Выбрать главу

Zamilkł, obserwując, jak kolejny oolt przedziera się przez nawałę ognia. Prowadzący go kessentai przeżył, ale czytniki pokazywały, że połowa jego oddziału zginęła.

— Chyba trzeba wysłać naokoło większą część wojska.

* * *

— Sierżancie, tu major Ryan.

Mosovich nie odpowiedział, zdając sobie sprawę, że transmisja ultraszerokim pasmem może być z łatwością wykryta. Wystarczy, że wysłucha tego, co major ma do powiedzenia.

— Opuszczacie strefę czujników, więc nie będziemy wiedzieć, gdzie jesteście. Z naszych odczytów wynika, że waszym tropem podąża pięć tysięcy obcych. Ale nie bójcie się, będziemy was osłaniać, ostrzeliwując wzgórza. Powodzenia.

Mosovich popatrzył na ciemną linię wzniesień; spadający na nie grad pocisków rozkwitł płomieniami eksplozji. Dym przesłonił widok, ale Jake siedział i spoglądał jak oniemiały na piękny obraz zniszczenia. Na jego oczach szyk Posleenów rozpierzchł się, zdmuchnięty siłą wybuchów.

Zza kurtyny płomieni wyłonił się kolejny Wszechwładca, a za nim jeszcze jeden. Czas uciekać, pomyślał Mosovich.

Nichols ponownie wymierzył i nacisnął spust. Kopnięcie karabinu odrzuciło jego krępe ciało o dobre dziesięć centymetrów w tył. Żołnierz załadował kolejny magazynek i zaczął szukać następnego celu. Już dawno temu stwierdzono, że ostrzał artyleryjski w jakiś sposób zakłóca systemy czujników Wszechwładców, dlatego Nichols nie musiał strzelać z taką precyzją, jak za pierwszym razem. Każdy wystrzelony pocisk zwiększał szanse bezpiecznej ucieczki. Mosovich zaklął cicho pod nosem, wybierając kolejny cel. Pozycje, jakie zajął oddział, nie były tak dobre, jakby sobie tego życzył. Pomimo ognia artyleryjskiego niektórzy Posleeni przedostali się do podnóża wzniesienia i zaczęli ostrzeliwać zwiadowców. Ich ogień był co prawda niecelny, ale po wschodzie słońca sytuacja miała się zmienić.

Póki co Mosovich widział atakujących wyraźnie jak w dzień. Kombinezon Land Warrior spisywał się doskonale, pomagając mu w kierowaniu ogniem, przesyłaniu komend i wyznaczaniu celów sobie oraz podwładnym. Wojna zawsze opiera się na trzech czynnikach: mobilności, celnym strzelaniu i sprawnej łączności. W przypadku niewielkich oddziałów zachowanie między nimi równowagi ma szczególnie duże znaczenie.

Kombinezony nie były, niestety, idealne. Prace, jakie nad nimi prowadzono, zostały wstrzymane przez wybuch wojny, a podzespoły pochodzenia galaktycznego nie usprawniły zbytnio systemów. Głównym problemem nadal była ocena odległości za pomocą noktowizora, bez pomocy pozaziemskich mikrosensorów.

Nie ma co narzekać, pomyślał Jake, mierząc do kolejnego Posleena. Poczekał, aż celownik obejmie sylwetkę wroga, a potem nacisnął spust. Broń miała wbudowany cały zestaw czujników, które określały trajektorię lotu pocisków oraz ich skuteczność. W przypadku „pudła" to na nich spoczywał ciężar określenia, z czyjej winy nie doszło do trafienia, i przeprowadzenia należnych modyfikacji. Jeżeli wina leżała po stronie warunków (temperatury lufy czy wiatru), system korygował trajektorię kolejnego strzału. Jeżeli błąd popełnił strzelec, broń informowała go o tym błyskiem wyświetlacza. W rym przypadku komputer ocenił, że błąd może wynosić trzy centymetry na każde czterysta metrów, co mieściło sie w dopuszczalnych granicach, dlatego Jake nie dokonał żadnych modyfikacji strzału.

Mosovich doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje, ale nie przejmował się tym zbytnio. System okazał się w miarę niezawodny i udowodnił swoją skuteczność, dlatego żołnierze polegali na nim bardziej niż na własnym doświadczeniu. Czasem komputerowi zdarzało się „zmarnować" strzał, ale i tak skuteczność ognia prowadzonego z jego pomocą była niesamowita. Zwłaszcza w takim półmroku, jaki teraz panował.

System odnotował też pewną niepokojącą rzecz: przez nawałę ognia przedostało się wielu Posleenów, a od strony jeziora Seed nadciągało ich jeszcze więcej. Obcy zbili się na zboczu w gromadę i czekali na sygnał, a po prawej stronie przemykała kolejna grupa. Widząc to, Mosovich skierował na nią część ognia artylerii.

Sytuacja stawała się coraz bardziej niewesoła.

Musimy stąd znikać! — krzyknął. — Nichols, chcę, żebyś nas osłaniał, aż dotrzemy do kolejnego zbocza. Potem my zajmiemy się Wszechwładcami, a ty dasz nogę. Wezwę stamtąd artylerię, żeby rozprawiła się z tą grupą na dole. Zrozumiano?

— Jasne, szefie! — W każdym innym oddziale żołnierz osłaniający odwrót uznałby, że wybrano go na ofiarę. Jednak Nichols miał pewność, że Mosovich powiedziałby prosto z mostu: „Nichols, my wiejemy, a ty chwalebnie giniesz".

— Mueller, siostro, ruszamy! — krzyknął, zrywając się na nogi i biegnąc w dół zbocza. — Czas na ślizg!

11

Okolice Seed, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
07:15 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, poniedziałek, 14 września 2009

Orostan parsknął gniewnie, kiedy artyleria zaczęła ostrzeliwać stok, po którym właśnie przemykali. Choć liczył na to, że skałki i krzewy osłonią ich przed ludzkim wzrokiem, stało się inaczej. Ogień był szczególnie uporczywy i celny, i teraz zaczęły się wykrwawiać elitarne oddziały Posleenów. To było nie do pomyślenia.

— Zaczynam mieć dosyć tych ludzi — powiedział, rozsierdzony nie na żarty. Wrogowie wymykali się poza zasięg jego czujników, kierując się w stronę szczytu wzgórza.

Cholosta’an poruszył grzebieniem, starając się nie okazywać rezygnacji.

— Znowu artyleria! Jeszcze nie toczyłem bitwy przeciwko ludziom, w której nie użyliby tej broni.

— Tym razem nie będą się nią długo cieszyć — warknął Orostan, podnosząc z podłogi tenara dziwną broń. Przypominała z grubsza strzelby, jakich używał oolt Cholosta’ana, jednak kiedy wypaliła, różnica między tymi dwoma typami broni natychmiast stała się jasna. Ponieważ ludzie przywierali do ziemi, korzystając z osłony, jaką dawało zbocze, Posleeni nie byli w stanie ich trafić. Orostan nawet nie próbował celować, strzelał jedynie w kierunku, gdzie zapewne kryli się wrogowie. Pociski leciały wolno, po wydłużonej trajektorii, i spadały tam, gdzie krył się zwiad. Cholosta’an nie zauważył żadnego skutku ostrzału, poza dziwnym blaskiem urządzeń wykrywających tenara.

— Co to za broń? — spytał.

— Drobny prezent od Tulo’stenaloora. Zobaczymy, jak działa.

* * *

Nichols omiatał wzrokiem górskie stoki, szukając kolejnego celu. Jego nowa pozycja strzelecka znajdowała się pomiędzy dwoma głazami, co dawało mu osłonę przed wścibskimi czujnikami i ostrzałem. Ale ponieważ nie ma niczego za darmo, Nichols musiał za to strzelać przez gęstwinę leśną. Choć pociski kalibru .50 były ciężkie i masywne, rośliny wprawiały je w ruch wirowy i powodowały zakrzywienie toru lotu. Kiedy jednak zobaczył na odległym szczycie Wszechwładcę, który uniósł do góry broń i wystrzelił z niej w kierunku wzgórza, postanowił zaryzykować.

Nagle luneta celownicza całkowicie pociemniała.

— Sierżancie — wyszeptał do mikrofonu radia. — Co się, do jasnej cholery, dzieje? Mój celownik nie działa.

Odpowiedź nie nadeszła, a po chwili Nichols uświadomił sobie, że nie słyszy nawet jednostajnego szumu w tle.

— Co jest, kurwa? — powiedział sam do siebie.