Выбрать главу

Większość zdziczałych Posleenów uzbrojona była w broń ciężką, jednak porzuciła ją i strzelała jedynie z karabinów 1 mm i strzelb, które nie były w stanie uszkodzić pancerzy. Niestety w tłumie zdarzali się też strzelcy uzbrojeni w broń kalibru 3 mm, która przy odrobinie szczęścia mogła, podobnie jak wyrzutnie rakiet, przebić się przez pancerz. Ukryci w tłumie pobratymców, byli niełatwym celem i przekaźniki miały trudności z wyłowieniem ich spomiędzy morza ciał.

Problem stanowiła też ogromna liczba centauroidów uzbrojonych w miecz monomolekularny. Kilka ciosów klingą wystarczyło, aby pancerz utracił swoją integralność, co równało się śmierci przez stratowanie kopytami obcych. Tego żołnierze obawiali się najbardziej.

Wyprodukowane przez Indowy działka grawitacyjne plunęły trzymilimetrowymi łezkami zubożonego uranu, przyspieszonymi do ułamka prędkości światła. Kiedy naukowcy odkryli, że amunicja topi się po dziesięciu kilometrach lotu przez normalną atmosferę, zaczęto ją okrywać płaszczem z węgla. Nie zapobiegał on jednak słynnemu efektowi „srebrnej błyskawicy”, jaki towarzyszył wyładowaniom plazmowym. Dodatkowym atutem amunicji był fakt, że energia kinetyczna uwalniana przy zderzeniu z celem powodowała niewielkie eksplozje.

Posleeni z pierwszej fali napotkali nawałę huraganowego ognia, która zmieniła się w ciąg miniaturowych eksplozji uranowych. Pierwsze szeregi obcych zostały dosłownie rozdarte na strzępy, a pociski, które ich ominęły, wbiły się w kolejne rzędy Posleenów.

Walkę taką jak ta określano jako powstrzymywanie lawiny miotaczem ognia. Dopóki kompania Bravo strzelała, żaden obcy nie był w stanie zbliżyć się na odległość strzału z własnej broni. W tym samym czasie z niebios spadały kolejne salwy z moździerzy, które rozrywały tych idących z tyłu.

Niestety batalion nie mógł czekać, aż Bravo pozabija wszystkich obcych w okolicy szpitala. Nawet gdyby to było możliwe — a nie było — musieli wykonać postawione im zadanie: przechwycić most i utrzymać go z pomocą Dziesięciu Tysięcy.

Oddział Bravo musiał ruszać do przodu. A kiedy to uczynił, otworzył swoją flankę na wrogi ogień.

5

Rochester, Nowy Jork, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
06:33 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, niedziela, 13 września 2009

Mike spoglądał na monitory i beznamiętnie obserwował ruchy wojsk. Najgorszymi przeczuciami napawał go stan zasobów amunicji. W trakcie krótkiego starcia z wrogiem oddział Bravo zużył piętnaście procent zapasów, a tymczasem Posleenów wcale nie ubywało. Plan zakładał metodyczne posuwanie się w kierunku wyznaczonego celu i zabezpieczenie podejścia pod most Genesee, jednak już w tej chwili było pewne, że coś tu nie gra. Brak zasłony ogniowej i sporadyczny ostrzał z moździerzy, który miał zrekompensować brak artylerii, sprawiły, że wykonanie misji stało się niezwykle trudne.

Takiej właśnie sytuacji obawiał się Mike, kiedy doszło do wymiany zdań z Homerem. Batalion rozciągnięty na szczycie wału ziemnego ciągnącego się wzdłuż rzeki stał się łatwym celem wrogich ataków. Gdyby nie wypiętrzenie terenu, strzelający z góry Posleeni już dawno zmietliby ludzi swoim ogniem w odmęty wody. Z drugiej jednak strony podkomendni Mike’a nie mogli z tego powodu skutecznie prowadzić ognia i tym samym zmniejszyć liczebności wroga czy złamać jego morale. Kiedy wydostali się już zza wału, ich oczom ukazały się miliony Posleenów, nawet nie draśniętych w poprzednich szturmach i tylko czekających, żeby dobrać się im do skóry. Nagle okazało się, że całe wsparcie artyleryjskie potrzebne jest tutaj, aby przerzedzić wrogie szeregi, stłumić ich ogień i zapewnić osłonę dymną, która utrudniłaby wrogowi skuteczne celowanie. Jak do tej pory batalion był w stanie iść do przodu, choć czasem przeszkadzał mu ogień własnej „doskonałej” artylerii. Jeśli sprawy dalej tak się potoczą, wkrótce straty mogą okazać się bardzo wysokie.

Kolejnym problemem były tysiące Posleenów, którzy zaczęli wygrzebywać się z zawalonych piwnic i bunkrów wokoło szpitala, i aż się palili, żeby dopaść kompanię Bravo. Bez wsparcia artylerii Bravo zostanie zalana przez falę obcych szybciej niż ktokolwiek zdąży powiedzieć „gra skończona, stary!”.

Mogło ich teraz ocalić jedynie wsparcie ogniowe, którego nie mogli dostać, lub rzucenie do walki Dziesięciu Tysięcy, na co dowódcy nie mogli sobie pozwolić.

Po prostu brakowało środków, żeby zapewnić wszystkim równe szanse.

Innymi słowy, zapowiadał się kolejny dzień zwykłych walk z Posleenami.

— Duncan, każ artylerii strzelać bardziej na północ i zapewnij kompanii Bravo wsparcie. Batalion: przygotować się na naprawdę dzikie tena’al.

Mike musnął dłońmi kilka niewidocznych klawiszy i scena przed jego oczami uległa zmianie. Tam, gdzie przed chwilą znajdowały się hologramy, teraz wyłoniły się z tła iście demoniczne kształty, podobne do tego, jaki wyrysowano na jego pancerzu. Zbroja zaczęła warczeć jak elektryczny werbel.

— No, dobra — powiedział Mike i kopniakiem odrzucił ciało martwego Posleena. — Koniec zabawy, zaczęły się schody. Czas wreszcie skopać jakieś tyłki.

* * *

— Jezus Maria, Mike, nie jest chyba aż tak źle? — wyszeptał Homer na widok pancerzy, które zmieniły kształt, przybierając formę demonicznych postaci, i zaczęły nabierać wysokości, zasypując zbocze lawiną ognia. Srebrne błyskawice natychmiast pochłonęły pierwszą linię Posleenów, która pojawiła się w zasięgu wzroku.

Generał spojrzał na północ i jasne stało się, że kompania znalazła się w poważnych tarapatach. Artyleria na wzgórzach przestała prowadzić ogień, co oznaczało, że zmieniają pozycję, aby wesprzeć inne oddziały. Kompania jako całość nie poniosła jeszcze większych strat, jednak zbliżała się ku niej masa oszalałych Posleenów; by zapobiec rozniesieniu żołnierzy na strzępy, trzeba było ich wszystkich zabić. O’Neal wierzył, że bez ognia artylerii kompania będzie w stanie odeprzeć wrogi atak, ale Homer nie podzielał jego zdania. Być może kompania zdoła przechwycić przyczółek i utrzymać go, ale za cenę śmierci większości żołnierzy.

Z drugiej strony rozkaz wydał nie kto inny, jak on sam, generał Jack Homer. Nie mógł teraz narzekać, że jego podkomendni robią wszystko, co w ich mocy, żeby wykonać postawione im zadanie.

— Kolejny dzień cholernych wyścigów… — mruknął pułkownik Cutprice, wyglądając przez drugie okno. — Nie zamierzam stać bezczynnie i patrzeć, jak oni wykrwawiają się za ten most. Pierwsza kompania jest w pełni mobilna, może dolecieć na miejsce na tenarach i wspomóc kompanię Bravo. Potem przeprawiliby resztę żołnierzy i wzmocnili obronę wału. Jeśli tego nie zrobimy, stracimy dzisiaj całą piechotę mobilną.

— Zejdę na dół i sprawdzę, czy wskóram coś krzykiem — mruknął Homer. Na jego twarz wypłynął dziwny uśmieszek, który oznaczał irytację. — Może w ten sposób popędzę ludzi i szybciej dotrzemy do przyczółka. Ciekaw jestem, dlaczego tak się grzebią z montowaniem łodzi.

— Przygotuję pana pancerz, pułkowniku — wtrącił sierżant Wacleva.

Homer spojrzał na Cutprice’a i ponownie lekko się uśmiechnął.