Obrócił się i zjechał po zboczu wzgórza, kierując się tam, gdzie zebrał się jego oddział. Znowu osłaniał tyły, ale w sumie lubił to robić. Jednak teraz, kiedy luneta nie działała, potrzebował wsparcia. Nacisnął przycisk analizy diagnostycznej, ale ten nawet się nie zapalił. Po tej stronie wzgórza panowały jeszcze nocne ciemności, więc Nichols uruchomił noktowizor. Dwa kroki wystarczyły, żeby uderzył w drzewo.
— Sierżancie! — krzyknął.
— Siostro Mary? — Mosovich uderzył dłonią w skrzynkę diagnostyczną kombinezonu i spojrzał na nią.
— Nie wiem, co się dzieje — powiedziała. — Żadne z urządzeń komunikacyjnych nie działa. Nawet kilka medycznych też nawaliło.
— Szlag by trafił ten elektroniczny szmelc! — warknął Mosovich, ciskając hełmem o drzewo. — Kurwa mać!
— Jesteśmy wspaniali, Jake — powiedział Mueller. — Pamiętaj, nam wszystko się udaje!
— Nie możemy wezwać wsparcia! — syknął Mosovich. W rym momencie nadbiegł Nichols. Oddział zebrał się na niewielkim płaskim odcinku kotlinki, zapewne pozostałości po jednej z bitych dróg, jakie wytyczano w tych rejonach w latach dwudziestych i trzydziestych. — Co u ciebie, Nichols?
— Nic nie działa, sierżancie — odparł zdyszany snajper, próbując ze złością wymienić baterię w celowniku.
— To nic nie da — rzuciła siostra Mary. — Próbowałam tego samego przy podajnikach amunicji.
— Dostrzegłeś coś niezwykłego? — spytał Mosovich.
— Tak — odparł Nichols, jeszcze raz oglądając uważnie teleskop i potrząsając nim zawzięcie. — Na tamtym wzgórzu pojawiła się grupa Posleenów i ich Wszechwładca wypalił z jakiejś broni, która przypomina wyrzutnik granatów albo strzelbę. Myślałem, że już po mnie, ale nie doszło do żadnej eksplozji. Tylko celownik snajperski wysiadł.
— IEM — powiedziała Mary. — Nie do wiary.
— No to pięknie — powiedział Mosovich. — Po prostu wspaniale.
— Co to takiego? — spytał Nichols.
— Jebany impuls elektromagnetyczny — odparł Mueller, zdejmując kombinezon. — Ale nas załatwili.
— Mueller ma rację — powiedział Jake. — Nichols, możesz przestać biedzić się z lunetą. Tak samo nie naprawisz noktowizora na hełmie i reszty elektroniki w pancerzu. Żadne z nich nie zadziała.
— Jak oni to, do cholery, zrobili? — dopytywał się dalej Nichols.
— To coś na kształt wielkiego elektromagnesu — tłumaczyła Mary, wyciągając z plecaka siatkę maskującą. — Rozpieprza całą elektronikę, wszystkie urządzenia z mikrochipami przestają działać. Większość sprzętu wojskowego była przed tym chroniona, ale ponieważ Posleeni dotąd nie stosowali takiej broni, zrezygnowano z zabezpieczania kombinezonów, podobnie jak lunetek celowniczych.
Spojrzała na Nicholsa, który właśnie kończył demontować celownik. Urządzenie nie było przyzwyczajone do takiego traktowania, ale snajper radził sobie z nim tak, jak umiał.
— Potrafisz strzelać bez tego ustrojstwa?
— Tak. — Nichols urwał ostatni nit i wyrzucił warte pięćdziesiąt tysięcy dolarów urządzenie w krzaki. — Oprócz lunety karabin wyposażono w zwykłą muszkę i szczerbinkę. Strzelałem tak w szkole snajperów. — Zamyślił się na chwilę i dodał: — Ale to było wiele lat temu.
— Dobra, zbieramy się. Brać tylko niezbędny ekwipunek i rusza my. — Mosovich wyrzucił niepotrzebny czujnik i dodał: — To, że Posleeni nam przyłożyli, nie oznacza, że mogą nas zatrzymać. Musimy być stale w ruchu.
Już chciał wywołać obraz mapy, ale przypomniał sobie, że komputer nie działa. Ku swemu niezadowoleniu uświadomił sobie także, że nie ma papierowej mapy.
— Przekaźnik — powiedział do mikrofonu, modląc się, aby urządzenia produkcji galaktycznej przetrwały elektromagnetyczny atak. — Czy masz w swoich zasobach mapę okolicy?
— Tak, sierżancie — odparł wysoki kobiecy głos i przed oczami Mosovicha pojawił się hologram. Mapa była trójwymiarowa, co kombinezon potrafił osiągnąć z najwyższym trudem; Mosovich był ciekaw, czy przekaźnik odczuwa zazdrość, że to on rozporządza energią.
— Dobra — powiedział, pokazując palcem migoczący punkt. — Jesteśmy tutaj, a chcemy dotrzeć tam. Teren jest pofałdowany i stromy, ale to zadziała na naszą korzyść. Jeżeli Posleeni nie popiszą się szybkością, dotrzemy do drogi 197 i zostawimy ją za sobą, zanim oni zorientują się, co jest grane.
— A co będzie, jeżeli już tam na nas czekają? — spytał Nichols.
— Będziemy martwić się na miejscu.
Orostan chrząknął z zadowoleniem, kiedy artyleria przerwała ostrzał.
— Wydaje się, że nasza sztuczka zadziałała.
— Tak — przytaknął Cholosta’an. — Ale ludzie znowu nam umknęli.
Spoglądał na sensory tenara, które jasno pokazywały, że oddział zwiadowców wymknął się z rąk Posleenów.
— Jeden oolt idzie wzdłuż drogi, więc prędzej czy później ich dopadniemy. Bez łączności nie będą w stanie wezwać osłony artyleryjskiej. Kiedy ich okrążymy, wybijemy jednego po drugim.
Nastąpiła chwila ciszy. Mosovich podejrzewał, że system żartuje sobie z niego, próbując przydać rozmowie dramatyzmu.
— Mogę to zrobić, sierżancie, ale Posleeni będą w stanie namierzyć sygnał.
— Czy przez to zdołają nas zlokalizować? Albo odszyfrować wiadomość? Zakładam, że będzie ona zakodowana.
Ponownie nastąpiła chwila milczenia.
— Oceniam szanse wychwycenia sygnału na jedną dziesiątą procenta, podobnie jak odszyfrowania klucza GalTechu. Nie ma możliwości fizycznego zlokalizowania miejsca nadania. Niestety nie mam dojścia do zabezpieczonego wojskowego systemu przekazywania informacji. Wszystkie przekaźniki zostały zablokowane po wydarzeniach związanych z dziesiątym korpusem. Mogę skontaktować się z dowództwem tylko za pośrednictwem standardowej linii, ale ten system jest nie tylko nie zabezpieczony, ale czasem nawet zdarzało się, że Posleeni dokonywali do niego włamań. Jedyną alternatywą jest nawiązanie kontaktu bezpośrednio z kimś z dowództwa, kto dysponuje bezpiecznym łączem. Istnieją pewne metody komunikacji, ale przekaźnik nie ma do nich dostępu. Nie mogę się połączyć.
— Dlaczego to mi się nie podoba? — spytał sam siebie Mosovich.
— Pierwszy na liście kontaktów jest Dowódca Armii Kontynentalnej.
Jack Homer potarł szczękę zaciśniętą pięścią i jeszcze raz spojrzał na hologram. Jego rozmówcą był człowiek o błyszczących ciemnych oczach. Źrenice zlewały się z tęczówkami, dając niepokojące wrażenie, jednak Homer wiedział, że to pozory. On i dowódca sił uderzeniowych Floty Irmansul znali się od dawna. Choć czas wspólnych działań bezpowrotnie minął, nadal utrzymywali kontakty. Fakt, że działo się to za pośrednictwem prywatnych e-maili, ale kontakt jednak się nie urwał.
— Dzięki „niefortunnej" śmierci admirała Chena i temu, że zastąpił go admirał Wright, możemy wiele zyskać — powiedział rozmówca generała. Spojrzał w bok i wziął do ręki kawałek papieru. — Chciałbym przekazać, że nasze dalsze stacjonowanie na Irmansul jest całkowicie niepotrzebne. W ciągu ostatniego miesiąca wykonaliśmy czterdzieści patroli i mieliśmy do czynienia głównie z nieuzbrojonymi i pozbawionymi przywództwa normalnymi Posleenami. Nasz wspólny przyjaciel określiłby to jako „opierdalanie się", choć nie chciałbym używać tak wulgarnego określenia w stosunku do naszych dobroczyńców Darhelów. Wright pozwolił na swobodniejsze działania jednostek zwiadowczych, a zespół pancerzy w bazie Titan dokonał jakiegoś przełomu, więc można spodziewać się pomocy również z tej strony.