— Miałeś pełen wrażeń dzień, eson’sora.
Cholosta’an złożył grzebień i pokiwał głową starszemu kessentai, nie wiedząc, jak zareagować na to niezwykłe określenie. Tak jak wiele innych, zostało wyszperane w Sieci Danych przez akolitów niezwykłego pana tej kuli, ale większości Posleenów nie było ono znane. Pobrzmiewały w nim echa genetycznego pokrewieństwa ojca z synem albo rodzeństwa. Ale były to tylko echa; samo słowo nie oznaczało ani ojca, ani pana, ale coś podobnego do jednego i drugiego.
— Był… interesujący. — Wszechobecny dym z głównego obozowiska szczypał w oczy, ale teraz przynajmniej można było zrozumieć, do czego był potrzebny. Ludzie też mieli mapy i sposoby podglądania z góry. Wprawdzie większość ich urządzeń została automatycznie zniszczona, ale ludzie umieli też przechwytywać komunikaty z jakiegoś ciała na orbicie. Nawet tam mieli oczy.
Orostan dotknął uprzęży, odruchowo podlatując swoim spodkiem w przód i w tył. Pozostawanie w nieustannym ruchu było nawykiem, który szybko wyrobili w sobie wszyscy Wszechwładcy, gdyż dzięki niemu mogli przeżyć.
— Teraz rozumiesz już mapy?
Młody kessentai rozejrzał się dookoła, popatrzył na krzątaninę w obozie i zafalował grzebieniem.
— Myślę, że tak. Przypominają szkice budowlane. Kiedy to sobie skojarzyłem, poszło znacznie łatwiej, chociaż trudno mi było pojąć, że są płaskie. Ale sama nauka to za mało; nabycie umiejętności wymaga doświadczenia.
Urodził się z wieloma różnymi umiejętnościami, nie tylko bojowymi. Potrafił budować maszyny wytłaczające polimery i wznosić piramidy z półmetrowych gładkich klocków stali. Poznawanie nowych umiejętności było jednak trudniejsze, wymagało czasu i materiałów, by móc powtórzyć wszystkie procesy od samego początku. Umiejętność czytania mapy będzie musiała na razie poczekać.
Oolt’ondai kłapnął zębami i wyjął zwój papieru.
— Dzisiaj musisz wysłać połowę swojego oolt na patrol. Reszta przeniesie się do nowego, właśnie przygotowywanego obozu. Czy twoi cosslain poradzą sobie z patrolowaniem?
— Na czym polega taki… patrol? — spytał młody kessentai.
— To kolejny ludzki zwyczaj przejęty przez Tulo’stenaloora. Oolt’os mają chodzić po drogach i wzgórzach i szukać ludzi, którzy mogliby nas szpiegować. Możemy ponieść straty, ale za to utrzymamy z dala ciekawskich.
— Ale… — Poruszony kessentai zafalował grzebieniem. — Mogę wysłać ich w teren i kazać wypatrywać ludzi, ale wydaje mi się, że miałeś coś innego na myśli.
— Zgadza się — mlasnął z rozbawieniem oolt’ondai. — Inne grupy już zostały wysłane. Przekażesz swoich Drasanarowi, a on każe im iść za grupą patrolową. Czy można ich spuścić z oczu?
— O, tak — odpowiedział Cholosta’an. — Moi cosslainowie są dość bystrzy, a w oolt mam takich trzech. Każdy z nich poradzi sobie z wykonaniem tego polecenia.
— To dobrze. Wyślij połowę swojego oolt do Drasanara, to on dowodzi patrolami. Drugą połowę wyślij do… — Oolt’ondai przerwał, próbując bezskutecznie wymówić „Midway”. W końcu wyjął mapę i pokazał miejsce, o które mu chodziło. — Zabierz ich do obozu tutaj. Przekaż ich jednemu z kessentaiów odpowiedzialnych za budowę obozu i wracaj. Mamy dużo do zrobienia, a nie za wiele czasu.
— Skąd ten pośpiech? Myślałem, że w najbliższym czasie nie będziemy walczyć.
— Spytaj Tulo’stenaloora — odparł Orostan, znów z rozbawieniem mlaskając; wódz z ochotą odpowiadał na pytania, ale rzadko miał na to czas. — Chce, żebyśmy się rozproszyli i zajęli „dobrze bronione obozy”. Kazał też powiększyć groty produkcyjne, żeby mogły pomieścić całą gromadę i osłonić ją przed ogniem artylerii.
Starszy Wszechwładca zafalował grzebieniem i prychnął.
— Chyba zakochał się w tych ludziach.
Cholosta’an spojrzał na niego z ukosa, nerwowo kiwając głową na długiej szyi. Oolt’ondai był od niego o wiele starszy i miał o wiele więcej doświadczenia. Widać to było po wyposażeniu jego tenara i uzbrojeniu otaczających go cosslainów. Cholosta’an wiedział, co jego samego przyciąga do Tulo’stenaloora, ale wciąż się dziwił, co wywołuje sympatię takich starych wojowników jak Orostan.
Oolt’ondai zauważył jego spojrzenie i tak mocno zafalował grzebieniem, że podmuch wzbił z ziemi kłąb kurzu.
— Nie zrozum mnie źle. Jestem posłuszny Tulo’stenaloorowi i wierzę mu.
— Dlaczego? — zapytał Cholosta’an. — Ja wiem, dlaczego tu jestem. Urodziłem się na tej kuli błota i zamierzam ją opuścić. Każda bitwa, w której brałem udział, kończyła się rzezią. Dwa razy wymieniłem cały mój oolt, nic na tym nie zyskując. Trzy razy musiałem wracać do mojego chorho z żebraczą miską w ręku, prosząc o pomoc. Jeśli wrócę jeszcze raz, spotka mnie odmowa. Ale ty nie musisz nawet być na tej przeklętej przez Alldn’t planecie.
Orostan przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, potem znów zafalował grzebieniem.
— Jeśli czegoś ci trzeba, thresh, amunicji czy wymiany uszkodzonego sprzętu, powiedz mi, a ja ci to dam; nie pójdziesz do bitwy z gromadą Tulo’stenaloora źle wyposażony. Jeśli nam się uda, dostaniemy zapłatę, jeśli nie, sami będziemy musieli zapłacić. A co do twojego pytania… Nazwij to Drogą Rasy. Ludzie są pierwszą rasą, która od wielu, wielu lat stawiła opór Po’oslena’ar. Dla Po’oslena’ar istnieje tylko Droga, i jeśli nie pokonamy ludzi i nie ruszymy dalej w Drogę, fala orna’adar zaleje nas i przestaniemy istnieć jako rasa. Ten świat to dom ludzi, gniazdo gratów. Musimy ich zniszczyć albo sami zostaniemy zniszczeni.
Pogładził bruzdę pozostawioną na tenarze przez pocisk i zjeżył grzebień.
— Zajęliśmy prawie całą planetę, ale zostało jeszcze kilka rejonów. Najwięcej problemów z całą pewnością sprawia ten rejon, ale myślę, że plan Tulo’stenaloora powiedzie się. Musimy myśleć jak ludzie, żeby ich pokonać, musimy też czegoś się od nich nauczyć. Ale najważniejsze jest to, że musimy ich zaskoczyć. Ludzie mają takie powiedzenie „zajść kogoś od tyłu”. Jak wiele ludzkich powiedzeń, tak i to ma kilka znaczeń, które trudno przełożyć.
— Masz rację, nie muszę tutaj być — ciągnął dalej, patrząc na góry na północy. — Mam cztery posiadłości, które nie są w orna’adar, i zebrałem skarby ośmiu światów, dlatego mógłbym żyć gdziekolwiek bym chciał. Jestem oolt’ondaiem, dowódcą własnego oolt’poslenar. Mogę udać się wszędzie, gdzie tylko poniosą mnie moje statki, a mój osobisty oolt jest wyposażony w najlepszą broń, jaką nasz lud potrafi stworzyć, więc mogę podbić każdą ziemię, do której dotrę. Ale jestem tutaj dla mojej rasy, dla mojej linii genetycznej. I dla naszej rasy, naszych klanów i linii ty i ja, młody eson’sora, zmiażdżymy tych stev. Zajmiemy ich przełęcze i doliny, i zepchniemy ich do gniazda gratów, „zachodząc ich od tyłu”. Zetrzemy ludzi z powierzchni ziemi.
4
— Kiedy tylko pojawi się artyleria, zetrzemy tych Posleenów z powierzchni ziemi.
Mike nawet się nie obejrzał; mulista woda i tak nie pozwoliłaby mu zobaczyć dwóch kucających obok siebie dowódców kompanii. Poza tym całą uwagę skupił na przesuwających się przed jego oczami symbolach.
Wnętrze pancerza GalTechu było wypełnione symbiotycznym żelem przeciwwstrząsowym, chroniącym przed skutkami uderzeń pocisków. W srebrzystej mazi zawieszone były także miliardy nanitów, które karmiły żołnierza i opiekowały się nim. Ponieważ głowa była narażona na obrażenia w takim samym — albo większym — stopniu jak reszta ciała, żel wypełniał cały hełm, pozostawiając tylko niewielkie otwory na oczy, nos i usta. Zewnętrzna warstwa hełmu była nieprzezroczysta, ale to, co widział tkwiący w pancerzu System Inteligencji Protoplazmatycznej, było w pełni wiarygodnym obrazem rzeczywistości. Obraz ten był przekazywany do oczu patrzącego kanałami wizualnymi. Podobnie system audio przekazywał dźwięki wprost do kanalików usznych, powietrze zaś było pompowane do otworu wokół ust.