— Stać spokojnie. Inaczej strzelam. Jesteś radiotelegrafistą Ingo?
— Tak. Ale…
— Nie gadać bez pytania. Nie wzywać pomocy. Jaki jest twój osobisty kod? Szybciej. Mów!
Metalowe szczypce wyciągnęły się ku szyi zaskoczonego człowieka. A potem Ingo, podobnie jak przed chwilą Nora, przemknął pod stalową ręką, lecz tuż za plecami androida obrócił się zwinnie, szarpnął metalową klapę na plecach robota, otworzył ją z trzaskiem, momentalnie przekręcił zwinnymi palcami odnaleziony pod pancerną pokrywą wyłącznik. Ramię robota zamarło w połowie ruchu. Ingo klepnął maszynę po blaszanym barku, zagadał do niej żartobliwie:
— Nie ma strachu, kolego. Już po krzyku…
— A szkoda — zabrzmiał męski głos z końca korytarza. — Z Norą poszczęściło mi się o wiele lepiej…
Ingo spoważniał raptownie, zesztywniał, obrócił się powoli i… parsknął cichym śmiechem na widok nadchodzącego korytarzem Norberta.
Wspólnie wepchnęli robota do kabiny radiotelegrafisty i dokładnie zamknęli drzwi.
— Nie miałem pojęcia, że jesteś takim zapalonym majsterkowiczem — śmiał się Ingo.
— No cóż, przecież trzeba sobie zapełnić czas jakimś pożytecznym zajęciem.
— Czy on potrafi robić coś więcej, prócz straszenia ludzi? — zainteresował się Ingo.
— Oczywiście — zapewnił Norbert i ponownie uruchomił robota. — Spełni każde polecenie.
— To niech mi przyniesie kawę — Ingo ziewnął rozdzierająco.
— Słusznie. Ja też się napiję.
Robot wyszedł i niemal natychmiast z korytarza doleciał przeraźliwy krzyk.
— Zdaje się, że Nora ma dzisiaj pecha — zaśmiał się Norbert. — To już drugi raz dzisiaj.
Wyjrzał na korytarz, ale i Nora i robot już zniknęli z pola widzenia.
— Chyba pomyślała, że twoje arcydzieło to jakiś kosmiczny upiór.
Norbert przeszedł się po kabinie, zatrzymał się przy stoliku zawalonym dokładnie miernikami i poplątanymi przewodami oraz połączonymi — z pozoru w najbardziej fantastyczny sposób — półprzewodnikami, tetrodami i kriotronami.
— A co ty robisz, Ingo? — zapytał.
— Aa, taki tam układ… Deszyfrator.
— Do czego?
— Byłoby dużo gadania…
— To gadaj. Mamy czas.
— Widzisz, chodzi o te sygnały…
Z głośnika wydobył się cichy szum, przerywany co chwila cokolwiek głośniejszymi trzaskami. Norbert po chwili ze zdziwieniem wyłowił uchem poszczególne, powtarzające się dość regularnie sekwencje. Potem zaczął palcami na brzegu stolika wystukiwać usłyszany rytm.
Przez twarz radiotelegrafisty przebiegł uśmiech zadowolenia.
— Zupełnie dobrze. Sam przyznasz, że jest to szum zastanawiająco regularny. Wręcz uporządkowany. Czy nie odnosisz wrażenia, że to chwilami brzmi jak sygnał pochodzący z bardzo daleka?
Norbert skinął głową i zamyślił się. potem spytał półgłosem:
— Przypuszczasz, że nadawcami tego sygnału są jakieś rozumne istoty? Musiałyby być na bardzo wysokim stopniu rozwoju.
— A czy tylko ludzie mają prawo określać się mianem istot myślących? Przecież o tym, że nie jesteśmy w kosmosie sami, wiadomo od początku lotów kosmicznych. Zastanawia mnie tylko jedno — częstotliwość. Fal milimetrowych na powierzchni Ziemi nie można odbierać.
— To jeszcze pamiętam z kursu: atmosfera ziemska absorbuje fale milimetrowe. Prawdopodobnie sprawia to zawarta w niej para wodna.
— Więc co myślałbyś, gdyby ktoś wysyłał w przestrzeń sygnały, których ty nie mógłbyś zarejestrować?
— Przecież każdy nadawca chce z pewnością, żeby wysłana przez niego informacja znalazła odpowiedniego odbiorcę. Takiego, który byłby podobny do niego.
— O właśnie! — ożywił się Ingo. — Ale mów dalej…
— Można stąd wyciągnąć wniosek, że nadawca tych sygnałów mieszka na planecie, na której przypuszczalnie brak pary wodnej w atmosferze. A w takim razie te znaki nie byłyby adresowane do nas…
Brzęczyk przy wejściu poderwał ich niczym sygnał alarmowy. Obaj myśleli, że wrócił robot z zamówioną kawą, lecz kiedy otworzyli drzwi, zobaczyli za nimi znajomego technika z sąsiedniej gondoli. Mężczyzna wetknął głowę między skrzydła drzwi i zapytał:
— Nie widzieliście tu uszkodzonego robota? Nora twierdzi…
— Uszkodzonego? Nie.
— A może to jeszcze jeden z twoich żartów, co, Norbert? Chyba, że tym razem Ingo…
— Nie masz nic lepszego do roboty, tylko przeszkadzać nam w poważnej rozmowie? Przecież od początku lotu ani razu jeszcze nie uaktywnialiśmy robotów — burknął Norbert, a potem zapytał zjadliwie:
— Mówisz, że Nora widziała. A czy ty, kochany, nie masz czasem podobnych halucynacji?
Technik przeprosił i szybko zamknął drzwi. Ingo nadal był głęboko zamyślony — wydawało się, że w ogóle nie zauważył technika — i powiedział wreszcie:
— Wiesz, chyba coś w tym jest… W każdym razie twoja hipoteza podoba mi się, bo… dopuszcza również całkiem przeciwstawne wnioski. Posłuchaj tylko: Nadawca może adresować swoje sygnały do wszystkich, którzy już rozpoczęli podbijanie próżni. A wobec tego mogą poruszać się poza obrębem atmosfery swoich planet. Czyli fakt nadawania na falach milimetrowych wcale nie określa jednoznacznie, z jakiej planety pochodzą sygnały.
— Szkoda tylko, że nic nie wiemy o mentalności tamtych istot. Jak długo hipotezy pozostaną dla nas tylko hipotezami, tak długo i ty i ja będziemy mieć rację.
Przerwali na chwilę. Norbert podszedł ku drzwiom i otworzył je właśnie w tym samym momencie, kiedy rozległy się czyjeś wymyślania. To Nora spotkała robota po raz trzeci. Norbert wyskoczył na korytarz, lecz było już za późno — popchnięty przez Norę android stracił równowagę, z brzękiem poleciały na podłogę filiżanki z kawą. Dziewczyna stanęła przed roześmianymi mężczyznami, parsknęła gniewnie: „Znowu te bezczelne halucynacje!” Odstąpiła do tyłu, rzuciła ku Norbertowi zjadliwie, choć oczy jej śmiały się już wesoło:
— Halucynacja robota to drobiazg. Ale o czym mogą sobie myśleć dwa takie nieszczęsne kosmiczne upiory?
— Och, o niczym ciekawym. Właśnie razem z Ingo zastanawiałem się, czy w naszym oświeconym wieku jeszcze istnieją ludzie, którzy boją się robotów — z bardzo niewinną miną odpowiedział Norbert.
Tym razem zaśmiali się zgodnie już we trójkę.
Awaria przed Jowiszem
Podłużny, obły cień sunął wśród gwiazd bezszelestnie, uparcie mknąc coraz dalej i dalej od macierzystego słońca, nie większego z tej odległości, niż ziarenko grochu. Niewidoczna Ziemia zakreślała gdzieś tam, w czarnym niebie, swoje odwieczne koła. Ludzie na statku wspominali jej zielone pagórki i błękitne morza — tak wiele miesięcy upłynęło już od chwili, kiedy opuścili swą rodzinną planetę. Ich cel był niemal osiągnięty…
Kosmolot był swego rodzaju stalowym jajkiem, chroniącym delikatne ludzkie ciała przed wrogimi warunkami kosmosu. I spełniał swoją funkcję doskonale przez cały czas długiej podróży. Lecz zbliżał się moment, w którym statek miał zmienić się raptownie — ludzie nie podejrzewali jednak ani przez pół chwili, że stalowy pancerz okaże się tylko złudną ochroną.