— Dobrze. Obudźcie kogoś, chcę, żeby pilnował nas człowiek, a nie maszyna. Misja chyba się powiodła, ale będziemy musieli wyrąbać sobie drogę odwrotu.
Oficer przetarł zaspane oczy i założył na głowę słuchawki, które podał mu łącznościowiec.
— Major Ryan, FSO. Co się dzieje?
Bywały takie chwile, kiedy Ryan uważał, iż lepiej przysłużyłby się korpusowi i krajowi, gdyby należał do Dziesięciu Tysięcy; taki przydział gwarantowała mu niewielka naszywka „Sześciuset" umieszczona na prawej piersi munduru. Krótka, ale pamiętna „konsultacja" z szefem sztabu korpusu saperów przekonała go, że podjął dobrą decyzję i że jest wiele takich miejsc, w których lepiej przysłuży się Armii.
Dziesięć Tysięcy bazowało na współpracy technicznej między oddziałami, a starszy inżynier miał jedynie doradzać dowódcom. Sierżant Leon, którego niedawno awansowano na chorążego, doskonale wykonywał to zadanie, choć nie wiedział, że dla jego kariery to ślepa uliczka. Ale lubił swoją pracę i chyba czerpał z niej satysfakcję.
Dla Ryana, który pozostał w korpusie saperów, rozpoczął się okres znaczony ważnymi i odpowiedzialnymi zadaniami. Zaczynał jako asystent inżyniera, jednak każdy rozkaz, jaki otrzymywał, okazywał się wyzwaniem dla jego umiejętności i kolejnym stopniem w karierze. Nawet ostatnie zadanie — przeprojektowanie umocnień Rabun Gap — okazało się ważniejsze niż wykonywane do tej pory misje. Choć zasadniczo był jedynie asystentem głównego inżyniera, w rzeczywistości zawiadywał brygadą saperów i techników dywizji, którzy przebudowywali umocnienia.
Forteca Rabun Gap była tego rodzaju przydziałem, którego nie można było pokpić. Nisko położona przełęcz, przez którą biegła jedna z głównych dróg przecinających Stany Zjednoczone, okazała się ważnym punktem strategicznym. Nie szczędzono środków na jej ufortyfikowanie, jako że pewne było, iż wcześniej lub później Posleeni ją zaatakują. Głównym miejscem obrony miał być Mur, który wzniesiono w jednym z najwęższych punktów doliny, tam, gdzie kiedyś było Mountain City. Przypominał tamę Hoovera, choć zbudowano go na mniejszą skalę, i spinał zbocza gór jak ogromna betonowa klamra. „Długi Mur", jak wkrótce zaczęto nazywać tę konstrukcję, ciągle ulepszano i rozbudowywano, aż wreszcie przyćmił nawet Wielki Mur Chiński jako najbardziej widoczna z kosmosu budowla wzniesiona ludzkimi rękami.
Plan obrony zakładał także, iż przed i za ścianą z betonu zostaną zbudowane umocnienia obejmujące całe Rabun Gap i ciągnące się aż do Clayton. Mur, centralny punkt obrony, miał być wspomagany przez pięć kilometrów kwadratowych okopów i bunkrów.
Wcześniejsze ładowania Posleenów i różne cele wojskowych spowodowały, że większości tych planów wcale nie wprowadzono w życie albo wykonano je tylko częściowo. Wszystkie umocnienia stojące przed Murem zostały zmiecione z powierzchni ziemi przez kolejne fale atakujących obcych. Bunkry i okopy za Murem albo nie zostały wybudowane, albo uległy zniszczeniu w wyniku działań ludzi.
W trakcie inspekcji, w wyniku której zaliczono Rabun Gap do obiektów o niewielkim znaczeniu strategicznym, naczelny dowódca korpusu saperów omal nie dostała zawału serca na widok środków, jakie zaangażowano w ufortyfikowanie przełęczy. Ludzie tracili i odzyskiwali pod Harrisburgiem i Roanoke umocnienia nawet o trzy czy cztery klasy lepsze, kiedy dochodziło do walk ze szczególnie zdeterminowanymi hordami Posleenów.
Z początku rozważała wezwanie Johna Keene’a, cywilnego inżyniera i specjalisty od szczególnie trudnych projektów, którego korpus saperów trzymał w rezerwie. Szybko jednak okazało się, że był on po uszy zakopany w pracach nad odbudową umocnień Roanoke, prowadzonych pod komendą generała Bernarda z niesławnej dwudziestej dziewiątej dywizji piechoty.
To właśnie z jego rozkazu wbrew wszelkim radom artyleria ostrzelała hordę Posleenów ucztujących na gruzach Fredericksburga. Nie stanowiący żadnego zagrożenia obcy, którzy znaleźli się pod obstrzałem, zareagowali tak, jak zachowuje się rój os, którym ktoś wsadził w gniazdo kij.
John Keene był człowiekiem, który stworzył i w ostatniej chwili wprowadził w życie plan obrony Richmond. Zdołał przeforsować swoje propozycje pomimo obiekcji generała Bernarda, choć nie obyło się bez trudności spowodowanych fatalnymi posunięciami nieudolnego wojskowego.
Wojska na północ od Fredericksburga zostały rozbite, a to za sprawą kiepskiego wyszkolenia, błędnych rozkazów polityków i ataku komputerowych hakerów — renegatów. W wyniku tej tragedii jedynymi dostępnymi technikami byli słuchacze drugiego roku kursu Akademii Technicznej, czyli William Ryan i jego koledzy z grupy, Z niewielką pomocą USS Missouri zdołali przedostać się do pomnika Lincolna, gdzie stawili opór siłom przeciwnika i utrzymali pomnik aż do przybycia pancerzy wspomaganych które wykopały ich spod stosu trupów.
To właśnie przypomniało dowódcy korpusu saperów o Williamie Ryanie, teraz już majorze. To idealna osoba, która dopilnuje wykonania rozkazów. Ryan ma same zalety: jest wykształcony, zdolny i ambitny, a co najważniejsze, znajduje się na miejscu. Kilka zamienionych na osobności słów sprawiło, że generał Bernard tym razem nie ingerował już w decyzje sapera. Wzmianka o sądzie potowym, który miałby zająć się jego niepowodzeniami w Wirginii, skutecznie zapewniła jego współpracę.
I tak oto major Ryan rozmawiał teraz z oficerem liniowym.
Jake skrzywił się. Ten bufon, który pełni służbę w czyściutkim biurze z dala od linii frontu, pewnie nie ma pojęcia, z której strony lufy wylatuje kula. I od takiego urzędasa będą zależeć losy jego i jego podkomendnych.
— Majorze, tutaj starszy sierżant sztabowy Jake Mosovich ze zwiadu Floty. Mamy poważny problem.
Ryan odgarnął niesforny kosmyk włosów, który ciągle opadał mu na czoło, i spróbował przypomnieć sobie, skąd, u licha, zna to nazwisko.
— Niech pan mówi, sierżancie. Słucham uważnie.
Jake przesunął zbliżenie noktowizora i westchnął.
— Sir, jesteśmy otoczeni przez Posleenów. Nasze pozycje znajdują się na południowy wschód od jeziora Seed, i obcy się zorientowali, gdzie jesteśmy. Patrolują cały teren i wszystkie drogi. Naszym celem był rekonesans w okolicach Clarksville, ale nie damy rady go dokończyć; jeśli w ogóle wydostaniemy się stąd, będziemy mieli sporo szczęścia. Słyszy mnie pan?
Ryan wzdrygnął się, przypominając sobie wstyd, ale i ulgę, z jaką jego pluton przyjął pozwolenie opuszczenia oblężonego Occoquan. Doskonale wiedział, co w tej chwili czuje Mosovich. A może tylko mu się zdaje? Przecież sierżant nie ma widoków na udany odwrót.
Rzuciwszy okiem na ekran artylerii, zrozumiał, że Mosovich nie ucieszy się z przekazanych mu wieści. Być może wcale nie uwierzy w to, co usłyszy.
— Mosovich? Mam bardzo kiepskie wieści. Walki na północy spowodowały, że przeniesiono tam całą dostępną artylerię. Dwa dodatkowe oddziały diabli wzięli, a oddziały specjalnego wsparcia, które miały do nas dołączyć, skierowano w okolice Chattanooga i Asheville. Połowa mojego korpusu jest gdzieś w polu. Nie mamy żadnych dział oprócz SheVa, ale im brakuje amunicji. Jesteście poza zasięgiem wszystkich dział, oprócz stopięćdziesiątekpiątek, ale połowa z nich została oddelegowana do obrony. Nie mogę niczego zrobić bez zezwolenia dowódcy.
Do uszu Ryana doszło siarczyste przekleństwo i wtedy mu się przypomniało.
— Sierżant Jake Mosovich? Z Richmond?