Wyjrzał przez małe okienko i popatrzył na mapę, Od celu dzieliło ich przypuszczalnie jakieś trzysta metrów; trudno było wywnioskować to z wyglądu okolicy, bo wszystko było zryte wybuchem atomówki. Był jednak prawie pewien, że jadą prosto na przełęcz.
Wyjął magazynek, pomachał nim, żeby zwrócić na siebie uwagę wszystkich, a potem wcisnął go na miejsce. Jazda z włożonymi magazynkami groziła tym, że jakiś idiota zarepetuje i odbezpieczy broń, a wtedy musiałoby dojść do przypadkowego wystrzału. Żeby temu zapobiec, przed załadunkiem do transportera Buckley kazał wszystkim wyjąć magazynki i przeczyścić broń. W ten sposób nikt nie będzie mógł pociągnąć po kolegach przypadkową serią. Buckley sprzątał kiedyś bradleya, w którym do czegoś takiego doszło, i nie był to przyjemny widok. Teraz odwrócili tę procedurę, wciskając magazynki i reperując karabiny. W słabym świetle przedziału załogowego Buckley kazał każdemu z żołnierzy pokazać, że jego broń jest zabezpieczona, a potem wyjrzał na zewnątrz w chwili, kiedy jadący obok bradley dostał ładunkiem plazmy.
Major Anderson nie był pewien, dlaczego prowadzi natarcie. Był za to pewien, że gdyby generał Keeton dowiedział się o tym, zabroniłby mu tego. Ale major nie wstąpił do wojska po to, by kłaść kable. Do łączności trafił przez kaprys oficera werbunkowego.
Teraz miał szansę, o której większość oficerów może tylko marzyć, szansę, którą Patton określił jako „sposobność poprowadzenia gromady ludzi do rozpaczliwej bitwy”. Była to prawdopodobnie jego jedyna szansa, poza tym był chyba jedynym oficerem, którego znała większość żołnierzy. Dlatego tym razem łączność szła przodem.
Problem polegał na tym, że ostatni raz przyglądał się, jak powinno się coś takiego robić, na kursie szkoleniowym oficerów rezerwy. Rozkazał czołgom przejechać przez cel i zawrócić, podczas gdy bradleye, jadące tuż za nimi, miały zatrzymać się na samym środku przełęczy i wysadzić desant.
Teraz jednak stało się jasnej że część wiaduktu Blue Ridge oparła się zniszczeniom i że niektórzy Posleeni w okopach wciąż żyją. Świadczył o tym pierwszy eksplodujący abrams. Do tego Posleeni byli osłonięci wiaduktem przed ogniem artylerii.
Gdyby major przypuszczał, że napotka poważny opór, kazałby bateriom ostrzelać przełęcz pociskami dymnymi; Posleeni nie radzili sobie najlepiej z takimi zasłonami. Ale założono, że całą robotę odwali atomówka. I to był błąd. A zanim artyleria zmieniłaby rodzaj ostrzału, byłoby już po natarciu. Kiedy minęli ostatni zakręt i wjechali pod ostrzał wroga, do celu brakowało im niecałe czterysta metrów.
Major natychmiast podjął decyzję. Czołgi nie miały w tej misji zastosowania, liczyły się tylko bradleye. Najważniejsze było dowiezienie piechoty do celu.
— Grupa pancerna: przejechać przez cel, postawić zasłonę dymną. Piechota: opuścić wozy i nacierać w szyku ubezpieczonym.
Kiedy nachylił się i ruszył w stroną tylnej rampy, w przód jego bradleya uderzyła hiperszybka rakieta.
Buckley zakołysał się, kiedy bradley stanął ze zgrzytem hamulców, a potem potoczył się w tył, gdy rampa opadła i wnętrze transportera oświetliły czerwone promienie zachodzącego słońca.
— Dalej, goryle! Chcecie żyć wiecznie?!
Wyskoczył na zewnątrz i padł na ziemię, potknąwszy się o krawędź rampy. Kiedy się obejrzał, zobaczył, że cała jego drużyna dalej tkwi w środku.
— Dobra! — wrzasnął. — Siedzicie, kurwa wasza mać, w samym środku największego celu w okolicy!
Rzucił się do biegnącego środkiem rowu. Pociski z karabinów magnetycznych i ładunki plazmy przechodziły teraz górą. Niestety, wyglądało na to, że był uziemiony.
Chwilę później jeden z szeregowców z jego drużyny skoczył za nim do rowu, lądując mu na plecach i pozbawiając go tchu.
— Może byście ze mnie zleźli, szeregowy? — warknął Buckley.
Żołnierz sturlał się na bok i przeprosił, a do rowu wpadł następny. Sekundę później ich bradley, który znów zaczynał się ruszać, dostał hiperszybką rakietą.
Buckley pokręcił głową, żeby pozbyć się dzwonienia w uszach, i rozejrzał się dookoła. Czołgi najwyraźniej postawiły zasłonę dymną i ruszyły przez przełęcz, ale żadnemu nie udało się przejechać. Były cztery. Jeden palił się na pasie zieleni, szarpany wybuchami własnej amunicji. Pozostałe trzy stały rozrzucone niecałe sto metrów od celu. Jeden został całkowicie zniszczony; jego wieżyczka leżała piętnaście metrów dalej, zagrzebana do połowy w piachu.
Buckley miał ze sobą dwóch szeregowych i nikogo więcej. Słyszał, że ktoś z przodu i po prawej strzela do Posleenów, ale nie widział, kto. Właściwie widział tylko wiadukt, który najwyraźniej osłaniał obcych od ognia z góry, no i C-Deka, który właśnie wzbijał się w powietrze na lewo od skrzyżowania.
Super.
— Nawet nie mam na sobie pancerza! — warknął.
Besonora postukał młodszego kessentaia w ramię, kiedy oolt’poslenar wzbił się powoli w powietrze.
— Staraj się trzymać nisko, musimy znaleźć i zniszczyć to działo albo wszystko będzie stracone.
— Postaram się, oolt’ondai — odparł kessentai. — Ale bardzo mało dotąd latałem.
— Rób, co w twojej mocy.
Oolt’ondai opuścił mostek i ruszył w mozolną drogę na zewnętrzne poziomy. Nie należał do tych, którzy przeklinali zaprojektowane przez Alldn’t wirówki służące do przemieszczania się między poziomami. Któregoś dnia Posłeeni posiądą umiejętności pozwalające im modyfikować takie urządzenia, a nie tylko kopiować sprzęt Alldn’t. Na razie musieli sobie radzić z tym, co mieli.
Jedną z rzeczy, które w przyszłości uległyby zmianie, było chaotycznie porozrzucane wewnętrzne wyposażenie okrętu, Kwatery żołnierzy znajdowały się niemal wszędzie, a sekcja ostatniego oolt „szybkiego reagowania” mieściła się w górnym „zachodnim” kwadrancie, dość bezsensownie, ponieważ aby opuścić okręt, oddział musiał zejść do dolnego „północnego”.
Besonora przywitał kessentaia oolt i wydał mu polecenia. Natychmiast po wylądowaniu miał wysadzić swój oddział, obejść oolt’poslenar i zaatakować działo tak, by uniemożliwić mu ostrzał, innymi słowy, miał celować w lufę.
Teraz rozkazał kessentaiowi rozpocząć żmudne przemieszczanie się do wyjścia i zawrócił na mostek. W tym momencie na całym okręcie zawyły alarmy.
— Sir! — zawołał Pruitt. — Mam emanacje antygrawitacyjne!
— Sir — przerwała mu Kitteket. — Właśnie dostałam wiadomość od jednego ze zwiadowców: C-Dek wystartował i leci w tę stronę!
— Dokąd? — spytali jednocześnie Mitchell i Pruitt.
— Jeszcze nie wie, sir — odparła specjalistka. — Siedzi na Rocky Face, i powiedział, że właśnie mu mignął przy Joe Mountain. Mówi, że okręt trzyma się nisko i że zgubił go wśród wzgórz.
— Nie mam namiaru, sir — powiedział Pruitt. — Przełączyłem na penetratory i mniej więcej mam wektor — dodał, zerkając na mapę.
— Podnieś trochę lufę — powiedział Mitchell. — Kapitan Chan, słucha pani?
— Jestem — odparła dowódca MetalStormów.
— Może dojść do walki na noże — powiedział Mitchell. — Jak dobrze jesteście przymocowani?
— Nie dość dobrze, żeby strzelać — odparła Chan. — Nawet gdybyśmy mieli zasilanie, którego zresztą nie mamy. Co do efektów ubocznych… będziemy musieli sami się przekonać.