Выбрать главу

— Nie? A co w takim razie?

Esther sięgnęła do przyniesionych ze sobą przezornie dowodów rzeczowych.

— Chcesz wiedzieć, co mnie interesuje? Więc patrz. Te wykresy i tabele są dokładnym obrazem twojej aktualnej kondycji. Bardzo marnej ostatnio kondycji komendanta Bertrama.

— Ciekawe… — mruknął mężczyzna.

— Co ciekawe?

— W jaki sposób przeprowadziłaś te badania, skoro ja wcale się im nie poddawałem…

— Bardzo prosto. Wczoraj wychodziłeś na zewnątrz statku.

— I co z tego?

— Jak ci wiadomo, aparatura skafandra prowadzi ciągły zapis prądów czynnościowych organizmu przebywającego w próżni człowieka. Przekazać ten zapis medycznym analizatorom to już najmniejszy problem — uśmiechnęła się niewinnie Esther.

Bertram spojrzał na nią krzywo i burknął:

— Czy ty czasem nie jesteś zbyt chytra? Jaką mam gwarancję, że te wykresy pochodzą z wczorajszego dnia, a nie, na przykład, sprzed paru miesięcy, kiedy przechodziłem grypę?

— Sam wiesz, że grypy nie bada się aż tak skomplikowanymi metodami — Esther nacierała na niego nieustępliwie.

Bertram poddał się, uśmiechnął się do dziewczyny przyjaźnie, potem zmarszczył brwi i w zamyśleniu powiedział:

— Esther, Dziękuję ci najserdeczniej. Zadałaś sobie sporo trudu, żeby mi pomóc, ale musisz zrozumieć, że to nie moja wina. a tej cholernej, zawiłej sytuacji. Komendant kosmicznego statku miewa czasem takie problemy, które nie dadzą się rozwiązać przy pomocy pigułek, choćby miały być one najlepsze z najlepszych. W każdym razie masz rację. Mam sporo powodów do zmartwienia i dlatego sypiam gorzej, niż zwykle.

— Może jednak będę mogła w czymś ci doradzić?

— Nie sądzę. Widzisz, sam nie wiem czemu, ale przeczuwam, że naszemu NIMBUSOWI grozi jakieś niebezpieczeństwo. Bądź co bądź lecimy w tej chwili dokładnie tym samym kursem, co dwa miesiące temu SOLARIA. Ta, która zniknęła tak bez śladu…

— Czy to wszystko?

— Nie. Martwi mnie także sytuacja wśród załogi. Ot, chociażby wzajemny stosunek Svena i Ingo. Odnoszę wrażenie, że nasza misja jest jednak o wiele trudniejsza, niż sądziliśmy na początku drogi. Powinniśmy przewidzieć tego typu zdarzenia.

— Oczywiście nie mogę wymagać od ciebie, żebyś mi się spowiadał, ale poruszyłeś problem, który i mnie interesuje. Chodzi o sprawę stosunków między członkami załogi. Jeżeli pozwolisz, zabawię się w detektywa Być może zrozumiesz wtedy, że staram się postawić swoją osobę w twojej sytuacji, co jednak wcale nie przeszkadza mi spać. A możesz wierzyć, że martwię się tak samo, jak ty. Tyle tylko, że wiem ponadto doskonale, jak ważny jest dla kosmonauty sen. O wiele ważniejszy, niż dla ludzi na Ziemi. Przecież od tego zależy gotowość do natychmiastowego działania i zdolność trafnego reagowania w decydujących sytuacjach.

— Noo, to zaczyna być ciekawe — ton głosu Bertrama ponownie stał się sarkastyczny, lecz Esther nie zrażona jego słowami ciągnęła dalej:

— Kiedy dobierano i ostatecznie kompletowano załogę do tego lotu, skorzystałeś ze swoich praw komendanta kosmolotu i sam sobie ją wybrałeś. Sam wyszukałeś wszystkich tych ludzi, nieprawdaż?

— Prawda. I co z tego? Ostatecznie jest to temat, który interesuje każdego. Nawet już nie pamiętam, ilu ludziom tłumaczyłem swój wybór jeszcze przed startem.

— A tak. Słyszałam o tym cokolwiek. Na przykład to, że i pułkownik Peerth i Urząd Bezpieczeństwa w Przestrzeni sprawdzali ułożoną przez ciebie listę. Myślę, że chodziło przede wszystkim o Svena, ale oprócz niego jeszcze kogoś Bezpieczeństwo przeoczyło.

— Kogo? Nie powiesz mi chyba…

— A jednak. Właśnie Ingo. Czy ty naprawdę wierzysz, że uda się w strefie asteroidów odnaleźć rozbitków z SOLARII? Poszukiwania zostały przecież już dawno przerwane. Skoro władze podjęły decyzję, to nie wolno nam robić czegoś takiego na własną rękę. A czy ty nie z tego właśnie powodu dobierałeś Ingo do swojej załogi?

— A gdyby nawet, to co? — Bertram zaczepnie wysunął brodę do przodu.

— To, że chyba za bardzo na nim polegasz. Oczywiście przyznaję, że Ingo jest w swoim zawodzie niezastąpiony. To już nie tylko sprawa sumienności, ale jakiegoś wyjątkowego talentu. Poza tym dwa miesiące temu jako członek załogi NUCLEONICA był najbliżej z nas wszystkich od miejsca katastrofy SOLARII. Teraz jedzie z nami rzekomo dlatego, że wyśledził jakieś tajemnicze sygnały z kosmosu, które pochodzą podobno z transsolarnych obszarów. A mnie on sam wydaje się bardziej tajemniczy, niż te sygnały.

— Mnie nie — uśmiechnął się Bertram.

— O ile wiem, wręcz domagałeś się, żeby Ingo wziął udział w naszym locie — powiedziała Esther. — Przyczyną takiego postępowania bywa zazwyczaj to, że komendant tych, których wybiera, zna szczególnie dobrze i uważa ich za osoby niezbędne przy spełniania określonych zadań. Czy tak samo było w przypadku Ingo?

— Nie. Niemalże do samego startu nie przytrafiło mi się spotkać go osobiście — wyjaśnił Bertram. — Ale rzeczywiście uważam jego obecność na statku za niesłychanie ważną dla spełnienia pewnego zadania. Sęk tylko w tym, że sam jeszcze nie bardzo wiem, jak to jego specjalne zadanie będzie wyglądało. Pytasz, co spowodowało, że wziąłem go ze sobą? Myślę, że była to po prostu intuicja…

— Co? — lekarka wyprostowała się ze zdziwienia. — Chcesz mi powiedzieć, że dobierałeś załogę kosmolotu tylko na podstawie jakichś bliżej nieokreślonych przeczuć?

— A ty? — uśmiechnął się komendant, potem dodał:

— Czy to nie intuicja podpowiedziała ci, że warto byłoby zająć się stanem mojego zdrowia? Mieć przeczucie to bardzo dobra rzecz.

— Rozczarowujesz mnie, Bertram. Komendant statku kosmicznego powinien zawsze dokładnie wiedzieć, dlaczego robi właśnie to czy tamto, albo wydaje taki, a nie inny rozkaz.

— Aha! Więc tu jest pies pogrzebany… Ty mnie po prostu nie respektujesz — mówił z przekąsem — bo to oczywiście śmieszne i niepoważne z mojej strony, że ośmielam się powoływać na przeczucia. Jakby w medycynie zupełnie nie istniało coś takiego, jak intuicja.

— Nie — obruszyła się Esther. — W medycynie zawsze decyduje rzetelna wiedza i sprawdzone fakty. Inaczej byłaby to fuszerka.

— Ciekawe — powiedział zamyślony Bertram — dlaczego jeden lekarz leczy kogoś na zapalenie płuc tak długo, aż pacjent umrze na gruźlicę, a drugi bez wahania zastosuje odpowiednie środki? Zgadzam się oczywiście z ogromną rolą nauki. Dzięki niej możemy wytwarzać coraz lepsze lekarstwa, możemy sterować genami, przedłużamy ludziom życie nawet do stu osiemdziesięciu lat — nie powiesz jednak, że Pasteur nie kierował się swego rodzaju intuicją, kiedy prowadził pierwsze badania. A to samo jest w tej chwili z poznawaniem próżni — zawsze i koniecznie trzeba się liczyć z setką niewiadomych. Komendant kosmolotu pozbawiony intuicji wart jest równie mało, co naukowiec bez fantazji.

— Wybacz. Wcale nie chciałam cię obrazić. Ale sam pomyśl, co do tej pory wynikło z tej twojej intuicji. Same troski i kłopoty. Choćby to ciągłe napięcie między Svenem a Ingo — przecież to zaczyna być nie do zniesienia. Od kilku dni Sven jest już całkowicie niezdolny do jakiejkolwiek pracy, bo święcie uwierzył, że podczas ostatniej ekspedycji Ingo, zajęty tymi tajemniczymi sygnałami, zignorował wołanie z SOLARII o pomoc. A na SOLARII była przecież Karin — przyjaciółka Svena.

— Przyjaźń przyjaźnią, a nie wolno przecież posądzać kogoś o lekceważenie cudzego życia. Ingo nie mógł zaprzepaścić szansy uratowania przyjaciółki Svena, bo prawdopodobnie wcale tej szansy nie było. Być może nikt na SOLARII nie zdołał nawet nadać żadnego sygnału, więc cóż z tego, że Ingo znajdował się wtedy w pobliżu?