Licencja była jedną z wielu, jakie wydano, i nie wyróżniała się niczym szczególnym. Na początku wojny oddziały federalne, które przeprowadzały manewry w pobliżu stref zdemilitaryzowanych, często natrafiały na problemy. Domagano się odpowiedzi, czy personel wojskowy ma prawo posiadać broń, zwłaszcza jeśli stacjonuje w miastach, w których wprowadzono zakaz jej noszenia.
Większość wątpliwości została rozwiana po ataku na Fredericksburg, a kiedy brygada obrońców Seattle została zaskoczona i rozbita w puch, podczas gdy jej broń spoczywała zamknięta w magazynie, rozwiązano tę sprawę raz na zawsze. Choć żołnierze nie musieli nosić przez cały czas mundurów, na mocy prawa federalnego nakazano im nie rozstawać się z bazowym wyposażeniem do czasu „zakończenia stanu wyjątkowego”. Ponieważ lądowania Posleenów były trudne do przewidzenia, uznano, że niewielkie pogwałcenie prawa jest stosunkowo niską ceną za przywrócenie spokoju i ładu.
— Naszedł czas na bardzo ważne pytanie — powiedziała z uśmiechem Wendy. — Co na siebie włożyć.
Elgars uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła dłoń po mundur polowy. Jej palce dotknęły epoletów i przez chwilę gładziły je badawczo.
— Poznajesz ten mundur? Według oznaczeń jesteś kapitanem. Czy pamiętasz, że awansowałaś na oficera?
Elgars pokręciła głową.
— Noooeee. Serszattt…
— Byłaś sierżantem? To dlaczego masz oznaczenia kapitana?
— Serżnt… szeeeowww… — powiedziała Annie, kręcąc głową. — Ach! No… Ach!
— Uspokój się — powiedziała łagodnym tonem Wendy i położyła przyjaźnie rękę na jej ramieniu. — Nieważne, teraz jesteś panią kapitan. Czy pamiętasz, co robiłaś, gdzie byłaś i jak tutaj trafiłaś? Czy w ogóle wiesz, gdzie jesteś?
Elgars ponownie pokręciła głową.
— To pochoj, co?
Wendy zaczerpnęła tchu, nie wiedząc, od czego zacząć.
— Jesteśmy pod ziemią.
— Rozsumie. — Annie kiwnęła głową. — Poddd…
— Tak, Podmieście. Pokazywali ci mapy?
— Nnn…
Wendy wzięła pilota do ręki i wcisnęła klawisze kodowe.
— To kanał informacyjny — powiedziała. — Wiedziałaś o nim?
— Nnn…
— Chryste — westchnęła. — No dobra… — Przewinęła kilka plansz menu i zatrzymała się na obrazie ogromnego sześcianu. — Oto schemat Podmieścia Franklin i kilka podstawowych informacji. Całe miasto znajduje się pod ziemią; najwyższy poziom dzieli od powierzchni kilkaset metrów. Nie jest to zwykła gleba, ale system przeciwwstrząsowy zwany plastrem miodu. Sam sześcian dzieli się na osiem sektorów, a każdy z nich na osiem mniejszych podsektorów. Główne strefy oznaczono literami od A do H, a mniejsze są ponumerowane. Kiedy zna się system, znalezienie adresu C8-8-4 jest jak bułka z masłem. Każdy podsektor ma cztery piętra wysokości i tyle samo szerokości. Ich numeracja zaczyna się od centrum. Część z nich nadal jest w budowie. Teraz jesteśmy w sektorze F1-1-4, co oznacza, że znajdujemy się na szczycie sektora F, przy jego granicy z E i cztery blokhauzy od centrum. Sektor A przeznaczony jest dla sił bezpieczeństwa, sektory od B do D to kwatery mieszkalne, choć część sektorów C i D ma charakter pomocniczy. Sektor F to szpital i habitaty środowiskowe, a H ma charakter przemysłowy. Mieszczą się tam reaktory i urządzenia pomagające w przeżyciu, podczas gdy w sektorze G umieszczono maszynerię do przetwarzania odpadów. Wejście do kompleksu znajduje się nad sektorem A, w pobliżu punktu, gdzie zbiegają się granice trzech stref mieszkalnych. Poza nim znajduje się duży parking, gdzie trzymane są pojazdy uchodźców. W południowo-zachodniej części, w sektorze D, znajduje się tunel zaopatrzeniowy. Stąd zapasy są przewożone windami na dół i składowane w strefie H. Główne drogi komunikacyjne przebiegają przez punkty, w których przecinają się granice czterech sektorów. Główne korytarze zamykane są specjalnymi grodziami. W miejscach, gdzie łączą się podsektory, poprowadzono drogi komunikacyjne drugiej kategorii. Tutaj nie ma żadnych zabezpieczeń i trzeba uważać na pojazdy, które poruszają się tą trasą. Czasem można też skorzystać z korytarzy, które prowadzą do poszczególnych poziomów mieszkalnych. Są one nazywane trzeciorzędnymi trasami komunikacyjnymi. Poza specjalnymi okolicznościami nie wolno się nimi poruszać.
Wendy przerwała na chwilę, spoglądając na Annie.
— Jeśli się zgubisz, nie należy wpadać w panikę — mówiła dalej, wybierając z menu ikonę przypominającą komputer. — Szukaj tego symbolu. To terminal informacyjny. Wystarczy, że wprowadzisz do niego dane punktu, do którego chcesz dotrzeć, a on wskaże ci drogę. Możesz też zażądać „duszka”. To niewielki mikryt wielkości muchy. Standardowy wyrób galaktyczny, ale niezwykle przydatny. Ruszy we wskazane przez ciebie miejsce i wystarczy, że będziesz szła za nim.
Potem Wendy pokazała resztę ikon.
— To kolejne symbole, które warto znać. Te oznaczają służby bezpieczeństwa, te łazienki, a te stołówki, i tak dalej. Nie powinnaś mieć problemów ze zrozumieniem ich znaczenia, musisz się tylko z nimi zaznajomić. Możesz opuścić Podmieście, ale nie zachęcam do tego, bo nikt spoza personelu nie może tutaj wejść, a wojskowi muszą mieć pisemne zezwolenie. Ewentualnie można okazać skierowanie do szpitala… Takie jak twoje.
— Mówłaś to… kimś? — spytała Elgars.
— Tak, już kilka razy opowiadałam o Podmieściu — przytaknęła z ponurym uśmiechem Wendy. — Siedzę w tej kurewskiej dziurze od samego początku, kiedy jeszcze była tylko pustą norą. — Zamilkła na chwilę, intensywnie nad czymś myśląc. — To chyba wszystko, co musisz wiedzieć. Jest jeszcze trochę informacji o działaniu na wypadek zagrożenia, ale znajdziesz je wszystkie na kanale 141. Radzę oglądać go regularnie przez kilka tygodni, to pomoże ci zaadaptować się do nowego środowiska. Masz jakieś pytania?
Elgars pokręciła głową i podeszła do drugiej szafki, skąd wyjęła stanik. Wendy zauważyła wewnątrz kilka cywilnych ciuchów, głównie w kolorze niebieskim, wykonanych z dżinsu. Po prawej stronie znajdował się pojemnik na buty, a w nim dwie pary bojowych glanów, buty do biegania i dziewięć par pantofli na wysokich obcasach. Większość obuwia była w czarnym kolorze. Jedynie buty do biegania sprawiały wrażenie zużytych.
— O rany — westchnęła Wendy. — Masz tyle ciuchów, że wystarczyłoby ich dla pięciorga ludzi.
Elgars wydała z siebie zdziwiony jęk, a Wendy wzruszyła ramionami.
— W dzisiejszych czasach nie produkuje się zbyt wielu ciuchów. Cała produkcja idzie na potrzeby armii. Nam zostało to, co ludzie przywieźli ze sobą, a było tego nie więcej niż dwie, może trzy walizki. — Wendy wskazała na swoją bluzkę i dodała: — Jedyne, co otrzymują cywile, to niezbędne minimum ciuchów i butów. Wystarcza, żeby nie biegać na golasa, ale można zapomnieć o czymś fantazyjnym. Masz więcej ubrań niż widziałam przez ostatnie kilka lat.
Elgars spojrzała uważnie na Wendy. Były podobnej budowy i takiego samego wzrostu.
— Cheszszsz?
Wendy odgarnęła loczek za ucho i spojrzała na nią z zakłopotaniem.
— Nie, dziękuję. Może innym razem coś mi pożyczysz…
Elgars sięgnęła do szafki i wydobyła z niej sukienkę uszytą z kawałków materiału o różnych odcieniach purpury. Przez chwilę spoglądała na nią z odrazą, a potem podała ją Wendy.