— Czyli ta opcja odpada — powiedział Cutprice. — Co zatem robimy?
Mike położył się na ziemi i spojrzał w niebo. Nadal było zachmurzone, ale lekki deszczyk z wolna przestawał padać. Na wschodzie wstawało słońce i jego pierwsze promienie nieśmiało padały na ziemię. Dopiero teraz Mike zdał sobie sprawę, że świta.
Przeturlał się na brzuch i wsadził palce w rdzawy pył. Okoliczne budynki zostały wzniesione z cegły, która w wyniku walk zamieniła się w sypką glinę. Przypomniały mu się rodzinne strony. Ciekawe, co jest pod spodem? Zaczął rozgrzebywać resztki cegieł. Potem spojrzał ku wzgórzom i rzece, choć bardziej wydawało się, że obserwuje dym z papierosa. Założył hełm i klęknął.
Cutprice skulił się tuż obok, kiedy nawała ognia ponownie uderzyła w okop.
— Zamierzasz kontemplować przyrodę czy coś wymyślisz? — spytał.
Mike uniósł do góry palec wskazujący, nakazując mu ciszę, i skulił się przy ścianie okopu.
— Mam pewien pomysł — powiedział konspiracyjnym szeptem. — Mama byłaby ze mnie dumna, w końcu czytanie ocali mi tyłek.
— Czytanie? — spytał zaskoczony Sunday.
— Tak, opowiadań Keitha Laumera.
Pułkownik Wagoner spoglądał z niedowierzaniem na monitor.
— Pan wybaczy, generale, ale czy byłby pan łaskaw powtórzyć?
Homer uśmiechał się, a to mogło oznaczać tylko najgorsze, zwłaszcza dla osoby, z którą rozmawiał.
— Oczywiście, pułkowniku. Ma pan przekroczyć rzekę Genesee i udzielić bezpośredniego wsparcia piechocie mobilnej i Dziesięciu Tysiącom. Ich natarcie zostało zatrzymane na wale ziemnym równoległym do Mount Hope Avenue. Wasze zadanie to przeprawić się przez nurt, dotrzeć na wyznaczone pozycje i wspomóc ogniem nasze jednostki.
— Generale — próbował protestować Wagoner, myśląc o konsekwencjach takiego manewru. — Zdaje sobie pan sprawę, że… — Przerwał na chwilę, usiłujące zebrać chaotyczne myśli. — Po pierwsze, nasze pociski to nie są zwykłe szrapnele. Jeżeli trafimy w cel, a po to jesteśmy, nastąpi eksplozja nuklearna o sile równej jednej czwartej tej z Hiroszimy. Odczują ją nawet w Tybecie. Po drugie, nasze działo ma ogromny zasięg, a na linii strzału znajduje się kilka ufortyfikowanych miast, które mogą zostać trafione. No i na koniec, choć wyglądem przypominamy czołg, to nim nie jesteśmy. Brakuje nam osłony przed bezpośrednim ogniem, zwłaszcza aparatu motorycznego. Innymi słowy, Posleeni mogą nas unieruchomić. Poza tym jeśli im się poszczęści i trafią nas raz, a porządnie, to będzie pan miał grzyb atomowy, przy którym atak na Szanghaj będzie wyglądał jak zwykła petarda. Straci pan wszystkich żołnierzy w rejonie i większość po tej stronie rzeki.
Odczekał chwilę, mając nadzieję, że Homer pojmie jego słowa.
— I co z tego? — spytał generał.
— Rozumiem… Wykonamy rozkazy.
— Doskonale. Chyba zapomniał pan, że bez osłony piechoty Posleeni otoczyliby was i dobrali się wam do tyłków. A to chyba najwrażliwsze miejsce, czyż nie? Nie macie żadnej broni przeciwpiechotnej.
— Tak, sir — przytaknął Wagoner. — Ma pan rację.
— Poza tym jeśli Dziesięć Tysięcy nie będzie miało okazji zebrać się do kupy, będziecie musieli przebić się przez nich, a jeżdżenie po trupach własnych żołnierzy nie będzie miłe, mam rację?
— Racja, sir — znowu przytaknął pułkownik.
— Przeoczył pan jeszcze jeden szczegół. W przypadku wyjątkowo nieszczęśliwego trafienia w magazyn amunicji nastąpi eksplozja o sile siedemdziesięciu kiloton, która zabije wszystkich Posleenów w promieniu wielu mil i wyżłobi w ziemi wielki krater. Sądząc z ukształtowania terenu, będzie ona miała wpływ na rzekę Genesee i kanał Erie. Biorąc pod uwagę grząskość terenu, Posleeni będą musieli przedostać się przez dwa rozległe obszary wodne, co opóź ni ich marsz i da czas na zgrupowanie sil lokalnej milicji w Buffalo.
Nagle Wagonerowi przypomniało się, że przed wstąpieniem do wojska Homer był inżynierem.
— To rozwiązanie, którego… nie dostrzegłem.
— Niech mnie pan uważnie słucha, pułkowniku — powiedział generał, uśmiechając się tak, jakby mówił do dziecka. — Ma pan ruszyć przez dolinę Genesee, przekroczyć rzekę, a potem bezpośred1 nim ogniem zaangażować się w starcie z Posleenami, aby wspomóc piechotę mobilną. Strzelajcie nisko, często i celujcie we wzgórza. Jeżeli dojdzie do wybuchu antymaterii, to trudno, niektórych rzeczy na wojnie nie da się uniknąć. Pod waszą osłoną Dziesięć Tysięcy przegrupuje się i osłoni flankę. Piechota mobilna zapewni wam osłonę przeciwpiechotną, wykorzystajcie też krzywiznę zbocza. Według naszych informacji, idealnie nadaje się do osłonięcia takiego pojazdu jak wasz. Zrozumiano? Aha, postarajcie się nie trafić w Nowy Jork.
— Tak jest, sir — odparł Wagoner, zdając sobie sprawę, że Homer nie popiera z całego serca tego pomysłu. Najwidoczniej to nie on go zaproponował.
— Aha, pułkowniku.
— Tak?
— Nie dajcie im trafiać, szczególnie w magazyn amunicji.
— Dobrze, sir. Zrobimy co w naszej mocy. Czy mogę zadać pytanie?
— O co chodzi? — spytał ostro Homer.
— Dziesięć Tysięcy ma się usunąć nam z drogi, ale co z pancerzami? Jeżeli przypadkiem najedziemy na nich, to…
Homer przez chwilę nie odpowiadał, a potem uśmiechnął się, rozbawiony własnymi myślami.
— Pułkowniku, czy oglądał pan kreskówki z dziećmi? Zwłaszcza taką jedną o Strusiu Pędziwiatrze i kojocie?
— Tak, sir.
— No to wiecie, co się stanie. Jeśli najedziecie na kogoś z piechoty mobilnej, on wygrzebie się z dołka. Jest taki żołnierz, którego pancerz przypomina zielonego demona. Macie moje osobiste pozwolenie, żeby pokazać mu, gdzie raki zimują.
8
— Dobry cosslain — powiedział Cholosta’an, gładząc po grzbiecie przywódcą normalsów. Połowa oolt wróciła ze swego pierwsze go patrolu o własnych siłach, i wyglądało na to, że wykonali wszystkie rozkazy.
Wielu spośród cosslainów, normalsów o wyższej inteligencji — co oznaczało poziom w miarę bystrego imbecyla — nie byłoby w stanie zapamiętać wszystkich manewrów, jakie miał wykonać patrol. Ten jednak wybijał się ponad przeciętną i czasem w chwilach przebłysku inteligencji był w stanie zastąpić Wszechwładcę w wykonywaniu prostych obowiązków. Choć nie potrafił mówić, to jego gestykulacja była na tyle zrozumiała, że można było uznać go za elokwentnego.
— Czy widziałeś coś wartego uwagi? — spytał Cholosta’an, nakazując gestem oolt, aby rozpoczęli posiłek. Jedzenie stanowiły niewielkie grudki minerału, przypominające smakiem i wyglądem praw dziwy kamień, i choć smakowały ohydnie, to przynajmniej zajmowały w jakiś sposób uwagę jego żołnierzy. Sługa pokręcił przecząco głową.
— Za kilka godzin powrócicie tam — kontynuował Cholosta’an, przeżuwając porcję swojej racji żywnościowej; była niewiele lep sza od tego, co jedli jego podwładni. Jakże pragnął zwycięstwa, które zapewniłoby mu tyle łupów, by mógł poprawić dietę. — Jeśli napotkacie ślady ludzi, każdy ma wystrzelać po magazynku, aby sprowadzić najbliższego kessentai. Zrozumiano?