Mike zignorował ikonę wskazującą miękki grunt; stanął na klatce piersiowej jakiegoś kessentaia, po czym odsunął go kopnięciem i poszedł dalej. Jako jedyny posiadał hiperskompresowany schemat ukazujący warunki terenowe. Oryginalny wykres zastąpił widok na niższym ekranie, którego O’Neal zaczął używać po tym, jak kilka razy zapadł się pod lód. Potem połowa ekranu została ściśnięta w poziomie, aż zostało tylko podłużne, trzycentymetrowej szerokości okno, po którym przewijały się komunikaty.
„Widok” bitwy O’Neala był więc tylko jedną wielką masą ikon i wykresów. Z zadowoleniem przebiegł wzrokiem po odczytach. Wszystkie kompanie posuwały się we właściwym szyku, a kapitan Slight spisywała się doskonale, ustawiając swoją Bravo wzdłuż Elmwood Avenue. Prędzej czy później masa Po’oslena’ar ukrytych za szpitalem Strong Memorial, a raczej za tym, co z niego zostało, runie na Bravo jak lawina. Ale dopóki czekają, aż kompania się rozkręci, nie powinno to mieć znaczenia. Tak więc jak na razie wszystko szło gładko.
Kilka mostów system określał jako niepewne; ich ikony otaczały żółte obwódki. Mike nie próbował nawet sprawdzać, dlaczego. SI przetwarzała dane z tysięcy źródeł i w ciągu ostatnich kilku lat Shelly nabrała zadziwiającej wprawy w ocenianiu przydatności jednostek. Jeśli twierdziła, że przejście przez mosty do strefy walki może potrwać dłużej niż przewidywano, prawdopodobnie miała rację. Na następnym ekranie widać było symbole Dziesięciu Tysięcy zajmujących swoje pozycje.
Po jakimś czasie Mike zauważył, że kessentaiowie na wzgórzach zaczynają padać. Najwyraźniej snajperzy Dziesięciu Tysięcy włączyli się do gry, używając zarówno własnej broni, jak i montowanych na trójnogach systemów „teleoperowanych”. Z takiej odległości nie mogli jednak liczyć na przebicie pancerza zasilania tenara, a szkoda, bo snajperski pocisk kalibru .50, trafiający w kryształy mocy niestabilnej matrycy, zazwyczaj zamieniał ją w odpowiednik ćwierćtonowej bomby.
Batalion dotarł do linii Conrail i Mike zarządził krótki postój. Żniwiarze, którzy cały czas reagowali na ogień przeciwnika, wyciągnęli z olbrzymich koszy amunicyjnych dźwiganych na plecach rury zasilające, a regularni żołnierze zaczęli sprawdzać stan amunicji i w razie potrzeby zmieniać pozycje. Standardowy pancerz był wyposażony w setki tysięcy łezek ze zubożonego uranu, ale działka grawitacyjne wystrzeliwały ich prawie pięćset na sekundę. Oznaczało to, że raz na jakiś czas żołnierze musieli martwić się o amunicję, co przed wojną było nie do pomyślenia.
Medycy i saperzy w pękatych zbrojach ruszyli do przodu, dostarczając walczącym amunicji i sprawdzając wszystkie przypadki zerwania łączności. Uszkodzenie komunikacji najczęściej oznaczało, że żołnierz jest w stanie krytycznym albo TNM — Trup na Miejscu, jak to określali w swoim bitewnym slangu medycy.
Czasami, chociaż bardzo rzadko, zdarzało się, że człowiek przeżył rozległe uszkodzenia pancerza. Wtedy zbroja utrzymywała go przy życiu do chwili przybycia ekipy ratunkowej, zasklepiając i odkażając rany, atakując infekcje i zależnie od sytuacji usypiając rannego bądź odcinając zakończenia nerwowe. Nawet tak ciężkie obrażenia jak utrata kończyny były jedynie niedogodnością, o czym O’Neal osobiście się przekonał, gdy wrócił z Diess z zaledwie jednym sprawnym członkiem. Regeneracja i hiberzyna były chyba najbardziej pożytecznymi darami, jakie ludzie dostali od Galaksjan, i żołnierze jednostek pancerzy wspomaganych dobrze o tym wiedzieli; większość weteranów miała za sobą utratę przynajmniej jednej kończyny.
Mike splunął tytoniem do kieszeni żelu. Ikony Posleenów wskazywały, że obcy zaczynają gromadzić się na wzgórzach, a kessentaiowie zsiadają na ziemię. Jeśli będą wystarczająco cwani, by nie stroszyć swoich grzebieni, snajperzy mogą mieć poważne trudności z wyłowieniem ich z tłumu. A nawet gdyby nie mieli, to i tak był to zły znak, świadczący o tym, że gdzieś tam jest Wszechwładca, który wie, co robić, i umie zdobyć posłuch u innych. Nadeszła pora, aby batalion zarobił na swój żołd. Czas zatańczyć.
Duncan żałował, że nie może zapalić w pancerzu marlboro. Robił to już kilka razy, ale zbroja miała potem cholerne problemy z dymem. Przez parę następnych dni żel zachowywał się… co najmniej dziwnie. Duncan nie wiedział, czy był to toksyczny wstrząs po dymie, czy wyściółka po prostu się wściekała, bo wyściółki po jakimś czasie wytwarzały „osobowości”, które wciąż pozostawały tajemnicą. Jakkolwiek było, uznał, że to zły pomysł, i więcej tego nie robił.
Dlatego w tej chwili musiał kierować niemal dywizją artylerii, męcząc się z atakiem nikotynowego głodu.
Popatrzył na te same ikony, co dowódca batalionu, i dzięki umiejętności instynktownego rozumienia zachowań Posleenów uznał, że szykują się do ataku. Wezwał wsparcie ogniowe dwóch batalionów 155, wyznaczonych właśnie do tego celu, ale nie było z nich za wiele pożytku. W końcu przerzucił się na moździerze czekających dywizji i Dziesięciu Tysięcy. Spora część z nich nie działała albo była cholernie niecelna, ale przynajmniej było ich dwa razy więcej niż artylerii. Koordynowanie ich ognia okazało się koszmarnym zajęciem: niektóre nie odpowiadały na elektronicznie wydawane komendy, a inne działały, tyle że… w nieodpowiedni sposób. Kiedy główne siły ludzi zaczęły zbliżać się do pozycji Posleenów, artyleria wreszcie wstrzeliła się w cel i zaczęła odnosić pewne sukcesy.
Duncan spojrzał na pędzące przed jego oczami ikony, żałując, że nie może podrapać się w głowę. Wyglądało na to, że obcy zamierzają zejść w dół bocznymi uliczkami, które otaczały PS 49. Większość z nich miała zapewne skierować się ku alejom West Brighton i Elmwood, aby dotrzeć do zrujnowanego skrzyżowania. Gdyby rzeczywiście obrali tę trasę, weszliby dokładnie na róg formacji batalionu i przebili się przez linie Bravo.
Posleeni poruszali się podobnie jak konie i osiągali porównywalną prędkość. Duncan musiał zadecydować, gdzie obcy mogą się znaleźć za jakieś cztery, może pięć minut. Tyle bowiem trwało wysłanie rozkazu i ustalenie koordynatów ognia, według których miały strzelać relokowane moździerze i artyleria.
Po raz kolejny sprawa okazała się grząska. Na szczęście dzięki swoim umiejętnościom tkwił na tyłach, dobrze opłacany, i nie musiał nadstawiać karku na pierwszej linii.
Obcy zdawali się kierować w stronę Elmwood Avenue. Życząc szczęścia każdemu, kto go słyszał, Duncan skierował ogień na PS 49.
Mike spostrzegł ikonki oznaczające wsparcie artyleryjskie. To dobry znak, że ostrzał obejmuje sporą ilość szturmujących obcych. Jednak jakiejś części napastników udało się przedrzeć mimo rażącej ich od przodu i z boków nawały pocisków. Rozprawienie się z niedobitkami leżało w gestii kapitan Slight. Nadszedł czas, aby ponownie ruszyć do przodu. Ogień zaporowy prawie ustał i nadeszła pora na działania piechoty.
Kapitan Slight wydała rozkaz wymarszu i spojrzała na północ. Zmasowany ostrzał z moździerzy wreszcie trafił w cel, ale gdzieś w okolicy szpitala był Wszechwładca lub Wszechwładcy, którzy okazali się bystrzejsi od innych. Gnali swoje wojsko w stronę ludzi, ale przodem posłali nie zorganizowaną, chaotyczną masę Posleenów, którzy stracili swoich wodzów. Obcy, którzy nie zostali zdominowani tuż po śmierci swych władców, stawali się nieobliczalni i nieposłuszni. W tej sytuacji nie mieli innego wyjścia, jak przeć w stronę kompanii Bravo.