Выбрать главу

— Generale, dobrze się. pan czuje?

— Tak, proszę pani — odparł Homer. — Za to resztki sił z Rabun Gap nie. Posleeni zajęli Balsam Gap i odcięli ich. W saku jest między innymi nasza ostatnia ocalała SheVa. Większość z nich dałaby radę wydostać się drugorzędnymi drogami, zakładając, że Posleeni ich też nie zablokują, ale Balsam Gap jest nam potrzebna, żeby pchnąć wojska głębiej w dolinę.

— Chce pan potraktować Gap bronią jądrową — powiedziała prezydent.

— Tak, proszę pani. Co więcej, chciałbym prosić o zgodę na wykorzystywanie broni jądrowej do końca tej kampanii.

— Żeby mógł pan używać jej do woli? — spytała gorzko.

— Nie, proszę pani. — Homer uśmiechnął się jak tygrys. — Zamierzam przekazać ją pułkownikowi Mitchellowi.

* * *

— Żałuję, że nas nie podłączyli — powiedziała kapitan Chan. — Będzie ostro.

SheVa kołysała się z boku na bok, jadąc doliną Scotts Creek, mniej lub bardziej równoległą do autostrady 23. Dolina biegła miedzy ciągiem niewysokich wzgórz i wąwozów, które dla SheVy były niemal torem przeszkód. W ciągu ostatnich dwóch godzin Reeves musiał dwa razy cofać i wybierać inną trasę. Jednak ten sam trudny teren, który teraz spowalniał SheVę, miał pomóc schwytanym w matnię ludzkim siłom utrzymać swoje pozycje.

— I blisko — odparł przez interkom Pruitt. — Chociaż lepiej, żeby nie było za blisko, bo moje pociski szerokiego rażenia to stukilotonówki. W porównaniu z nimi wybuchy w górach to klapsy.

— Przecież to były klapsy — prychnęła Chan. — Zauważyliśmy je dopiero po fakcie.

— Wtedy strzelaliście, ma’am — wtrąciła Kitteket — Proszę mi wietrzyć, kiedy człowiek siedzi w czymkolwiek innym niż Bachory, to nie są klapsy. W porządku, mam wszystkie jednostki w bazie danych, razem z kodami łącznościowymi. Mechanicy są w drodze na wyznaczone pozycje. Mam nowe dane od batalionu naprawczego. Wiozą ze sobą nie tylko sprzęt do napraw, ale dodatkowe opancerzenie.

— Super — powiedział Pruitt. — Brzmi to tak, jakby zamierzali posłać nas do bezpośredniej walki.

— Teraz akurat by nam się przydało — stwierdził Mitchell.

— Mam też zaktualizowane pozycje Posleenów — dodała Kittetket. Na mapie, na którą patrzyli, nagle rejon wokół Dillsboro zaczerwienił się od znaczników pozycji obcych.

— Musimy załatwić sobie jakieś wsparcie albo zamienimy się w parującą stertę żużlu — powiedział Reeves.

— Wystarczy jeden strzał z plazmy w gąsienice i mamy kłopoty — zauważyła Indy.

— W takim razie musimy się nie wychylać — stwierdził Pruitt. — W tej okolicy to nietrudne.

— Skąd są te dane, Kitteket? — spytał pułkownik Mitchell.

— Na wzgórzach wciąż są zwiadowcy — odparła specjalistka, podświetlając ich pozycje. — To domniemane pozycje, bo oczywiście zwiadowcy nikomu nie mówią, gdzie dokładnie są. Do tego nie wszyscy ludzie z rozpoznania pojechali z główną grupą. Nieduża grupa zbiera i analizuje dane przy siłach uderzeniowych. Ściągam je od nich.

— Szkoda, że nie możemy wziąć udziału w szturmie — powiedział Pruitt. — Byłoby fajnie.

— Nic zmieścilibyśmy się — odparł Reeves. — Poza tym nie mamy żadnej broni bezpośredniego ostrzału, a to tak, jakby do natarcia poszła armata.

— Chyba wymyśliłam, jak podpiąć MetalStormy — powiedziała Indy.

— Naprawdę? — odezwała się przez interkom Chan. — Bezpośrednio czy zdalnie?

— Będziecie musieli w nich zostać. Ale przeglądałam waszą płytę z instrukcją obsługi. Wyciągnęliśmy wieżyczki z całą podstawą, w tym z silnikami obrotowymi. Musimy tylko zapewnić wam jakieś platformy — wystarczy okrągła stalowa płyta — i zasilanie. Myślę, że jeśli grupa naprawcza ma przecinaki laserowe, a powinna je mieć, powinniśmy dać radę zamontować was na wieży. Zobaczymy, co powiedzą ludzie z batalionu naprawczego.

— No, przynajmniej odzyskają części — westchnęła Chan. — Nie wiem, co potem.

— Tak jak powiedziałam, ma’am, zobaczymy.

— Sir, bliżej chyba już się nie da — powiedział Reeves. — Jeśli mamy mieć kąt ostrzału.

Wycofał ostrożnie wielkie działo do parowu. Rozpadlina w ścianie Willits Hill — dopóki nie przejechała tamtędy SheVa, stało tam bardzo małe miasteczko — otwierała się mniej więcej na przełęcz.

— Pruitt? — zapytał Mitchell.

— Myślę, że mamy stąd kąt ostrzału, sir — odparł działonowy. — Zresztą pocisk i tak nie detonuje na poziomie gruntu.

— Zapomniałem zapytać — ciągnął pułkownik. — Czy znasz protokoły strzelania tymi cudami?

— Tak, sir. Czytałem o nich, kiedy trafiłem na to stanowisko, a cały paragraf przeczytałem jeszcze raz przed chwilą. To w dużej mierze automatyka. Ale będą mi potrzebne pana kody.

— Oho — powiedziała Kitteket, patrząc na ekran odbiornika. — Przyszły kody.

— Jakie? — spytał Pruitt.

— Wolno się wyświetlają — odparła maszynistka — ale pierwsza część już jest. To zgoda na użycie broni jądrowej. Trzy, jeden, pięć.

— Trzy, jeden, pięć — powtórzył Mitchell, wystukując polecenie do swojej bazy danych. — To zmiana zasad prowadzenia działań…

— Zmiana? — spytał Pruitt. — Przecież to…

— O mój Boże.

— Czy właśnie dostaliśmy zgodę na pełne użycie broni jądrowej? — spytał ostrożnie Pruitt, widząc poszarzałe nagle oblicze pułkownika.

— Tak — wychrypiał Mitchell i odchrząknął. — Mamy zgodę, nie ograniczony poziom ostrzału i nieograniczony wybór celów, według mojego uznania.

— O mój Boże — powtórzyła bezwiednie Kitteket.

— No, sir — powiedział cicho Pruitt. — Pierwsze, co zrobimy, to oczyścimy chyba Balsam Gap, nie sądzi pan?

— Dobra — odetchnął głęboko pułkownik. Odpiął z nieśmiertelnika kluczyk i otworzył nim sejf nad głową. Wyjął ze środka instrukcję i spojrzał na ostatnią stronę. — Potrzebuję słownego potwierdzenia. Mam kod zgody. Czy wszyscy się zgadzają? Schmoo?

— Tak.

— Pruitt?

— Tak.

— Indy?

— Tak.

— A ja? — spytała Kitteket.

— Nie jest pani oficjalnym członkiem załogi — powiedział pułkownik. — Ale potrzebny mi ten drugi zestaw kodów, który pani odebrała.

Oderwał od książki instrukcji czerwony pakunek z twardego plastiku i złamał wzdłuż perforacji. W środku znajdował się czerwony prostokąt przypominający kartę kredytową. Pułkownik otworzył instrukcję na odpowiednim rozdziale, wziął kody od Kitteket i wykorzystując liczby i litery na karcie, ustalił właściwy kod do wprowadzenia.

Uaktywnienie pocisków szerokiego rażenia wymagało kodów prezydenta. Te z kolei były przetwarzane przez system operacyjny działa. Była to mozolna metoda, ale w przypadku broni jądrowej pośpiech nie popłacał.

Mitchell wystukał ostatnią kombinację cyfr na klawiaturze i zaczekał, aż na wyświetlaczu pojawi się symbol aktywacji. Normalnie była to zielona cyferka; tym razem zobaczył mały symbol nieskończoności, od którego zrobiło mu się niedobrze. Próbując nie zwracać na to uwagi, wpisał „jeden” jako liczbę pocisków, których zamierzał użyć.

— To mój kod. Chorąży Indy?

Indy powtórzyła tą samą procedurę, wyciągając własną instrukcję i wstukując swoje przetłumaczone kody.

Pruitt przynajmniej raz sprawiał wrażenie onieśmielonego.

— Mam zezwolenie na załadowanie pocisku szerokiego rażenia.