Выбрать главу

– Jak tylko skończą się próby, kochanie – powiedział ojciec – pokażę ci wszystkie miejsca, które kocham i uważam za najpiękniejsze, najbardziej romantyczne.

Uśmiechnął się, jakby podejrzewał, że na to liczyła. Tymczasem ona niepokoiła się, co by rzekł, gdyby wiedział, że jej marzenia spełniły się w najmniej oczekiwanym momencie?

Ojciec nie mógł doczekać się spotkania z Johannem Straussem, gdy więc próba dobiegała końca, oboje byli zadowoleni.

Ponieważ i ona była tak samo podekscytowana i zdenerwowana, czas zdawał się płynąć bardzo wolno.

Wreszcie reżyser powiedział:

– Wystarczy na dzisiaj. Wszyscy byliście wspaniali, ale czeka nas jeszcze dużo pracy. Spotykamy się jutro o dziesiątej i proszę, aby nikt się nie spóźnił. Inaczej rzucę się do Dunaju!

Wybuchnęły śmiechy. Potem, kiedy wszyscy opuszczali scenę, Gizela czekała w loży na ojca. Większość osób wychodziła bocznym wyjściem dla artystów, lecz Ferraris uzgodnił z dyrektorem, że powóz, którym mieli wrócić do hotelu, będzie czekał przy głównym wejściu.

Zaprzężony w dwa konie powóz wydał się Gizeli bardzo zabawny, dotychczas nigdzie takiego nie widziała jakby dwa wózki dziecinne złączono i przykryto składaną budą.

Usiedli naprzeciw siebie. Konie ruszyły. Powóz pomknął przez jasno oświetlone ulice, na których rojno było od ludzi. Najwyraźniej nie była to jeszcze pora, kiedy wiedeńczycy szli spać.

– Próba wypadła bardzo dobrze – powiedział ojciec z satysfakcją.

– Grałeś lepiej niż kiedykolwiek, papo – przytaknęła szczerze.

– Powoli wracam do formy. Wiedeń inspiruje mnie, tak jak inspirował wielu artystów w przeszłości. Czasem wydaje mi się, że oni są wśród nas: chwalą, biją brawa i, oczywiście, krytykują.

Roześmiała się.

– To musi być krępujące i trudno mi sobie wyobrazić, jak Gluck czy Haydn sugerują, że mógłbyś zagrać lepiej, albo że Beethoven i Mozart życzą sobie zmiany interpretacji swoich utworów.

– Z drugiej strony mogliby zauważyć, że moja gra dodaje blasku ich utworom.

– Teraz jesteś zarozumiały, papo. To chyba przez nadmiar komplementów.

– Cieszę się z każdego.

Był tak szczęśliwy! Pomyślała z ulgą, iż nareszcie zaczyna otrząsać się z załamania po śmierci żony. Zatrzymali się przed hotelem. Paul Ferraris nachylił się i pocałował córkę w policzek.

– Dobranoc, moja droga. Żałuję, że nie możesz mi towarzyszyć. Kiedyś na pewno przedstawię cię Straussowi, ale w tej chwili wolałbym, abyś raczej straciła głowę dla jego muzyki niż dla niego samego.

– Dobranoc, papo – odpowiedziała z uśmiechem i wysiadła.

Kiedy powóz odjechał, weszła do hotelu, zdecydowana na górze w sypialni poczekać na wiadomość. Wcześniej planowała, że przeprosi Miklosa i odmówi.

Teraz wiedziała już, że spotka się z nim i pójdzie na kolację nie tylko z wdzięczności. Miklos miał w sobie coś, czemu nie potrafiła się oprzeć.

Wchodziła po schodach, kiedy podszedł boy i oznajmił:

– Najmocniej przepraszam, Fraulein, jakiś dżentelmen czeka na panią.

Zatrzymała się.

– Proszę, tędy – powiedział i zaprowadził ją do salonu.

W niewielkim pokoju czekał mężczyzna. Jej serce na jego widok zabiło mocniej.

Ze jest wysoki, zauważyła już wtedy, w altance. Niezwykle elegancki w wieczorowym ubraniu, sprawiał zupełnie inne wrażenie niż w loży teatru.

Natychmiast zorientowała się, że suknia, którą miała na sobie, choć ładna, wygląda zbyt skromnie.

Chyba czytał w jej myślach, bo powiedział:

– Kiedy zobaczyłem cię w zacienionej loży, stwierdziłem, że jesteś piękna. Ale teraz widzę, że było to zbyt słabe określenie.

Spłonęła rumieńcem i spuściła oczy. Dodał:

– Teraz jestem pewny, że naprawdę spotkałem wtedy nimfę i że ty nią jesteś.

Nie wiedziała, jak ma się zachować.

– Lepiej będzie, jeśli twój ojciec nie dowie się, że wychodziłaś z hotelu. Chodźmy do bocznego wyjścia.

– Dobrze – szepnęła.

Poprowadził ją przez długi korytarz do wyjścia na boczną ulicę.

Przy drzwiach czekał portier. Kiedy otrzymał napiwek, skłonił się nisko. Na ulicy stał wspaniały powóz, zaprzężony w dwa konie. Stangret otworzył drzwiczki i wsiedli. Gizela miała wrażenie, że powóz nie był wynajęty.

Znów jakby odgadując jej myśli, powiedział z uśmiechem:

– Jeśli jesteś ciekawa, to pożyczyłem go na dzisiejszy wieczór.

– Jest bardzo wygodny – odrzekła cicho i oparła się na grubym obiciu.

– Cieszę się, że tak uważasz. Czeka nas bowiem mała wycieczka za miasto.

– Dokąd jedziemy?

– Na pewno słyszałaś o tym miejscu, chociaż nie mogłaś go jeszcze zwiedzić.

– Ale co to za miejsce?

– Grinzing.

– Ach! Winne ogrody. Papa opowiadał mi o nich.

– Właśnie one! I chcę być pierwszy, który cię do nich zawiezie.

– To będzie dla mnie… ekscytujące.

– Dla mnie też – dodał cicho.

Konie ruszyły szybko. Była nieco skrępowana bliskością Miklosa i jego spojrzeniami, więc jechali w milczeniu.

Wnętrze powozu tonęło w mroku, to znów jaśniało światłem okien mijanych domów i ulicznych latarni. Gizela, chociaż podekscytowana, czuła się nieswojo: oto robi coś, czego robić nie powinna.

Zawsze była posłuszna rodzicom. Kochała ich i nie chciała im sprawiać przykrości. Dotychczas nie wyobrażała sobie, że może być inaczej.

I oto teraz, jakimś dziwnym sposobem, mężczyzna, którego widziała zaledwie dwa razy, odmienił cały jej świat. Przeżywała coś, czego jeszcze nie rozumiała.

Droga zaczęła się wznosić, ledwie minęli zabudowania. Było ciemno, ale wiedziała, że po obu jej stronach ciągną się winnice. Ojciec opowiadał jej, że z winogron robi się tu białe wino, które w sezonie podaje się w miejscowych tawernach. Wysoka żerdź przed tawerną, ozdobiona gałązkami choiny, była widomym znakiem, że wino gotowe.

Konie nagle zatrzymały się w małej bocznej uliczce. Pomyślała, że zrobiła błąd przyjmując zaproszenie.

Miklos pomógł jej wysiąść, po czym otworzył drzwi osiemnastowiecznego parterowego domu. Weszli do środka. Ściany były tu pokryte barwnymi malowidłami, a we wnękach okiennych stały ogromne bukiety kwiatów. Przeszli do ogrodu, gdzie w przytulnych altankach obrośniętych winoroślą ustawione były podłużne małe stoliki.

Właściciel najwyraźniej znał Miklosa. Ukłonił się nisko, nie ukrywając zadowolenia, że znów go widzi. Zaprowadził ich do altanki w cichym zakątku, oddalonej nieco od innych gości. W środku przy stoliku stały obok siebie dwa krzesła.

– Papa tak często opowiadał mi o tych winiarniach – powiedziała Gizela. – Bardzo pragnęłam je zobaczyć.

– Można tu zawsze napić się lekkiego białego wina Grinzing, a i jedzenie jest doskonałe! – zapewniał.

Nie wątpiła w to, chociaż później nie pamiętała nawet, co jadła. Była zbyt pochłonięta swoim towarzyszem, który mówił do niej ciepłym, głębokim głosem, a siedział tak blisko, że wyczuwała drżenie jego ciała.

– Teraz mogę z tobą rozmawiać i patrzeć na ciebie, Gizelo, a jednocześnie odczuwam niepokój, że możesz zniknąć wśród drzew i zostanę sam.

– Nie zrobię tego. To ty zniknąłeś! Pojawiłeś się i odszedłeś!

– Co wtedy czułaś?

Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, odrzekła więc: