— Generale, dobrze się. pan czuje?
— Tak, proszę pani — odparł Homer. — Za to resztki sił z Rabun Gap nie. Posleeni zajęli Balsam Gap i odcięli ich. W saku jest między innymi nasza ostatnia ocalała SheVa. Większość z nich dałaby radę wydostać się drugorzędnymi drogami, zakładając, że Posleeni ich też nie zablokują, ale Balsam Gap jest nam potrzebna, żeby pchnąć wojska głębiej w dolinę.
— Chce pan potraktować Gap bronią jądrową — powiedziała prezydent.
— Tak, proszę pani. Co więcej, chciałbym prosić o zgodę na wykorzystywanie broni jądrowej do końca tej kampanii.
— Żeby mógł pan używać jej do woli? — spytała gorzko.
— Nie, proszę pani. — Homer uśmiechnął się jak tygrys. — Zamierzam przekazać ją pułkownikowi Mitchellowi.
— Żałuję, że nas nie podłączyli — powiedziała kapitan Chan. — Będzie ostro.
SheVa kołysała się z boku na bok, jadąc doliną Scotts Creek, mniej lub bardziej równoległą do autostrady 23. Dolina biegła miedzy ciągiem niewysokich wzgórz i wąwozów, które dla SheVy były niemal torem przeszkód. W ciągu ostatnich dwóch godzin Reeves musiał dwa razy cofać i wybierać inną trasę. Jednak ten sam trudny teren, który teraz spowalniał SheVę, miał pomóc schwytanym w matnię ludzkim siłom utrzymać swoje pozycje.
— I blisko — odparł przez interkom Pruitt. — Chociaż lepiej, żeby nie było za blisko, bo moje pociski szerokiego rażenia to stukilotonówki. W porównaniu z nimi wybuchy w górach to klapsy.
— Przecież to były klapsy — prychnęła Chan. — Zauważyliśmy je dopiero po fakcie.
— Wtedy strzelaliście, ma’am — wtrąciła Kitteket — Proszę mi wietrzyć, kiedy człowiek siedzi w czymkolwiek innym niż Bachory, to nie są klapsy. W porządku, mam wszystkie jednostki w bazie danych, razem z kodami łącznościowymi. Mechanicy są w drodze na wyznaczone pozycje. Mam nowe dane od batalionu naprawczego. Wiozą ze sobą nie tylko sprzęt do napraw, ale dodatkowe opancerzenie.
— Super — powiedział Pruitt. — Brzmi to tak, jakby zamierzali posłać nas do bezpośredniej walki.
— Teraz akurat by nam się przydało — stwierdził Mitchell.
— Mam też zaktualizowane pozycje Posleenów — dodała Kittetket. Na mapie, na którą patrzyli, nagle rejon wokół Dillsboro zaczerwienił się od znaczników pozycji obcych.
— Musimy załatwić sobie jakieś wsparcie albo zamienimy się w parującą stertę żużlu — powiedział Reeves.
— Wystarczy jeden strzał z plazmy w gąsienice i mamy kłopoty — zauważyła Indy.
— W takim razie musimy się nie wychylać — stwierdził Pruitt. — W tej okolicy to nietrudne.
— Skąd są te dane, Kitteket? — spytał pułkownik Mitchell.
— Na wzgórzach wciąż są zwiadowcy — odparła specjalistka, podświetlając ich pozycje. — To domniemane pozycje, bo oczywiście zwiadowcy nikomu nie mówią, gdzie dokładnie są. Do tego nie wszyscy ludzie z rozpoznania pojechali z główną grupą. Nieduża grupa zbiera i analizuje dane przy siłach uderzeniowych. Ściągam je od nich.
— Szkoda, że nie możemy wziąć udziału w szturmie — powiedział Pruitt. — Byłoby fajnie.
— Nic zmieścilibyśmy się — odparł Reeves. — Poza tym nie mamy żadnej broni bezpośredniego ostrzału, a to tak, jakby do natarcia poszła armata.
— Chyba wymyśliłam, jak podpiąć MetalStormy — powiedziała Indy.
— Naprawdę? — odezwała się przez interkom Chan. — Bezpośrednio czy zdalnie?
— Będziecie musieli w nich zostać. Ale przeglądałam waszą płytę z instrukcją obsługi. Wyciągnęliśmy wieżyczki z całą podstawą, w tym z silnikami obrotowymi. Musimy tylko zapewnić wam jakieś platformy — wystarczy okrągła stalowa płyta — i zasilanie. Myślę, że jeśli grupa naprawcza ma przecinaki laserowe, a powinna je mieć, powinniśmy dać radę zamontować was na wieży. Zobaczymy, co powiedzą ludzie z batalionu naprawczego.
— No, przynajmniej odzyskają części — westchnęła Chan. — Nie wiem, co potem.
— Tak jak powiedziałam, ma’am, zobaczymy.
— Sir, bliżej chyba już się nie da — powiedział Reeves. — Jeśli mamy mieć kąt ostrzału.
Wycofał ostrożnie wielkie działo do parowu. Rozpadlina w ścianie Willits Hill — dopóki nie przejechała tamtędy SheVa, stało tam bardzo małe miasteczko — otwierała się mniej więcej na przełęcz.
— Pruitt? — zapytał Mitchell.
— Myślę, że mamy stąd kąt ostrzału, sir — odparł działonowy. — Zresztą pocisk i tak nie detonuje na poziomie gruntu.
— Zapomniałem zapytać — ciągnął pułkownik. — Czy znasz protokoły strzelania tymi cudami?
— Tak, sir. Czytałem o nich, kiedy trafiłem na to stanowisko, a cały paragraf przeczytałem jeszcze raz przed chwilą. To w dużej mierze automatyka. Ale będą mi potrzebne pana kody.
— Oho — powiedziała Kitteket, patrząc na ekran odbiornika. — Przyszły kody.
— Jakie? — spytał Pruitt.
— Wolno się wyświetlają — odparła maszynistka — ale pierwsza część już jest. To zgoda na użycie broni jądrowej. Trzy, jeden, pięć.
— Trzy, jeden, pięć — powtórzył Mitchell, wystukując polecenie do swojej bazy danych. — To zmiana zasad prowadzenia działań…
— Zmiana? — spytał Pruitt. — Przecież to…
— O mój Boże.
— Czy właśnie dostaliśmy zgodę na pełne użycie broni jądrowej? — spytał ostrożnie Pruitt, widząc poszarzałe nagle oblicze pułkownika.
— Tak — wychrypiał Mitchell i odchrząknął. — Mamy zgodę, nie ograniczony poziom ostrzału i nieograniczony wybór celów, według mojego uznania.
— O mój Boże — powtórzyła bezwiednie Kitteket.
— No, sir — powiedział cicho Pruitt. — Pierwsze, co zrobimy, to oczyścimy chyba Balsam Gap, nie sądzi pan?
— Dobra — odetchnął głęboko pułkownik. Odpiął z nieśmiertelnika kluczyk i otworzył nim sejf nad głową. Wyjął ze środka instrukcję i spojrzał na ostatnią stronę. — Potrzebuję słownego potwierdzenia. Mam kod zgody. Czy wszyscy się zgadzają? Schmoo?
— Tak.
— Pruitt?
— Tak.
— Indy?
— Tak.
— A ja? — spytała Kitteket.
— Nie jest pani oficjalnym członkiem załogi — powiedział pułkownik. — Ale potrzebny mi ten drugi zestaw kodów, który pani odebrała.
Oderwał od książki instrukcji czerwony pakunek z twardego plastiku i złamał wzdłuż perforacji. W środku znajdował się czerwony prostokąt przypominający kartę kredytową. Pułkownik otworzył instrukcję na odpowiednim rozdziale, wziął kody od Kitteket i wykorzystując liczby i litery na karcie, ustalił właściwy kod do wprowadzenia.
Uaktywnienie pocisków szerokiego rażenia wymagało kodów prezydenta. Te z kolei były przetwarzane przez system operacyjny działa. Była to mozolna metoda, ale w przypadku broni jądrowej pośpiech nie popłacał.
Mitchell wystukał ostatnią kombinację cyfr na klawiaturze i zaczekał, aż na wyświetlaczu pojawi się symbol aktywacji. Normalnie była to zielona cyferka; tym razem zobaczył mały symbol nieskończoności, od którego zrobiło mu się niedobrze. Próbując nie zwracać na to uwagi, wpisał „jeden” jako liczbę pocisków, których zamierzał użyć.
— To mój kod. Chorąży Indy?
Indy powtórzyła tą samą procedurę, wyciągając własną instrukcję i wstukując swoje przetłumaczone kody.
Pruitt przynajmniej raz sprawiał wrażenie onieśmielonego.
— Mam zezwolenie na załadowanie pocisku szerokiego rażenia.