— Pamięta? — Harmon zmarszczył brwi. — Moje nogi nie pamiętają, jak się biega, więc jak jej ręce mają pamiętać, jak się strzela?
— Lekarze twierdzą, że wykonywanie większości czynności odbywa się bez udziału mózgu. Annie pamięta, jak się je, pisze i tak dalej. I… hmmm… Blades powiedziałaby, że Annie zna podstawy sztuk walki. Powinniśmy chociaż spróbować.
— Byłaś kiedykolwiek na strzelnicy? — spytał Harmon, a spoglądając na Wendy, dodał: — Blades?
— Zwariowana Lucy i Duży Chłopiec — wyjaśniła Wendy. — Bawiła się z nimi.
— Raaa… cja — przytaknęła Elgars. — Paaa… miętam.
— Pani kapitan nie wróciła jeszcze w pełni do zdrowia — powiedziała cicho Wendy. — W dalszym ciągu ma pewne…
— Kłopoty z artykulacją — dokończył za nią Harmon. — Każdy z nas w tym cholernym miejscu ma jakieś kłopoty. — Wskazał na swoje nogi.
Potem rozsunął zamek torby i zaczął wyjmować jej zawartość.
— MP-5SPD. Ładna sztuka. Tłumik. Używała go pani, pani kapitan?
— Ne… Ne… wem — odparła Elgars. — Ne pam… e… tam.
— W szafce miała także barretta — dodała Wendy.
— To bez sensu — mruknął Harmon, wyciągając z torby kolejny pistolet. — Desert eagle .44. To nie jest broń snajpera. Przynajmniej nie takiego z regularnych oddziałów. Była pani w oddziałach specjalnych?
— Nie — odparła Elgars, marszcząc brwi. — Wee… dług do… mentów Trzy… trz… cia i Sześć… sss… eeet. — Westchnęła ciężko i mruknęła rozłoszczona: — Wszszszystko ź… źle.
Harmon popatrzył zdziwiony na dziewczyny.
— Nic o tym nie wspominałaś.
— Została przeniesiona na leczenie — wyjaśniła Wendy, wzruszając ramionami. — Nie wiem, czy będą ją chcieli z powrotem, ale przydałby się jej trening. Niech się chociaż nauczy podstaw.
— Ech — westchnął instruktor. — Jest w tym tyle sensu, ile we wszystkim, co się tu działo przez ostatnie sześć lat.
Podjechał do niewielkich drzwi w tyle pomieszczenia.
— Znajdź jej jakieś nauszniki, a ja przygotuję strzelnicę.
Harmon podał Annie glocka i uważnie obserwował jej ruchy.
— Broń nie jest naładowana, ale nigdy nie należy wierzyć na słowo. Skieruj ją w dół i trzymaj palec z dala od spustu.
Elgars wzięła pistolet do ręki i obejrzała go podejrzliwie. Na strzelnicy ustawiono w odległości od pięciu do trzydziestu metrów kilka celów w kształcie ludzkich postaci. Przyjrzała się jednej z kukieł, przekrzywiając głowę na bok jak ptak.
— Wglą… dają znajomo. Ws… a… dzić, prze… a do… wć i szczelać?
— Tak.
Elgars ważyła broń w dłoni, cały czas trzymając ją opuszczoną do dołu.
— Coś n… nie gra — powiedziała wreszcie, obracając się do instruktora. Pistolet znalazł się na wysokości piersi mężczyzny, który gwałtownie wyprostował się na krześle.
— Unieś broń! — krzyknął, chwytając dłoń Elgars i odsuwając ją bezpiecznie na bok. — Trzymaj ją skierowaną w dół, a nie na ludzi! No dalej, załaduj, odbezpiecz i strzelaj. Tylko do nikogo nie celuj, ok?
— Prze… pszam — odparła Elgars. — Ale coś je… st nie… e ttt… ak.
Wzięła magazynek ze stolika, sprawnie załadowała go i odbezpieczyła broń.
— Ej, wiesz, co robisz? — spytała Wendy.
— Go… ow po lefej? — mruknęła pod nosem Annie.
Harmon uśmiechnął się odparł:
— Gotowi na lewej? Gotowi na prawej? Wszyscy gotowi! Strzelaj!
Nim ktokolwiek zdążył otworzyć usta ze zdziwienia, wszystkie pięć celów zostało trafionych w pierś i głowę. Strzelnicę wypełnił ogłuszający huk i błyski gazów wylotowych z lufy rozświetliły półmrok. Kiedy pusty magazynek upadł na podłogę, Wendy i Harmon stali jak oniemiali. Annie tak błyskawicznym ruchem przeładowała broń, że można było założyć się, iż stało się to za sprawą czarów.
— O żesz kurna — wymamrotał Harmon, podczas gdy Wendy nadal stała z otwartymi ustami.
— Wszystko w porządku, sierżancie? — spytała Elgars lekko zawstydzonym głosem.
— Tak, jak jasna cholera — odparł Harmon, oganiając się od dymu. — W jak najlepszym porządku.
7
— Myślę, że idzie całkiem nieźle — powiedział pułkownik Cutprice. Potem szybko przykucnął, chowając się przed rykoszetującą od osłaniającego go pancerza kulą, i dodał: — Mogło być gorzej.
— I pewnie tak by się stało, gdyby nie ostatnia dostawa Skaczących Barbie — mruknął pod nosem sierżant Wacleva. — No i gdyby nie Hiszpańska Inkwizycja.
— Mam sprawę, niewielką, ale być może ważną — powiedział Sunday, podczołgując się do nich. — Przydałoby nam się trochę Barbie, sir.
Wystawił na chwilę głowę ponad osłonę, a potem szybko się skulił.
— Nieźle się tu spisaliśmy, ale z pomocą tych cudeniek dalibyśmy sobie jeszcze lepiej radę.
Cutprice pokręcił z wolna głową.
— Wiecie, czemu nazywają je Skaczącymi Barbie, Sunday?
— Tak, sir — odparł sierżant. — Tak naprawdę powinny nazywać się Wygłupem Duncana, ale ta druga nazwa jest lepsza, bo miny przypominają blondynki. Powalają każdego człowieka na kolana.
M-281A była miną pochodzącą z początku wojny, kiedy technologie GalTechu były jeszcze słabo rozpowszechnione. Od tamtej pory Federacja dostarczała je Ziemianom regularnie, choć ostatnimi czasy nie była w stanie sprostać zapotrzebowaniu.
Na pomysł tej broni wpadł przypadkiem członek pierwszego batalionu 555 dywizji piechoty mobilnej. Plutonowy Duncan, który był złotą rączką i konstruktorem amatorem, zaczął kiedyś grzebać w podzespołach Osobistego Pola Ochronnego. Usunął wszystkie blokady bezpieczeństwa, w wyniku czego powstała pojedyncza, rozprzestrzeniająca się koncentrycznie fala energii.
Uwolniona energia, pozbawiona wszelkich ograniczników, sprawiła, że niematerialne „ostrze” przeszyło na wylot ściany kilku pięter baraków wojskowych, przy okazji obcinając nogi koledze Duncana z pokoju.
Śledztwo trwało sporo czasu, ale w końcu ktoś zaczął zadawać właściwe pytania. Okazało się, że technicy Indowy nie będą mieli żadnych problemów z masową produkcją zmodyfikowanych generatorów, które udało się dostosować do „platformowej wyrzutni min”.
W ten sposób artyleria otrzymała nowy rodzaj amunicji, która przenosiła czterdzieści osiem niewielkich min. Każda z nich przypominała mały spłaszczony dysk, który żołnierze nazywali „krowim plackiem”, o dosyć ograniczonych zdolnościach motorycznych. Jego powierzchnia potrafiła zmieniać barwę, dostosowując się do wyglądu terenu, choć bazowym kolorem pozostała żółć przypominająca posleeńską krew.
Po wystrzeleniu z działa dyski spadały na obszar o długości dwustu metrów i szerokości siedemdziesięciu metrów. Jeśli cokolwiek zbliżyło się do miny na odległość dwóch metrów, mina podskakiwała w górę i generowała pole energetyczne o promieniu pięćdziesięciu metrów. Sile tej fali poddawało się wszystko, poza najtwardszymi pancerzami GalTechu, co oznaczało, że Posleeni byli dosłownie szatkowani na plasterki.