleglejsza jest ta budowla. I możesz mi wierzyć, myśmy przygotowali spory kawałek gruntu.

ARTUR – Wobec tego… po co te nieporozumienia? Jeżeli ojciec jest także za konstrukcją? Czy nie lepiej razem?

STOMIL – Nic podobnego. Wyjaśnijmy to lepiej od razu. Ja tylko obiektywnie przedstawiłem naszą rolę w historii, niezależnie od naszych zamiarów. My zawsze szliśmy tylko własną drogą. Ale poprzez negację wszystkiego, co było. torujemy drogę przyszłości.

ARTUR – Jakiej?

STOMIL – To już nie do mnie należy. Moja rzecz – wychodzić poza formę.

ARTUR – A więc jednak zostajemy wrogami.

STOMIL – Po co od razu tak tragicznie? Wystarczy, żebyś przestał martwić się o zasady.

ELEONORA – Ja też się dziwię, dlaczego akurat ty, najmłodszy, chcesz koniecznie mieć jakieś zasady. Zawsze bywało odwrotnie.

ARTUR – Bo ja wchodzę w życie. W jakie życie mam wejść? Ja muszę najpierw je stworzyć, żebym miał w co wejść.

STOMIL – Nie chcesz być nowoczesny? Ty, w twoim wieku?

ARTUR – Otóż właśnie, nowoczesność! Nawet babcia zestarzała się już w świecie, który wypadł z normy. W tej waszej nowoczesności babcia się zestarzała! Wy wszyscy starzejecie się w nowoczesności.

EUGENIUSZ – A jednak, ośmielę się wtrącić, te różne zdobycze… na przykład prawo do noszenia krótkich spodni… przewiew…

ARTUR – Wujcio by się lepiej nie odzywał. Czy wujcio nie widzi, że już nic nie jest możliwe, ponieważ wszystko jest możliwe? Ach, żeby wujcio choć łamał konwencję tymi spodniami. Ale nie, konwencje połamali już przed wujciem. Zresztą wujcio niewinny, wujcio przyszedł na gotowe. Wszystko jest w próżni!

STOMIL – Czego ty chcesz właściwie? Tradycji?

ARTUR – Porządku świata!

STOMIL – Tylko tyle?

ARTUR -…I prawa do buntu.

STOMIL – No masz! Przecież ja cię cały czas namawiam: buntuj się.

ARTUR – Czy ojciec nie rozumie, że odebraliście mi ostatnią szansę? Tak długo byliście antykonformi-stami, aż wreszcie upadły ostatnie normy, przeciw którym można się było jeszcze buntować. Dla mnie nie zostawiliście już nic, nic! Brak norm stał się waszą normą. A ja mogę się buntować tylko przeciw wam, czyli przeciwko waszemu rozpasaniu.

STOMIL – Ależ proszę bardzo, czy ja ci zabraniam?

EUGENIUSZ – Dalej, Arturku, pokaż im!

ELEONORA – Może to cię nareszcie uspokoi. Ostatnio stałeś się taki nerwowy… Eugenia daje znaki Edkowi. Schodzą się za plecami Artura i tasują karty.

ARTUR – (opadając z rezygnacją) Niemożliwe.

ELEONORA – Ależ dlaczego?

EUGENIUSZ – Wszyscy cię namawiamy.

ARTUR – Buntować się przeciwko wam? A kto wy jesteście? Bezkształtna masa, amorficzny stwór, zatomizowany świat, tłum bez formy i konstrukcji. Waszego świata już nie można nawet rozsadzić. Sam się rozlazł.

STOMIL – Czy to znaczy, że się już nie nadajemy?

ARTUR – Do niczego.

ELEONORA – A może byś jednak spróbował?

ARTUR – Nie ma co próbować, beznadziejna sprawa. Jesteście potwornie tolerancyjni.

STOMIL – Mm, to rzeczywiście przykre. Nie chciałbym jednak, żebyś czuł się taki opuszczony.

ELEONORA – (staje za nim i gładzi go po głowie) Biedny Arturek. Nie myśl, że serce matki jest z kamienia.

EUGENIUSZ – My wszyscy cię lubimy, Arturku, i chcielibyśmy coś zrobić dla ciebie.

EUGENIA – (do Edka) Pas!

ARTUR – Nic się nie da zrobić. Namawiacie mnie do antykonformizmu, który zamienia się od razu w konformizm. Z drugiej strony nie mogę przecież wciąż być konformistą. Mam już swoje lata. Koledzy śmieją się ze mnie.

STOMIL – A sztuka, Arturze? A sztuka?

ELEONORA – Właśnie! To samo chciałam powiedzieć.

ARTUR – Jaka sztuka?

STOMIL – Sztuka w ogóle. Całe moje życie poświęciłem sztuce. Sztuka to wieczny bunt. Może byś spróbował?

EDEK – Rżnij, Walenty!

EUGENIA – Łubudu – dubudu – bach!

ARTUR – Co mi ojciec głowę zawraca! Ja chcę być lekarzem.

ELEONORA – Taki wstyd w rodzinie! A ja marzyłam, że będzie artystą. Kiedy nosiłam go jeszcze w łonie, biegałam po lesie nago, śpiewając Bacha. Wszystko na nic.

ARTUR – Widocznie mama fałszowała.

STOMIL – A ja ci radzę nie tracić nadziei. Nie doceniasz sztuki. Ja właśnie mam pomysł nowego eksperymentu, zaraz zobaczysz.

ELEONORA – (klaszcząc w ręce) Eugenia, Edek! Stomil opracował coś nowego!

EUGENIA – Znowu!

STOMIL – Tak. Przyszło mi to do głowy dzisiaj rano. Rzecz zupełnie oryginalna.

ELEONORA – Stomil nam zaraz zademonstruje, prawda, Stomilu?

STOMIL – Jestem gotów.

EUGENIUSZ – O Jezu!

ELEONORA – Eugeniuszu, przesuń stół, zrób miejsce. Eugeniusz zabiera się do przesuwania stołu, hurkot i łomot. Eugenia i Edek zbierają karty i przenoszą się na stronę. W stosie materii, przypominającym niski tapczan z rozrzuconą pościelą, zaczyna się coś poruszać. Ukazuje się głowa kuzynki Ali.

ALA – (dorodna osiemnastoletnia, długie, proste włosy, mruga oczami, ziewa) Gdzie ja jestem? Najpierw jakieś krzyki, teraz jakaś przeprowadzka… Która godzina?

ARTUR – Ala!

ELEONORA – Zapomniałam wam powiedzieć: Ala jest u nas od szóstej rano.

STOMIL – Świetnie się składa. Alu, zapraszam cię na przedstawienie, (do Eugeniusza) Wystarczy, teraz katafalk.

ARTUR – Dlaczego nic nie mówiliście? Gdybym wiedział, nie pozwoliłbym na te hałasy! (widząc, że Edek zbliża się z zainteresowaniem do Ali) Edek, pod ścianę! (Edek posłusznie zawraca i staje twarzą do ściany) Czy dobrze spałaś?

ALA – Tak sobie.

ARTUR – Czy długo zostaniesz u nas?

ALA – Nie wiem. Powiedziałam mamie, że może już nie wrócę.

ARTUR – A ona co na to?

ALA – Nic. Nie było jej wtedy w domu.

ARTUR – Więc jak jej mogłaś to powiedzieć?

ALA – No to może nie powiedziałam. Nie pamiętam.

ARTUR – Zapomniałaś?

ALA – Bo to było dawno.

ARTUR – Chcesz śniadanie? Ach, prawda, kawy już nie ma. Pozwolisz, że usiądę obok?

ALA – Ależ proszę cię bardzo.

Artur przysuwa sobie krzesło i siada obok posłania.

ARTUR – Ładnie wyglądasz. (Ala śmieje się bardzo głośno) Z czego się śmiejesz?

ALA – (nagle przestaje się śmiać, ponuro) Ja? Zdawało ci się.

ARTUR – Przecież się śmiałaś.

ALA – Nie kłóć się ze mną!

ARTUR – Myślałem dosyć często o tobie.

ALA – (krzykliwie i wulgarnie) Dalej!

ARTUR – Często wyobrażałem sobie, że cię spotykam.

ALA – Dalej!

ARTUR -…Że siadamy obok siebie…

ALA – Dalej!

ARTUR -…Rozmawiamy…

ALA – (zagrzewając się jak na meczu bokserskim) Dalej!