ALA – Nic podobnego. Słyszałam wyraźnie.
ARTUR – Mniejsza z tym. W każdym razie nie wierzę ci. W gruncie rzeczy wcale ci się nie podoba ta konwencja braku konwencji. Nie ty ją wybrałaś.
ALA – A kto?
ARTUR – My. Ty udajesz tylko. Nic więcej ci nie pozostaje. Nikt nie chce się przyznać, że ulega komuś.
ALA – A dlaczego miałabym się zgadzać, jeżeli mi się nie podoba?
ARTUR – Ze strachu, że inaczej nie będziesz się podobać. Tak zawsze jest z modą. Lepiej się przyznaj.
ALA – Nie.
ARTUR – Nie? A więc już przyznałaś, że miałabyś się do czego przyznać. Słuchaj, po co te oszustwa? Zaklinam cię, tu chodzi o większe sprawy. Przecież nie uwierzę, że chcesz ze wszystkimi mężczyznami na świecie. No, może wybrałabyś sobie stu najlepszych, dwustu, dziesięć tysięcy, milion, ale ze wszystkimi – na pewno nie. Podobać się wszystkim, tak, owszem, to inna sprawa, ale po to właśnie, żeby mieć możność wyboru. A jaką inną możliwość preselekcji może mieć kobieta, jak nie konwencję? No, jaką?
ALA – Jestem samodzielna. Wiem, czego chcę.
ARTUR – Ale z natury słaba. Jakie masz szansę, jeżeli znajdujesz się od razu sam na sam z nieznajomym, który jest od ciebie silniejszy i nie broni cię przed nim żadna konwencja? Mogłabyś mnie nie chcieć nie wiem jak, ale gdyby tutaj nie wszedł przypadkiem Edek, nic by ci to nie pomogło. Jestem silniejszy.
ALA – Mogę zapisać się na dżudo.
ARTUR – Przecież ja mówię niejako metaforycznie! Czy kobiety naprawdę nie są zdolne zrozumieć uogólnień?
ALA – Teraz dużo kobiet zapisuje się na dżudo. Ach, jak bym chciała, żebyś mnie błagał o litość!
ARTUR – Bardzo dobrze. Pomału, a przyznasz się do wszystkiego. Tylko po co do tego dżudo? Wystarczą dobrze pomyślane i ustalone konwencje. Klęczałbym wtedy przed tobą, tu, na tej podłodze, z bukietem kwiatów w dłoni, i błagałbym cię o litość, o cień nadziei. A ty, bez żadnego wysiłku, bez zburzenia fryzury, jak przy walce wręcz, bawiłabyś się swoją potęgą za murem konwencji. Czy to nie lepsze niż dżudo?
ALA – Naprawdę? Klęczałbyś?
ARTUR – Bez wątpienia.
ALA – No to klękaj.
ARTUR – Jak to?
ALA – Na kolana!
ARTUR – Niemożliwe.
ALA – (rozczarowana) Dlaczego?
ARTUR – Bo nie ma tych konwencji, o których mówiłem. Teraz widzisz, w jakim jesteś położeniu.
ALA – I nie ma na to rady?
ARTUR – Jest. ALA – Jaka?
ARTUR – Stworzyć nowe konwencje albo odbudować stare. I ja to zrobię, jeżeli mi w tym pomożesz. Wszystko gotowe, potrzebuję tylko twojej pomocy.
ALA – Wspaniale! A będziesz klęczał?
ARTUR – Będę.
ALA – Co mam zrobić?
ARTUR – Zgodzić się na ślub. Od tego zaczniemy.
Żadne nielegalne związki, żadne życie ułatwione. Ślub jest mi potrzebny. I to nie jakiś tam ślub byle jaki, administracyjny, między śniadaniem a obiadem, ale ślub prawdziwy, z całym ceremoniałem, organami, orszakiem ślubnym i tak dalej. Stawiam szczególnie na orszak ślubny, to powinno ich zaskoczyć. Chodzi mi o to, żeby nie zdążyli się opamiętać, zorganizować oporu ani wpłynąć destrukcyjnie. Od razu trafimy ich w sam środek. Kiedy ich tak dopadniemy, znienacka, raz wzięci w formę, już później się z niej nie wydostaną. Wciągnę ich w ślub, a ślub będzie taki, że nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko wziąć w nim udział na moich warunkach. Zrobię z nich orszak weselny i mój ojciec będzie się musiał nareszcie pozapinać. Co ty na to?
ALA – I będę w białej sukni?
ARTUR – Jak śnieg. Wszystko według tradycji. Pomyśl tylko, dopomożesz w ten sposób wszystkim kobietom świata. Przywrócone normy wrócą im wolność. Dzisiaj nie mogą wybierać. Bez słowa, najwyżej pomrukując coś niewyraźnie, mężczyzna wlecze kobietę na łóżko. A jaki był pierwszy warunek każdego spotkania. Konwersacja. Taki pan nie mógł się wymigać nieartykułowanymi dźwiękami, musiał mówić. A kiedy on mówił, ty milczałaś skromnie i rozpoznawałaś przeciwnika. Im dłużej kazałaś mu mówić, tym bardziej on się odsłaniał. Słuchałaś go spokojnie i układałaś plan działania. Poznawałaś jego system, dobierałaś odpowiednie reguły gry. Miałaś możność oceny sytuacji i możność manewru. Mogłaś się zastanowić, zanim powzięłaś jakąś decyzję, miałaś czas. Mogłaś zwle-kac, jak długo ci się podobało, bez obawy, że on cię pobije, choćby nawet zgrzytał zębami i przeklinał cię w duszy. Mogłaś stwarzać do woli korzystną dla siebie atmosferę niepewności, tajemniczości, wahania, i pod każdą osłoną albo dobrać sobie kostium, który osobnikowi podobałby się najbardziej, i tym uwięzić go do reszty, albo też wycofać się bezpiecznie, niczego nie ryzykując, pozostawiając go w żalu i obłędzie. Do ostatniej chwili kroczyłaś zwycięska, bezpieczna, swobodna. Przecież nawet zaręczyny nie oznaczały jeszcze konieczności, chociaż zapewniały ci wszystko. Tym bardziej konwersacja. Co tu mówić o konwersacji! Przecież dzisiaj nawet przedstawić się tobie mężczyzna nie musi. A jednak powinnaś przynajmniej wiedzieć, kim on jest i czym się zajmuje. Edek ostrożnie i po cichu przemyka się pod ścianą od kuchni do drzwi w ścianie na wprost, po lewej. W ostatniej chwili, kiedy Edek znika już w tych drzwiach, spostrzega go Artur. Idzie za nim.
ALA – Ktoś tu wchodził?
ARTUR – (wracając) Nie.
ALA – Zdawało mi się.
ARTUR – Skończmy tę rozmowę. Więc zgadzasz się?
ALA – Nie wiem jeszcze…
ARTUR – Jak to, czy cię nie przekonałem?
ALA – Tak.
ARTUR – Tak? Czy to oznacza zgodę?
ALA – Nie…
ARTUR – Tak – czy nie?
ALA – Muszę jeszcze nad tym pomyśleć.
ARTUR – Nad czym tu się jeszcze namyślać! Sprawa jest jasna jak słońce. Muszę odbudować świat i do tego potrzebny mi jest ślub. Czy to nie proste? Czego tu jeszcze nie rozumiesz?
ALA – Niestety wszystko.
ARTUR – A więc?
ALA – Poczekaj…
ARTUR – Słuchaj, nie mogę teraz dłużej czekać. Tracimy tylko czas. Idź i namyśl się. Wrócisz potem i dasz mi odpowiedź. Jestem pewien, że się zgodzisz. Powiedziałem ci przecież wszystko.
ALA – I nic więcej mi nie powiesz?
ARTUR – No, idź już. Zobaczymy się potem.
ALA – Wyrzucasz mnie?
ARTUR – Nie, tylko mam tu jeszcze coś do załatwienia na osobności.
ALA – A ja nie mogę być przy tym?
ARTUR – Nie. To nasza rodzinna sprawa.
ALA – Jak chcesz. Ale ja też będę miała swoje sekrety, zobaczysz.
ARTUR – (niecierpliwie) Dobrze, dobrze, idź już. Pamiętaj, spotkamy się w tym samym miejscu.
Ala wychodzi na prawo. Artur natychmiast podsłuchuje pod drzwiami w ścianie na wprost po lewej, potem podchodzi do drzwi w korytarzu, puka ostrożnie.
GŁOS STOMILA Kto tam?
ARTUR – (niezbyt głośno) To ja, Artur.
STOMIL – Czego chcesz?
ARTUR – Chcę z ojcem porozmawiać.
STOMIL – Teraz? O tej porze? Jestem zajęty. Przyjdź jutro.
ARTUR – To pilna sprawa.
Pauza.
STOMIL – Powiedziałem już, że nie mam czasu. Jutro porozmawiamy. (Artur próbuje klamkę, a st\vier-dziwszy, te drzwi są zamknięte na klucz, uderza w nie ramieniem, Stomil ot\viera drzwi i ukazuje się w swojej wiecznej piżamie) Czyś ty oszalał? Co to ma znaczyć?
ARTUR – (doniosłym szeptem) Niech ojciec tak nie krzyczy…
STOMIL – (mimo woli zniżając głos) Dlaczego jeszcze nie śpisz?
ARTUR – Nie mogę spać. Nadszedł czas działania.
STOMIL – No to dobranoc, (usiłuje wejść z powrotem. Artur nie pozwala mu)
ARTUR – Chciałem zapytać… Czy tacie nie jest przykro?
STOMIL – Z jakiego powodu?
ARTUR – Przez tego Edka.
STOMIL -A Edek? Owszem, jest tu taki.
ARTUR – Co ojciec o nim sądzi?
STOMIL – Zabawny typ.
ARTUR – Zabawny? Obrzydliwa figura.
STOMIL – Przesadzasz, przesadzasz. To bardzo ciekawa postać. W pewnym sensie wyjątkowo nowoczesna. Właśnie przez swoją autentyczność.