— Tutaj Czterdziestka Dwójka, panie generale — powiedział podpułkownik Thomas Wagoner. Jego SheVa była najnowszym pojazdem do czasu wprowadzenia do służby numeru Czterdzieści Trzy. Thomas dowodził nim od niedawna, kiedy to pomimo jego zaciekłego sprzeciwu przeniesiono go z dowództwa batalionu pancernego; do tej pory nie mógł pogodzić się z faktem, że znów jest zwykłym dowódcą czołgu, mimo iż niezwyczajnego. — Jesteśmy gotowi.
— Dobra, chłopaki, zrzucić kamuflaż. Czas postrzelać.
Duncan poczuł, że ziemia drży mu pod stopami. Z wolna zmienił kąt widzenia, kierując systemy optyczne na zachód. Pozostałości zachodniego Rochester drżały, jakby dosięgło je niewielkie, ale długotrwałe trzęsienie ziemi. Ze wzgórza, na którym się znajdował, potoczyło się w dół kilka głazów. Kiedy w końcu omiótł spojrzeniem zachodnią flankę, stało się jasne, dlaczego ziemia drży.
Sześć kilometrów za jego plecami, po południowej stronie kanału, wzgórze zaczęło się rozsypywać. Zielonkawa piana opadła i wyłoniło się z niej działo SheVa.
Pojazd był brzydki. Nie dało się go opisać żadnym innym słowem. Ogromne działo skonstruowano tak, by przede wszystkim było funkcjonalne, a dla wartości estetycznych nie pozostało już miejsca. Podobnie jak maszyneria górnicza czy platformy wiertnicze, jedyne konstrukcje wzniesione przed wojną na taką skalę, miało być niezawodne, proste i użyteczne.
Rozmiary działa trudno było pojąć, dopóki człowiek nie uświadomił sobie, iż maleńkie mróweczki jadące obok niego to nie ludzie, tylko ciężarówki.
Duncan pokręcił z niedowierzaniem głową, kiedy SheVa zakołysała się z boku na bok, by ostrzec towarzyszące jej pojazdy, a potem zaczęła wspinać się po zboczu. Fabryka, która miała pecha i znalazła się na drodze kolosa, została doszczętnie zmiażdżona, kiedy przejechały po niej koła wysokości czterech pięter.
— Popisują się, gnojki — mruknął Duncan, spoglądając z powrotem na wschód.
— Czterdzieści Dwa! — zawołał do mikrofonu dowódca SheVy Dwadzieścia Trzy. — Mamy emanacje dwóch kolejnych okrętów, w tym C-Deka.
— Zrozumiałem — odparł pułkownik Wagoner. Jego zamiarem było ukrycie działa gdzieś w terenie i zestrzelenie Minoga. Problem polegał jednak na tym, że do ukrycia działa potrzebne było co najmniej koryto rzeki.
Ale skoro na niebie pojawiły się jeszcze dwie jednostki latające, które mogły ostrzelać działo od północy, przed dowodzącym SheVą Czterdzieści Dwa stanęło zasadnicze pytanie: czy zaatakować je, gdy pojawią się w polu widzenia, czy poczekać na prowadzącego Minoga.
— Sierżancie Darden — zawołał do kierowcy. — Podjedźcie do południowego skraju moreny, działo w pozycji czterdziestu stopni w stosunku do zbocza. Zestrzelimy Minoga, kiedy tylko się pojawi, a potem objedziemy stok i zajmiemy się resztą.
Wagoner przełączył interkom na otwarty kanał SheVy i rzucił spojrzenie na schematyczny plan pola bitwy.
— Dwadzieścia Trzy, przygotujcie się do zmiany pozycji. Kiedy my zajmiemy się Minogiem, wy zaatakujcie pierwszy z towarzyszących mu statków. Drugi zestrzelimy wspólnie.
— Zrozumiałem, sir — padła odpowiedź. Czas pokazać tym chłoptasiom z piechoty mobilnej, co to naprawdę jest „heavy metal”!
Duncan tylko westchnął, kiedy ziemia ponownie zadrżała, choć tym razem wstrząsy były znacznie silniejsze niż poprzednio. Ekran pomocniczy pokazywał, jak kolejne wzgórze rozpada się na kawałki, gdy następna SheVa wkroczyła do akcji. Lufa armaty obróciła się na wschód i zamarła w bezruchu.
Dopiero w tej chwili Duncan zdał sobie sprawę, że broń nie jest wycelowana wysoko, a wręcz przeciwnie — skierowano ją tuż nad linię horyzontu. Spojrzał tam, gdzie powinien znajdować się potencjalny cel, i zdołał jedynie wykrztusić: „O cholera”, kiedy armata plunęła ogniem.
W pociskach wystrzeliwanych z SheVy używano ekwiwalentu nabojów do szesnastocalowych dział okrętów liniowych. Sama „kula” składała się z rdzenia zubożonego uranu w formie „strzały” i płaszcza z materiałów termoplastycznych. W porównaniu z amunicją stosowaną na okrętach ta miała niewielką wagę. Zamiast gwintu lufy, nadającego lotowi pocisku stabilizujący ruch wirowy, przy jednoczesnym ograniczeniu prędkości wylotowej, zastosowano odmienny wariant. Standardową szesnastocalową lufę trzykrotnie wydłużono, przez co wystrzeliwanemu pociskowi była przekazywana większa energia wybuchu.
Prędkość wystrzelonego pocisku zależy od przekazanej mu energii, pomniejszonej o jego wagę i tarcie. Uranowa głowica osiągała prędkość zarezerwowaną do tej pory jedynie dla statków kosmicznych.
Płaszcz z kompozytów odpadał po pokonaniu mniej więcej pół mili, odsłaniając grubą na dwadzieścia centymetrów i długą prawie na dwa metry „strzałę” z uranu. Zakończona była brzechwami, które stabilizowały lot pocisku. W ciągu dwóch sekund śmiercionośny pręt materiałów rozszczepialnych pokonywał odległość dwudziestu kilometrów, pozostawiając za sobą srebrzystą smugę ognia. Osiągnięcie takiej prędkości i siły uderzeniowej nie pozostaje jednak bez skutków ubocznych.
Duncan wbił palce w ziemię, kiedy uderzył go powiew huraganowego wichru. W tej samej chwili przez okolicę przetoczył się huk gromu, który wybił z ram pozostałości szyb i rozwalił resztki ścian. Wicher wiejący z siłą tornada przetoczył się przez Rochester, zrywając dachy, zrzucając z nich ludzi, przewracając ściany i przygniatając żołnierzy do ziemi.
Wszystkie skutki uboczne tej monstrualnej broni rekompensowały widowiskowe efekty, dla których została stworzona. Sama energia kinetyczna zgromadzona w pocisku wystarczyła, by zniszczyć Minoga lub nawet C-Deka. Rdzeń pocisku stanowiła bowiem niewielka porcja antymaterii, która równała się dziesięciokilotonowej bombie jądrowej. Jeśli pocisk z jakichś powodów nie wybuchł, przebijał statek na wylot.
Sam moment uderzenia przesłonił jasny błysk światła, które wytrysnęło ze wszystkich okien i otworów statku. Przez chwilę jednostka jaśniała srebrzystym blaskiem, zdając się opierać niszczycielskiej sile broni. Dopiero po krótkiej chwili w miejscu, w którym przed chwilą znajdował się Minóg, wykwitło małe słońce. Fala eksplozji zmiotła Posleenów w promieniu pół kilometra, a pozycje Ziemian zasypał grad części, które rozmiarami przypominały samochody czy ciągniki. Nawet do Duncana doleciały odłamki dorównujące wielkością ludzkiej głowie.
— Festyniarze — mruknął Duncan, otrzepując się z pyłu. Podniósł z ziemi kawałek statku i cisnął go za siebie. — Jak się ma odpowiedni sprzęt, wszystko jest możliwe. Spróbujcie rozwalić taki statek przy pomocy tylko pancerza bojowego.
— Cel zniszczony — powiedział dowódca SheVy Dwadzieścia Trzy. — Wasza kolej, panie pułkowniku.
— Zrozumiałem — odparł Wagoner. — Następnym razem znajdźcie jakieś wzniesienie, bo wstrząsy wtórne są odczuwane przez cały korpus.
— Mięczaki — odparł Dwadzieścia Trzy. — Co można więcej powiedzieć?
— Na przykład dodać „tak jest, sir”. Ruszajcie znaleźć jakąś osłonę.
— Tak jest, sir.
— Bez odbioru.
Wagoner wyłączył interkom i pokiwał głową. Cel zbliżał się po wyznaczonej linii, zakończono już obliczanie możliwych dodatkowych strat. Mieli strzelać ponad własnymi liniami, ale nie tak blisko szpitala, jak ten idiota z Dwadzieścia Trzy. Poza tym cel znajdował się dobre tysiąc stóp ponad ziemią. Straty własne miały być minimalne.