Ta właśnie kombinacja — według niektórych przekombinowana — uratowała O’Nealowi życie na Diess. Kiedy wszystko wzięło w łeb, bo posleeński krążownik przyszedł najeźdźcom z pomocą, O’Neal wybrał jedyną drogę do zwycięstwa, jaką widział, a mianowicie wykorzystał resztkę energii pancerza, żeby dolecieć do okrętu i zdetonować tam ręcznie pęk min z antymaterią.
Myślał wtedy, że popełnia samobójstwo; wysłał nawet pożegnalny list do żony. Ale właśnie dzięki owemu „przekombinowaniu” pancerza przeżył. Od tamtej pory wielu żołnierzy wychodziło cało z trudnych sytuacji, chociaż żaden z nich z równie niebezpiecznej, dlatego nikt już nie używał określenia „przekombinowany”. Mówiono za to, że pancerz dowódcy jest „obrzydliwie drogi”. To prawda, kosztował niemal tyle samo co mała fregata.
Zbroja pozwalała na dokonywanie kontroli, co było błogosławieństwem i jednocześnie koszmarem. Dowódca mógł kontrolować każde najdrobniejsze posunięcie swojego podwładnego, i to właśnie był koszmar. Ale mógł też układać bardzo szczegółowe plany, a potem monitorować przebieg wydarzeń i interweniować, jeśli coś szło nie tak.
Teraz zaś zbroja umożliwiała majorowi stojącemu na dnie rzeki Genesee omówienie z dowódcami kompanii i sztabem wprowadzonych w ostatniej chwili zmian.
— Mówią, że mamy dodatkowy batalion artylerii — ciągnął O’Neal, update’ując swój schemat ikoną jednostki dział. — To cały czas nie to, co chciałbym mieć w czasie szturmu. Ale myślę, że w ciągu najbliższych pięciu do dziesięciu dni nic więcej nie dostaniemy. A jeśli będziemy tak długo czekać, to przybędzie tylko więcej Posleenów. Mamy więc prawie dwie brygady, ale tylko jedna z nich jest w pełni zwarta i gotowa do działania. Ta brygada zacznie koordynowaną salwą. Przy odrobinie szczęścia zmiecie Posleenów z naszej drogi i będziemy mieli spokój.
— Akurat — mruknęła kapitan Slight, a kilku innych dowódców parsknęło śmiechem. Kapitan dołączyła do kompanii Mike’a przed pierwszym lądowaniem Posleenów jako niedoświadczony porucznik; teraz była szanowana przez swoich żołnierzy, dawniej kompanię O’Neala, i cieszyła się zaufaniem dowódcy batalionu.
— Kiedy ruszymy do przodu, po prawej stronie będziemy mieli kanał — ciągnął Mike. — A więc z tej strony będziemy kryci. Ale lewa flanka będzie odsłonięta jak bebechy patroszonego wieloryba.
— Myślałem, że z tej strony osłoni nas ostrzał zaporowy — powiedział kapitan Holder. Dowódca kompanii Charlie był odpowiedzialny za lewą stronę.
— Tak będzie — powiedział Mike z niewidocznym grymasem. Przeżuł kawałek tytoniu i splunął do kieszonki, którą zawczasu uformował przewidujący wszystko żel. — Ale Duncan określił stan batalionu odpowiedzialnego za ostrzał jako „niepewny”.
— Od kogo tego się dowiedział? — spytała Slight. Ikona koordynatora artylerii tkwiła twardo na wzgórzu zajmowanym poprzednio przez dowódcę batalionu. Rozciągał się stamtąd wspaniały widok na pole bitwy. Co więcej, wspaniały widok na pole bitwy miała również sieć czujników pancerza, a to, co pancerze potrafiły zrobić z takimi informacjami, wciąż wprawiało wszystkich w osłupienie. W tym od czasu do czasu również sztuczną inteligencję, która kierowała pancerzami.
— Rozumiem, że współpracuje z koordynatorem artylerii Dziesięciu Tysięcy — odparł Mike lekkim tonem.
Oficerowie zaśmiali się ponuro.
— Pułkowniku, zapytam po raz ostatni — powiedział kapitan z ponurym uśmiechem. Miał poszarzałą twarz i był wściekły.
— Kapitanie, nic więcej nie da się zrobić — odparł poważnie starszy oficer. — Działa zajmują pozycje najszybciej jak się da. Wiem, że to poniżej standardów, ale to wszystko, do czego jest zdolna ta jednostka. Musi pan zrozumieć, że nie jesteśmy jakąś superformacją…
— Nie, pułkowniku, nie jesteście — odparował kapitan. Dla większości oficerów byłoby to samobójstwo, ale Keren, tak jak każdy inny członek Sześciuset, już wiedział, co to jest samobójstwo. Samobójstwem było kulenie się wokół pomnika Waszyngtona prawie bez amunicji i zupełnie bez nadziei, po to, by raczej usypać wał z ciał zabitych niż cofnąć się o kolejny metr. A jedyna rzecz, której Sześciuset nigdy, ale to nigdy nie tolerowało, to były wymówki. — Jesteście batalionem artylerii sił lądowych Stanów Zjednoczonych. I macie stosownie do tego się zachowywać. Jeżeli pana oddział za trzy minuty nie będzie stał na pozycjach, gotów do otwarcia ognia, poproszę, żeby pana odwołano. A generał Homer wyda taki rozkaz. Wtedy ja obejmę dowodzenie tym batalionem. Jeśli będę musiał zabić każdego członka tego oddziału, żeby dotrzeć do ostatnich dziesięciu rozsądnych, kompetentnych ludzi, zrobię to. Czy wyrażam się jasno?
— Kapitanie, nie obchodzi mnie, kim pan jest — powiedział szorstko pułkownik. — Nie zamierzam tolerować takiego tonu u niższego stopniem oficera.
— Pułkowniku — odparł zimno kapitan. — Zdarzało mi się zastrzelić przełożonych, którzy nie spełniali moich oczekiwań. Mam bardzo głęboko w dupie, co pan sobie myśli, kiedy opieprza pana kapitan; nie mamy już czasu na niekompetencję. Ma pan do wyboru jedną z trzech rzeczy: dowodzić, słuchać albo zginąć. Proszę wybierać.
Pułkownik zamilkł na chwilę, zdając sobie sprawę, że kapitan mówi śmiertelnie poważnie. To bardzo prawdopodobne, że jeśli kapitan Sześciuset poprosi o jego odwołanie, jego prośba zostanie spełniona. Armia schodzi na psy, niech to szlag.
— Kapitanie, nie uda nam się rozstawić przez trzy minuty — powiedział.
— Pułkowniku, słyszał pan kiedyś o hiszpańskiej inkwizycji? — zapytał krótko Keren.
— Tak. — Oficer pobladł. — Jestem… pewien, że uda nam się rozstawić w żądanym przez pana czasie, kapitanie.
— Proszę się postarać — zachrypiał Keren. — Starajcie się tak, jakby Posleeni mieli zaraz pożreć wasze dupska. Bo jeśli utkniecie między nimi a Sześciuset, lepiej będzie dla was wybrać Posleenów. Czy wyrażam się jasno?
— Tak jest — odparł pułkownik i zasalutował, zanim się odwrócił.
Keren odprowadził go spojrzeniem zimnych, martwych oczu, a potem upewniwszy się, że nikt nie patrzy, ukradkiem zwymiotował.
Przepłukał usta łykiem wody z manierki i pokręcił głową. Nie chodzi o to, że nie jest gotów zastrzelić tego aroganckiego, niekompetentnego drania dowodzącego artylerią. Chodzi o to, że to by nic nie dało. Jednostka była dyżurnym wsparciem w Forcie Monmoth od tak dawna, że nie potrafiła już robić niczego innego, jak tylko dzień po dniu strzelać z tych samych pozycji, na ten sam azymut i z tym samym kątem nachylenia luf.
Na ich nieszczęście wyciągnięto ich z wygodnych okopów jako „nadliczbowych” i wysłano do wsparcia szturmu w Rochester. „Nadliczbowi” zawsze okazywali się „nadzwyczaj niekompetentni”. Był to znany problem: kiedy jednostka dostawała wezwanie „potrzebujemy waszych najlepszych ludzi do trudnej operacji”, zupełnie naturalne było, że nie chciała owych najlepszych tracić. Dowódca wysyłał więc tych, których strata była dla niego najmniej dotkliwa.