Pomijając ten szczegół, pokój wyglądał jak jeden z wielu w Podmieściu. Za drzwiczkami z plastiku pamięciowego znajdował się pojemnik bezpieczeństwa, który — o dziwo — nie został rozbity. Według deklaracji zawartości, wewnątrz znajdowały się cztery maski przeciwgazowe, apteczka pierwszej pomocy i para nomeksowych rękawic. Gdyby tak było w istocie, byłaby to pierwsza od czterech lat kompletna skrzynka, jaką widziała. Podłogę pokrywał biały prostokątny dywan, a ze ściany spozierał na nią dwudziestosiedmiocalowy monitor. Pokój sprawiał wrażenie zwyczajnej kwatery mieszkalnej. A przynajmniej tak wyglądały kwatery, kiedy Wendy po raz pierwszy trafiła do tego podziemnego piekła.
Dziewczyna, która siedziała na jedynym w pomieszczeniu łóżku, ubrana była w parę krótkich spodenek i bluzkę bez rękawów. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że ma ładną figurę. Jej miękka, delikatna i gładka jak u nastolatki skóra była dowodem procesów odmładzających; piersi, których nie zakrywał żaden stanik, sprawiały wrażenie pełnych i jędrnych. Jej rude włosy spływały falą na ramiona, a spod delikatnych brwi patrzyły badawczo zielone oczy.
— Annie — powiedziała, uśmiechając się ciepło, psycholog. — To jest Wendy Cummings. Pomoże ci powrócić do zdrowia. Uważamy, że w twoim obecnym stanie przyda ci się towarzystwo i być może kilka spacerów.
Doktor Christine Richards zachowała dla siebie informację, że konsylium lekarskie było mocno zbite z tropu. Ostatnie badania wykazały, że pomimo trudności z mową Annie O. Elgars w pełni odzyskała zdrowie i siły nadszarpnięte wieloletnią śpiączką i eksperymentalną terapią operacyjną. Jedyne, czego lekarze nie byli pewni, to czy mają jeszcze do czynienia z Annie Elgars.
— Cześć, Annie — powiedziała Wendy, wyciągając dłoń i uśmiechając się ciepło. — Mamy zostać przyjaciółkami. Zobaczymy, czy się uda. Czasem psycholodzy nie są w stanie znaleźć własnego tyłka, a co dopiero mówić o ludziach.
Osoba, która mogła, ale nie musiała być Annie Elgars, przekrzywiła głowę, a potem z wolna uśmiechnęła się i z trudem powiedziała:
— A… A… Annie tesz prz… ciel.
— Miło mi to słyszeć. — Wendy ponownie się uśmiechnęła. — Myślę, że będziemy miały o czym rozmawiać. Z tego, co wiem, służyłaś w trzydziestej trzeciej dywizji w Occoquan?
— Cóż — wtrąciła się doktor Richards — zostawię was same, dziewczyny. Annie, chciałabym, żebyś pomogła Wendy w pracy. Skoro wracasz do zdrowia… Potrzebna nam każda para rąk.
Miły wyraz twarzy rudowłosej dziewczyny zniknął jak kamfora.
— Oookaaaj, Doooktr.
— Proszę się nie martwić — powiedziała Wendy, rzucając spojrzenie pani psycholog. — Damy sobie radę.
Kiedy drzwi zamknęły się za wychodzącą, Wendy oparła głowę na dłoni. Przez chwilę milczała. Potem wskazał na drzwi i rzuciła:
— Nienawidzę psychologów. — Na jej twarzy pojawił się wyraz odrazy. — To banda idiotów.
Elgars próbowała coś powiedzieć, ale tylko stęknęła i w geście zniecierpliwienia wyciągnęła przed siebie obydwie ręce, kierując wnętrza dłoni ku Wendy.
— Żeby zostać żołnierzem na froncie, musiałaś przejść testy psychologiczne. — Wendy usiadła na łóżku obok Annie i szybkimi ruchami związała jej włosy w kucyk. — No i tutaj jest prawdziwa zagadka, ponieważ na froncie nie chcą osób niestabilnych emocjonalnie, a jednocześnie kobieta musi być agresywna, bo inaczej jej nie przyjmą.
Elgars uśmiechnęła się i warknęła, co w jej przypadku oznaczało śmiech.
— Pieppp… one s… kinkoty!
Wendy kiwnęła głową.
— Racja. To banda sukinsynów, niech się sami pieprzą. Masz rację. Wiem, że masz amnezję i kłopoty z wymową.
— Aaahhh ttty — wymamrotała Elgars; na jej twarzy widać było oznaki zniecierpliwienia.
— Nie przejmuj się tym — powiedziała z uspokajającym uśmiechem Wendy. — Mamy dużo czasu na opowiedzenie sobie wszystkich historyjek. Mogę zadać ci pytanie?
— Jaaa… ne.
— Czy to sejf na broń? Bo jeśli tak, to zdrowo się wkurzę. Zabrali mi całe uzbrojenie, kiedy dostałam się do tej dziury. Chodzę co prawda raz w tygodniu na strzelnicę, ale nie chcą mnie nawet dopuścić do testów na strażnika.
— Taaa — odparła Elgars z tajemniczym wyrazem twarzy. — Nieeeaaam.
Zamilkła na chwilę, po czym znowu spróbowała przełożyć swoje myśli na słowa.
— Ach… Ja… nie www… wiem co…
— Nie wiesz, co tam jest? — podpowiedziała jej Wendy. — Znasz słowa, ale nie potrafisz ich powiedzieć, co?
— Taaa.
— W porządku. — Wendy zsunęła się z łóżka i podeszła do szafki. Mebel miał dwa metry wysokości i dzielił się na sześć komór. Nigdzie nie widać było zamków, drzwiczek ani otworów na klucze. — Jak ją otworzyć?
Elgars podeszła i stanęła przed szafką. Mowa sprawiała jej trudności, ale ruchom nie można było odmówić gracji i zręczności.
Wendy obrzuciła ją uważnym spojrzeniem i spytała:
— Ćwiczysz?
— Terpia fisssczna — odparła Elgars, kładąc dłoń na przedniej ściance szafki.
Ścianka rozsunęła się i Wendy poczuła zapach smaru i metalu. Patrząc na zawartość szafki, nie była w stanie ukryć zdziwienia. W środku był prawdziwy arsenał. Po lewej stronie wisiały mundury. Jej uwagę zwrócił mundur oficerski, którego klapy obwieszone były medalami oraz odznaczeniami. Dostrzegła baretki eksperta od broni automatycznej, obsługi karabinu maszynowego i ciężkiego uzbrojenia. Pomiędzy orderami widniała odznaka Programu Zaawansowanego Celowania, prowadzonego w centrum snajperskim korpusu marines, co było nie lada osiągnięciem. Na ryngrafie piechoty widniały odznaczenia weterana, oprócz tego Annie zdobyła dwa Purpurowe Serca i Srebrną Gwiazdę. Prawą pierś munduru ozdabiał prosty złoty emblemat „600”.
— O w mordę — wyszeptała Wendy.
Prawą cześć szafki zajmowały mundury kamuflujące i uniform Floty oraz pół tuzina sztuk różnej broni. Większości z nich Wendy nigdy nie widziała na oczy, na przykład barretta M-82A1, kalibru .50. To jasne, że broń nie służyła tylko do parady, i zanim odwieszono ją na haczyk, była serwisowana przez fabrykę i zapieczętowana preserfilmem. Obok niej stały dwa karabiny maszynowe, z których zwieszały się taśmy pełne magazynków, kilka pistoletów, glock z tłumikiem oraz dziwna broń o kanciastym kształcie, zaopatrzona w celownik laserowy i tłumik. Kompletu dopełniał karabin szturmowy oraz zwisająca z półki kamizelka ze snajperskim ekwipunkiem.
— Jak, do diabła, przemyciłaś to tutaj? — spytała Wendy. — Przecież Podmieścia to strefy zdemilitaryzowane!
— Jesm w cznnn szszszbie. Czczynej.
— Jesteś w czynnej służbie? — spytała, śmiejąc się, Wendy.
— Fff Szszszććć…
— W Sześćsetnym? — domyśliła się Wendy, kiwając smutno głową. — Nawet zabici z Sześćsetnego nie są wykreślani z czynnej służby?
Elgars uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
— Ale cooo tooo? — Pokazała na wnętrze szafki.
— Nie wiesz, skąd masz ten sprzęt?
— Nooo.
— Dobra, zaraz się przekonamy. Czy masz jakiś dowód, że wolno ci posiadać tę broń?
Elgars wskazała na mundury, ale Wendy pokręciła głową.
— Nie. Ci zasrani panikarze z ochrony nie przełkną takiego argumentu. Czy masz dokument, który pozwalałby ci posiadać broń? Kartę broni na przykład?
Elgars zaczęła grzebać w szafie. W końcu znalazła etui na dokumenty i wyciągnęła z niego plastikową kartę wielkości prawa jazdy.
Wendy wzięła ją do ręki i przeczytała:
„Kapitan A.O. Elgars jest w czynnej służbie Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych, podlega rozkazom dowództwa i ma prawo do noszenia broni, niezależnie od jej typu, kalibru czy ilości, na terenie USA lub podległych terytoriów, z powodów, które uzna za stosowne i które nie mogą być podważane. Wszystkie wątpliwości i zapytania powinny być kierowane do Departamentu Wojny.” Karta podpisana była przez Dowódcę Armii Kontynentalnej i dowódcę Dziesięciu Tysięcy. Na odwrocie znajdowało się zdjęcie Annie i jej dane osobiste.