Выбрать главу

— Uważa pan, że to rozsądne pchać się w ogień walki? Na linii frontu powinni dowodzić podoficerowie, a nie pułkownicy.

— Pułkownicy powinni przyglądać się, jak na drugim brzegu rzeki masakrowane są oddziały piechoty mobilnej, tak, generale? — spytał Cutprice, wydobywając z kieszonki cygaro i zapalając je. — Jeśli o tym pan mówi, to myślę, że włączenie się do walki jest doskonałym pomysłem.

Spojrzał na wschód, skąd w szybkim tempie nadciągała chmura cienia, i zmarszczył czoło.

Homer powiódł spojrzeniem w ślad za pułkownikiem.

— Tym na szczęście będziemy w stanie się zająć. — Włączył swój przekaźnik i wskazując na okno, rzucił: — Nag, powiedz SheVom Dwadzieścia Trzy i Czterdzieści Dwa, że zbliżają się do nas Minogi. Przechwycić je i zniszczyć, można działać bez mojego rozkazu.

— Pułkowniku, czy pamięta pan pewną rozmowę, którą prowadziliśmy kilka dni temu? — spytał sierżant Wacleva, wracając z dwiema kamizelkami kuloodpornymi.

— Którą?

— Zastanawialiśmy się, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że jest naprawdę źle.

— Oczywiście, pamiętam.

— Moim zdaniem nie jest dobrze, kiedy na polu pojawia się Dziesięć Tysięcy. Gdy do akcji wkracza piechota mobilna, to jest już bardzo niewesoło. Sytuacja jest paskudna, kiedy wzywają generała Homera, ale kiedy wzywają dwie SheVy, to już szczyt wszystkiego.

* * *

Attenrenalslar należał do grupy, którą ludzie określali jako „pozostałe pięć procent”. Dziewięćdziesiąt pięć procent posleeńskich Wszechwładców działało pod wpływem najprostszych impulsów. Jeść, walczyć, rozmnażać się, zająć wrogie terytorium… i tak dalej, aż do śmierci. Pozostała niewielka część ich rodzaju była przyczyną znacznie większych kłopotów. To oni właśnie zakłócali łączność, i choć robili to na chybił trafił, działali wyjątkowo efektywnie wtedy, kiedy najwięcej zależało od komunikacji. Czasem Wszechwładcy należący do „pozostałych pięciu procent” przejmowali kontrolę nad nie skoordynowanym ogniem Posleenów, co wywoływało u ludzi pełne zaskoczenie. To właśnie ta nieliczna grupa używała Minogów i dodekaedrów jako jednostek lotniczych.

Attenrenalslar reprezentował mniejszość logicznie myślących Wszechwładców, którzy uważali, że jedynym sposobem odwrócenia losów bitwy jest przerzucenie wojsk przez rzekę i zaatakowanie ludzi od tyłu. Było wielce prawdopodobne, że tylko on tak myślał, bowiem ostatnimi czasy liczba żywych „pozostałych pięciu procent” drastycznie się zmniejszyła.

W pierwszej fazie wojny desant z powietrza gwarantował niemal pewne zwycięstwo. Ludzie nie dysponowali bronią zdolną zestrzelić transportowiec, a jeśli ten trzymał się nisko nad ziemią, poza polem rażenia Centrum Obrony Planetarnej, Ziemianie musieli czekać, aż wyląduje, i dopiero wtedy mogli nawiązać kontakt bojowy z Posleenami. Transportowce były wyposażone w broń przeciwpiechotną, nie wspominając już o kosmicznej, tak więc były w stanie odeprzeć atak nawet całego batalionu, nie narażając siebie na niebezpieczeństwo. Zakrawało wręcz na absurd, że Posleeni nie stosowali częściej tej taktyki.

Ta silna strona obcych została dość szybko zauważona. Mike O’Neal zdobył swój pierwszy Medal Honoru za zniszczenie okrętu dowodzenia. Metoda, jaką zastosował, została uznana za niepraktyczną, jako że żołnierz miał niewielkie szanse przeżycia takiego ataku.

W pierwszym lądowaniu na Ziemi, które doszło do skutku trochę z przypadku, ludziom udało się zestrzelić Minoga. Ten incydent zaowocował powstaniem działa SheVa — broni z rodzaju tych, które projektuje się w pośpiechu, w obliczu klęski, nie myśląc o niczym innym, jak tylko o zniszczeniu wroga.

Broń wzięła swoją nazwę od Komisji Przemysłowego Planowania Shenandoah Valley, grupy badawczej, która jako pierwsza rozwiązała problemy techniczne napotykane w nowym systemie uzbrojenia. Pierwsze egzemplarze wyprodukowano w Roanoke Iron Works.

Konstrukcja działa była dość prosta. Jego podstawę stanowiła lufa działa pancernika, nie gwintowana, kalibru szesnaście cali. Ponieważ broń miała być przystosowana do prowadzenia szybkiego ostrzału, zastosowano w niej nowy system ładowania. Zamiast umieszczania w lufie sześćsetkilogramowego pocisku i dwudziestopięciokilowych worków z prochem, używano pojedynczego pocisku wielkości małej międzykontynentalnej rakiety balistycznej. Samo działo miało magazyn amunicyjny na osiem standardowych pocisków, a ciągnik wiózł dwa dodatkowe „czteropaki”, które można było załadować w niecałe dziesięć minut. Każde działo wyposażone było w standardową amunicję, a ponadto miało do dyspozycji ciągniki wiozące specjalne pociski z głowicami samonaprowadzającymi lub szerokiego rażenia, z rdzeniem antymaterii.

Działa miały być całkowicie samowystarczalne, wysoce mobilne, zdolne do prowadzenia ognia na trzysta sześćdziesiąt stopni dookoła, a kąt nachylenia lufy miał się wahać między dwoma a dziewięćdziesięcioma siedmioma stopniami. Te wymagania doprowadzały sztaby projektantów do rozpaczy i jeden po drugim naukowcy poddawali się. Dopiero stare wygi z Shenandoah rozgryzły problem. Działo musiało po prostu być większe niż ktokolwiek, nawet prywatnie, był skłonny przyznać.

Monstrum, które w końcu skonstruowano, swoim wyglądem przeczyło zdrowej logice. Samo podwozie miało niemal sto metrów długości i wspierało się na pięćdziesięciometrowej szerokości gąsienicach, które nawinięto na koła wysokości trzypiętrowego budynku. Armata zamontowana była na amortyzatorach, które wielkością dorównywały okrętom podwodnym i przy których budowie skorzystano z podobnych rozwiązań. Obrotowa wieżyczka była wysoka prawie na dwa piętra i miała pięćdziesiąt metrów średnicy. Jej elementy zespawano ze sobą za pomocą specjalnej technologii kontrolowanych eksplozji. Górny pokład był piętnastocentymetrową stalową płytą, która służyła nie jako pancerz, lecz jako amortyzator. Żaden inny materiał nie wytrzymałby towarzyszących wystrzałowi naprężeń.

Kiedy zakończono projekty, okazało się, że w całych Stanach Zjednoczonych nie ma silnika spalinowego, który byłby w stanie ruszyć takie monstrum z miejsca. A ponieważ zapasy kanadyjskich materiałów rozszczepialnych były praktycznie niewyczerpane i znajdowały się poza strefą klimatyczną, którą preferowali Posleeni, napęd atomowy okazał się jedynym logicznym rozwiązaniem. Jednakże włączenie do załogi pojazdu ekipy obsługi reaktora wydawało się pomysłem głupim i niepraktycznym. W końcu skorzystano z południowoafrykańskiego projektu prostego reaktora zwanego „drobinowo-helowym”. System opierał się na pokładach drobin, które automatycznie rozpoczynały reakcję, i helu, który jako gaz szlachetny nie wchodził w reakcję, izolował radiację i stanowił chłodziwo. Nawet w przypadku otwarcia reaktora nie dochodziło do skażenia. Do atmosfery przedostawał się jedynie hel, który na dodatek zapobiegał stopieniu rdzenia. W przypadku bezpośredniego trafienia cała okolica zostałaby zasypana tylko radioaktywnym uranem, niczym więcej. Dzięki tej sprytnej konstrukcji zażegnano problem związany z „chińskim syndromem”.

Centrum kontroli i kwatery załogi znajdowały się pod brzuchem behemota i miały rozmiary niewielkiej ciężarówki. Bateria nie wymagała obsługi wielu osób, prawdę mówiąc, wystarczał do tego jeden człowiek. Z początku inżynierowie zaprojektowali stanowiska i pomieszczenia mieszkalne dla trzech osób, jednak dysponując rezerwami mocy, jakie dawał reaktor atomowy, powiększyli kwatery i zapewnili załodze pełną samowystarczalność.

Projektanci nie zapomnieli także o dość ciekawym pojeździe ewakuacyjnym.

Kiedy do załóg SheVa Czterdzieści Dwa i Dwadzieścia Trzy dotarła wiadomość, że lądownik jest już w drodze, żołnierze rzucili w kąt karty i „Gameboy’a” i zaczęli działać.