Carlos Rasch
Taniec potworów
Przekład: Salvator Tarley
Carlos Rasch urodził się 6 kwietnia 1932 roku w Kurtybie w Brazylii. W 1938 roku powrócił do Niemiec. Po drugiej wojnie światowej osiadł w Falkensee koło Berlina, gdzie mieszka do dzisiaj. Swoją karierę zawodową rozpoczął jako tokarz. Od 1951 do 1965 roku pracował jako dziennikarz. Zadebiutował wydaną w 1961 roku powieścią „Łowcy asteroidów” (polskie wydanie „Iskry” 1968), która w 1970 roku została sfilmowana w wytwórni DEFA. Opublikował 6 powieści SF oraz kilka zbiorów opowiadań. Wiele z nich przetłumaczone zostało na 19 języków. Jest aktywnym działaczem międzynarodowego ruchu sciencefiction, przewodniczącym klubu SF w Falkensee i członkiem korespondentem OKMFiSF.
NA ZEWNĄTRZ ŚWIATA
Chrzest
Norbert i Ingo siedzieli w centrali kontroli i z zaciekawieniem zerkali w ekran, pokazujący wnętrze pomieszczenia katapult przesłaniane co chwila twarzą lub ręką Nory, przygotowującej się do pierwszego etapu ich roboczego planu — lotu ćwiczebnego małą, zwiadowczą rakietką.
Ich macierzysty statek znajdował się jeszcze na wokółziemskiej orbicie, ale już jutro miał ożyć, poruszyć się — początkowo powoli i ociężale — by podążyć do strefy asteroidów i na Jowisz.
— Nora przyszła do nas prosto ze statku szkolnego, prawda? — zapytał Ingo. — Bezpośrednio po skończeniu szkoły, tak?
— Tak, to będzie jej pierwszy daleki lot — odpowiedział Norbert.
— Pytanie tylko, czy aby na pewno będziemy mogli polegać na niej w każdej sytuacji?
— Komendant szkoły wybrał właśnie ją, a psycholodzy bez oporów dali jej swoje błogosławieństwo. To czego się czepiać?
— Co sobie szanowni psycholodzy myślą, to jedno — odparł Ingo — ale czy w praktyce okaże się, że dorosła do każdej sytuacji, to zupełnie inna historia. „Papierek wypluty z uczącego komputera — to zdanie Ingo pomyślał na swój użytek — to tylko teoretyczna ocena. Zgadywanka. Ale ludzie nie powinni przecież funkcjonować opierając się na metodzie prób i błędów, więc chyba jeszcze dosyć długo potrwa, zanim to dziewczątko pozyska sobie nasze zaufanie”…
Norbert westchnął i odezwał się, jakby tę ostatnią myśl kolegi usłyszał:
— Chyba rozumiem. Chciałbyś, zgodnie z tradycją, wyprawić jej porządny chrzest, jak wszystkim innym nowicjuszom…
— Prawidłowo. A najlepiej byłoby już teraz. Podczas tego ćwiczebnego lotu.
— A jeżeli coś jej się złego przytrafi?
— Bez przesady. Co niby złego może się stać? Popatrz tylko w iluminator. No? Jak nie miniaturowy sputnik, to kosmolot, albo przynajmniej kosmiczny ślizgacz — śmiga toto i uwija się po wszystkich orbitach tuzinami. Zawsze ktoś pomógłby jej o wiele prędzej, niż zdążyłaby się porządnie przestraszyć.
— Ocenę, czy w nieprzewidzianej sytuacji straciłaby głowę, czy nie, powinniśmy przede wszystkim pozostawić psychologom — mruknął Norbert.
— Do licha! Chrzest kosmiczny to przecież tylko dobry i niewinny żart! Czy ty musisz brać wszystko aż tak poważnie?
— Noo, dobrze. Zgadzam się… — i Norbert wywołał na ekranie twarz Ombo, który miał towarzyszyć dziewczynie podczas jej pierwszego lotu, w drugiej małej rakiecie. Ingo zniknął tymczasem, żeby przygotować Norze małą niespodziankę…
Kilka chwil później z ekranu kontrolnego Nora zameldowała, że jest gotowa do startu:
— Rampa wystrzałowa sprawdzona, skafander zapięty, sprawny. Ciśnienie w normie.
Norbert uśmiechnął się do niej przyjaźnie, rzucając w mikrofon:
— Pełna gotowość startowa. Załoga na miejsca!
Nora i Ombo skoczyli ku swoim rakietom. Przewinęli się zwinnie przez ciasne luki, zapadli w głębokie fotele, zapięli pasy i rozpoczęli ostatnią przedstartową kontrolę. Wstępne strojenie sprzętu oraz połączenie z kabiną kontroli i Nora i Ombo uzyskali w tym samym mniej więcej czasie. — No, no, jak na początek wcale nieźle — mruknął Norbert z uznaniem, a głośno do mikrofonu powiedział:
— Uwaga! Bezpośrednio po zakończeniu procedur nic nie robić. Po pięciu sekundach, kiedy odstęp bezpieczeństwa od statku macierzystego będzie już wystarczająco duży, możecie rozpoczynać korektę kursu. Zrozumiano?
— Zrozumiano — odpowiedziała Nora i skinęła głową na tyle, na ile było to w hełmie skafandra możliwe. W jej głosie Norbert wyczuł niemal niezauważalny ślad gniewu — Nora oczywiście uważała te ostatnie wskazówki za najzupełniej zbyteczne.
Automat liczył: „Trzy. Dwa. Jeden. Zero…!”
W tym samym momencie, w którym łapy katapult wypchnęły w próżnię dwie miniaturowe rakietki, w sterowni znowu pojawił się Ingo. „Start nowicjuszki Nory rozpoczęty zgodnie z programem” zarejestrował w przystawce pamięciowej pokładowego komputera, potem usiadł przy konsoli obok Norberta.
— Parabola dryfu w normie — mruknął tamten.
— No, zaraz dowiemy się, czy dziewczyna jest przytomna, czy nie… — bardzo cicho powiedział Ingo. Przez chwilę i w jego głosie słychać było nutę troski o to, jak Nora poradzi sobie w zastawionej na nią pułapce.
Na zewnątrz obie rakiety zaczęły ustawiać się w zaprogramowanym porządku. Wykonały pierwszy zwrot, drugi i… nagle kosmolot Nory nieoczekiwanie zaczął kręcić się w kółko.
— Aha! Zabawa trwa! — Ingo pochylił się ku ekranom, przysłuchując się uważnie dolatującym z głośnika słowom.
— Pomóż, Ombo — Nora mówiła jak przestraszone dziecko. — Coś dziwnego dzieje się z kosmosem. Wiruje jak szalony. Zaraz, zaraz, albo dysza sterownicza z lewej strony przecieka, albo jest wyłączona. Ale dlaczego? Ombo? Ombo!
— Taak?
— Ombo. Jesteś bardziej doświadczony. Ombo! Odezwij się. Ombo! Jak mam zatrzymać ten zwariowany kosmos?
— Powinnaś wysiąść, a potem tak długo walić maszynowym kluczem w zepsutą część, aż sama wróci do normy.
— To bardzo praktyczne — zaśmiała się Nora. — Tyle tylko, że nadal nie wiem, co się zepsuło…
— Człowieku! Dziewczyno! — Ingo włączył się do rozmowy z udawanym zaskoczeniem i gniewem. — Ćwiczenie, które w tej chwili wykonujesz, wcale nie było w programie lotu przewidziane! Co się, u licha, dzieje? Jeżeli nie przestaniesz tak tańczyć…
— Bardzo mi przykro — odpowiedziała Nora. — Spójrz w dal, jeżeli od patrzenia na mój „taniec” zakręciło ci się w głowie.
W międzyczasie udało się jej jednym krótkim wybuchem z pomocniczej dyszy skontrować obroty statku i w ten sposób zrównoważyć nieprzewidzianą rotację. A kiedy już położenie rakiety stało się ponownie stabilne, Nora zameldowała:
— RZ1 do Kontroli! Defekt dyszy sterowniczej numer pięć. Proszę o pozwolenie wyjścia w przestrzeń celem naprawy uszkodzenia.
— Kontrola do RZ1! Uwaga! Zezwalamy na dokonanie reperacji. Wskazania szczególne: Nie używać liny bezpieczeństwa, bo w tej sytuacji w razie kolejnego kontrobrotu może dojść do zaplątania się między dysze — w głosie Norberta słychać było wyraźny niepokój.
— Tak jest — powiedziała Nora. — Zrozumiałam.
Zgodnie z instrukcją jeszcze raz skontrolowała swój skafander. A po chwili Norbert i Ingo zobaczyli jej sylwetkę na progu śluzy, jak bez wahania daje krok w czarną przepaść.
— Kiedy piętnaście lat temu musiałem po raz pierwszy w życiu przy podobnej okazji wyjść z rakiety — powiedział Norbert — piekielnie się bałem. Mało brakowało, a wołałbym swoją mamę na pomoc.