Elgars wskazała czerwoną skrzynkę, którą właśnie minęły. Była to już druga taka skrzynka, nie naruszona i cała, przypominająca zestawy ratunkowe z niższych pięter. Te opisane były plakietką „Tylko dla personelu Rt”.
— To zestaw awaryjny — wyjaśniła Wendy. — Zawsze na rogu stref 4/4/4 znajduje się taka skrzynka. Zawiera podstawowy ekwipunek medyczny i przeciwpożarowy. Kilka masek tlenowych klasy B, zestaw reanimacyjny, defibrylator, sprzęt do gaszenia ognia i otwierania drzwi. Skrzynka może zostać otwarta jedynie przez autoryzowany personel. Zamiast zwykłego zamka jest czytnik kodu kreskowego. Mogę ci pokazać, co jest we wnętrzu, gdyż należę do rezerw służb ratowniczych. Zrobiłam odpowiedni kurs i mam nadzieję, że pewnego dnia przyjmą mnie do czynnej służby.
Elgars wskazała na metalowe kraniki na suficie i spytała:
— Ogń?
— Tak. Mają tłumić płomienie — przytaknęła Wendy. — W niektórych sekcjach, tam gdzie jest dużo komputerów, zamiast pompować wodę gaszą dwutlenkiem węgla. Ale pomimo takich zabezpieczeń istnieje niebezpieczeństwo dużego pożaru. Jak do tego dojdzie, jesteśmy skończeni. Podmieście jest jak statek: albo zwalczysz płomienie, albo idziesz na dno. Alternatywą jest ucieczka na górę, ale skoro siedzimy tutaj, to znaczy, że nie chcemy wyjść, prawda?
— Ale czmu… Ale czemu? — spytała Elgars, rozglądając się na boki. Najwidoczniej niedawna bijatyka nie zrobiła na niej żadnego wrażenia.
— Nie powiedzieli ci?
— Nooo — odparła z trudem. — Nigdy nie pytła.
— Nie chciało ci się z nimi gadać, co? — mruknęła Wendy, ponownie skręcając. Korytarz był jasno oświetlony i wyglądał na rzadko używany. Panele po obu stronach mijanych drzwi świeciły na czerwono, co oznaczało, że są zamknięte. — Jesteśmy pod górami Północnej Karoliny. Mówi ci to coś?
— Nooo — odparła Elgars i wyraźnie zamyśliła się. — W… widziałm m… mapę. A… ash…
— Nie chodzi o Asheville — odparła Wendy. — To bardzo długa historia.
— Mów.
— Kiedy Posleeni zaatakowali… Fredericksburg… — Głos Wendy lekko zadrżał na wspomnienie potworności, jakie spotkały jej rodzinne miasto. — Większość Podmieść nie była gotowa na przyjęcie uchodźców. W Północnej Wirginii były prawie dwa miliony uchodźców, a cały Fredericksburg zamienił się w kupę gruzów. Wiesz, cały ten ciężki sprzęt i bomby… Musieliśmy się spieszyć, bo Posleeni mogli w każdej chwili wrócić. Poza tym większość ocalałych była w… fatalnym stanie. W każdym razie to Podmieście było jedynym prawie ukończonym na całym wschodnim wybrzeżu. Tutaj najwcześniej zaczęła się budowa; miejscowy kongresman wywalczył tę lokalizację, mimo że była dość idiotyczna.
Elgars wydała z siebie nieokreślony dźwięk, a Wendy skrzywiła usta.
— Większość Podmieść położona jest w pobliżu tras międzystanowych, niedaleko miast. Pod Asheville znajdują się dwa ogromne kompleksy, które pękają w szwach. My znajdujemy się niedaleko Franklin. To taka niewielka mieścina, której nie można znaleźć na mapie. Kompleks umieszczono właśnie tutaj, gdyż tak chciał pewien kongresman, który zasiadał w Senacie chyba od wieków i był przewodniczącym komisji budżetowej Podmieść. Największym naszym problemem są zapasy. Dostajemy ich mało, a na dodatek musimy o nie walczyć z wojskowymi. Większość sprzętu i żywności jest bowiem przeznaczona dla garnizonów broniących Rabun Gap. Wojsko praktycznie siedzi nam na głowie; ich linie zaopatrzenia krzyżują się we Franklin, dlatego od początku mamy kłopoty. Jest taki wiersz Kiplinga mówiący o tym, że żołnierzom daleko do świętych… Mieszanka wojskowych po służbie i podziemia pełnego kobiet z początku okazała się wybuchowa. Teraz oni siedzą na górze, a my na dole, i prawie wszyscy są szczęśliwi.
Pokręciła głową, uśmiechając się do własnych myśli.
— Jesteśmy jedynym Podmieściem, które ma takie kłopoty. Jesteśmy bardzo blisko linii frontu. Kiedyś sporo mówiło się także o Rochester… — dodała i zamilkła.
— Co? — spytała Elgars.
— To było gorsze od Fredericksburga. Posleeni dostali się do środka i potem nie było już co zbierać. Spod ziemi jest tylko jedna droga na zewnątrz: ta sama, którą można dostać się do środka. Obrońcy podobno drogo sprzedali swoje życie. Nikt nie przeżył.
— Och…
— Dlatego ilekroć słyszymy o walkach w pobliżu Rabun Gap, jesteśmy trochę zdenerwowani. Jeśli Posleeni się przedrą, nie będziemy mogli nic na to poradzić.
Elgars pokiwała głową i rozejrzała się dookoła. Podobnie jak Wendy, większość ludzi była bardzo biednie ubrana. Rzuciły się jej w oczy dwie nastolatki, które miały na sobie szorty i bluzeczki na ramiączkach w krzykliwych kolorach. Ubrania były bez wątpienia nowe, jednak ich krój… był dziwny i różnił się od reszty ciuchów, jakie widziała w Podmieściu.
Widząc jej zdziwione spojrzenie, Wendy mruknęła:
— Wojskowe kurwy.
— Cooo?
Wendy wzruszyła ramionami.
— Każdy znajduje sobie tutaj jakieś zajęcie. Niektórzy są robolami, inni biegają po korytarzach i udają złych ludzi. Jeszcze inni starają się… zabawić. Żołnierze mają zakaz schodzenia na dół, ponieważ jest z nimi zbyt wiele kłopotów. — Z wyrazu twarzy Wendy można było wyczytać, że za tym jednym zdaniem kryje się cała masa opowieści i historyjek. — Po kilku ekscesach dowódcy wojskowi i straży doszli do porozumienia, że najlepiej będzie zakazać wojakom wizyt na dole. Nam jednak wolno wychodzić, i niektóre dziewczyny bawią się w… najstarszy zawód świata.
— Nie ro… zmie…
Wendy popatrzyła na nią uważnie i uśmiechnęła się.
— Ty naprawdę nie kapujesz, o co mi chodzi?
— Nooo.
— No cóż, pani kapitan — powiedziała z westchnieniem i poprawiła torbę na ramieniu. — Puszczają się za pieniądze. A w zasadzie za wszystko, co dostaną. Głównie fajne ciuchy i jedzenie, które mogą zabrać ze sobą. I elektronikę, której prawie nie mamy tutaj na dole.
Elgars rozejrzała się po ścianach z kompozytów i nie kończących się korytarzach. Próbowała sobie wyobrazić, jak to jest tkwić tutaj od lat.
— No i?
Wendy ponownie wzruszyła ramionami.
— Nieważne. To, dlaczego ludziom jest tak źle tutaj, pod ziemią, to długa i bardzo skomplikowana opowieść.
Annie pokiwała głową. Dotarły do drzwi oznaczonych tabliczką „S#ampers#A Służby Bezpieczeństwa”. Po prawej stronie korytarzyka znajdowało się niewielkie zamknięte pomieszczenie.
— Wpuść mnie, David, mamy gościa.
— Masz broń. Dziwię się, że tu dotarłaś — odezwał się metaliczny głos z głośnika umieszczonego niemal dokładnie nad ich głowami. Drzwi rozsunęły się z mechanicznym buczeniem.
— Obeszłam po prostu wszystkie czujniki — wyjaśniła Wendy. — Dobrze, że mi się udało.
Pomieszczenie za drzwiami sprawiało niemiłe wrażenie. Całą lewą ścianę zajmował okryty siatką maskującą stojak na broń. Naprzeciwko drzwi znajdowało się niskie biurko, za którym siedział na wózku inwalidzkim barczysty, ciemnowłosy mężczyzna. Kiedy Elgars i Wendy weszły do pomieszczenia, objechał biurko i zbliżył się do nich.
— Jakieś kłopoty? — spytał.
— Nic, z czym byśmy sobie nie poradziły — odparła Wendy, w dalszym ciągu czując przypływ adrenaliny.
— A kim jest nasz gość? — Mężczyzna wbił wzrok w Annie.
— David Harmon, to kapitan Annie O. Elgars — przedstawiła ich sobie z uśmiechem Wendy. — Pani kapitan odniosła pewne obrażenia i teraz wraca do formy. Ma amnezję i kłopoty z mówieniem. Choć tego nie pamięta, potrafi posługiwać się bronią. Musimy sprawdzić, co umie i pamięta.