— Miło znowu pana słyszeć, sierżancie — powiedział ze śmiechem Ryan.
— Może pan wyobrazić sobie, że i my cieszymy się jak dzieciaki. Doniesienia o mojej śmierci były przesadzone… Jak zwykle.
Ryan ponownie roześmiał się na głos. Tymczasem do pomieszczenia wszedł dowódca korpusu.
— Jesteśmy gotowi do ostrzelania trzech lub czterech punktów na drodze 197. Zaraz je panu przedstawię do akceptacji, i na pański rozkaz będziemy mogli strzelać.
— Świetnie — odparł Mosovich. — Cieszę się, że znów jesteśmy na linii, ale na mnie czas. Muszę zjechać z następnej cholernej góry.
— Będziemy czekać na sygnał — zapewnił go Ryan. — To był Mosovich, sir — wyjaśnił dowódcy korpusu, który patrzył na niego zdziwiony. — Zwiad skorzystał z IP i połączył się z DowArKonem, a oni przekazali transmisję do nas.
— Czyli to nie DowArKon nas wywoływał? — spytał generał Bernard.
— Nie bezpośrednio, sir. Wydali rozkaz, aby przekazywać im pełen zapis rozmów z Mosovichem, zarówno służbowych, jak i prywatnych. Wydaje mi się, że dowództwo chce wiedzieć, co tam się dzieje.
— No cóż, skoro generał Homer chce mieć raport na biurku, to chyba musimy wydostać ten oddział z potrzasku, prawda? — spytał Bernard. — Czy jest jeszcze coś, o czym mnie nie poinformowano?
— Możemy wysłać im z pomocą kolumnę latającą, która stacjonuje w Unicoi Gap — powiedział któryś z oficerów. — Mamy tam batalion zmechanizowany. Według raportów, w okolicach Helen nie ma zbyt wielu Posleenów, dlatego zwiad, jeśli nie wpadnie na jakiś patrol, ma szanse przebić się aż do Sautee. W Sautee zarejestrowaliśmy najdalej wysunięte na południe ślady lądowania.
— Poślijcie im na pomoc batalion — polecił Bernard. — Powiedzcie im, żeby przemieścili się pod Helen, dobrze schowali i czekali na dalsze rozkazy.
— Natychmiast, sir — odpowiedział sztabowiec i ruszył do stołu taktycznego.
— Mam nadzieję, że oni mają jakieś szanse.
— Wszyscy w to wierzymy, sir — rzekł Ryan.
Mosovich spojrzał w dół i pokręcił głową. Zbocze było bardzo strome, dlatego najlepiej byłoby zejść na dół szybko, ale to oznaczało rappeling, a odległość była za mała, żeby ich pasywne systemy rappelingowe zadziałały tak, jak powinny. Nie mieli też tak długiej liny, żeby zrobić z niej pętlę na drzewie; za krótka lina zostałaby na miejscu, zdradzając pościgowi, że wybrali właśnie tę trasę. Dlatego musieli schodzić etapami.
— Mueller, dawaj linę — zdecydował Mosovich.
— Jasne. — Mueller wyciągnął z plecaka zwój i zaczął go rozplątywać.
Zielony sznur, wykonany z nylonowych włókien o dużej wytrzymałości na rozciąganie, był dokładnie taki sam jak te używane przez wytrawnych alpinistów. Miał kilka zalet; pomagał we wspinaczce i zaciskał się wokół ciała, uniemożliwiając wypuszczenie go z dłoni. Główną wadą sznura była jego grubość i szorstkość; najlepsze liny wspinaczkowe miały mniejszą średnicę i były gładsze.
Jednak dzięki szorstkości i temu, że się nie ślizgał, żołnierz, trzymany przez karabińczyk i klamra, mógł mieć jedną wolną ręką. Dzięki zielonej linie drużyna zwiadu mogła nie zabierać ze sobą całego zestawu wspinaczkowego.
Mueller owinął linę wokół solidnego drzewa, wyrównał obydwa końce i zawiązał supeł. W innej sytuacji wybrałby bezpieczny węzeł, ale teraz postanowił zaryzykować. Gdyby węzła nie dało się rozwiązać jednym silnym pociągnięciem, pozostałby jako drogowskaz trasy ich ucieczki, skazując na śmierć cały oddział.
— Ja idę pierwszy — powiedział Mosovich, obwiązując się liną w pasie.
— Ja jestem najcięższy z was, więc jeśli mnie się uda, to i wam pójdzie gładko — zaprotestował Mueller.
— Nie. Idziemy w kolejności wagi. Chcę, żeby jak najwięcej nas znalazło się na dole. Będziesz ostatni i weź barretta.
— A nich cię, Jake. Jak będziesz schodził, pamiętaj, że jestem tutaj na górze i mam nóż.
— Jasne — odparł z uśmiechem sierżant, przechylił się przez krawędź zbocza i zaczął schodzić w dół.
Mimo iż mógł operować liną tylko jedną ręką, trzymał ją w obu dłoniach. Przeciągnął sznur między udami i zawiązał go na ramieniu. Tak było bezpieczniej. W duchu Mosovich musiał przyznać, że ma już po dziurki w nosie życia na krawędzi.
Jak do tej pory wszystko szło gładko. Opuścił się już jakieś trzydzieści metrów w dół, kiedy zauważył skalną półkę, wystarczająco szeroką, by móc wygodnie na niej stanąć i rozejrzeć się dookoła. Okoliczne strzeliste drzewa zapewniały osłonę. W pobliżu wyrastała z klifu samotna smukła sosna. Nie była tak potężna jak to drzewo, do którego Mueller przywiązał linę, gdyż rosła na gorszym podłożu, no ale cóż, biedacy nie mąją prawa narzekać.
Następna w kolejce była siostra Mary, która opuściła się szybko i sprawnie. Ona i Mosovich trenowali razem przez sześć miesięcy w obozie, a ponadto kobieta miała doświadczenie wspinaczkowe, co widać było po jej ruchach. Odbijała się od zbocza, do czego Mosovich nie był w stanie się zmusić, zgrabnie omijając kupki kamieni i skalnych okruchów. Wreszcie opadła ciężko na półkę, krusząc kawałek nadżartego zębem czasu kwarcu. Odłamek poszybował w dół, ale — szczęście w nieszczęściu — upadł w kałużę błota, nie czyniąc najmniejszego hałasu.
Następny był Nichols, który nie miał żadnego doświadczenia w zakresie wspinaczki. Opuszczał się powoli i ostrożnie, pozostawiając za sobą więcej śladów niż Mosovich i Mary razem wzięci. W końcu jednak dołączył do reszty oddziału i cała trójka odsunęła się na bok, robiąc miejsce dla ostatniego żołnierza.
Ale Mueller zamiast schodzić na dół, podciągnął linę do góry, a po chwili pojawił się barrett i jego plecak. Dopiero w ślad za nimi zjechał Mueller.
— Sam nie wiem, Jake — powiedział, spoglądając na białą pokręconą sosnę, przygiętą do ziemi ustawicznie dmącymi tutaj wichrami. Z tej odległości zdawało się, że jest przegniła i chora.
— Da radę — powiedział pewnym głosem Mosovich. — Siostro, będę cię asekurować.
— Jasne — odparła bez wahania Mary. Skoro sierżant mówi, że lina i drzewo wytrzymają, to na pewno tak będzie. Obwiązała się sznurem w pasie. — Schodzę.
— Dobrze. Spróbuj stanąć w strumieniu, ale nie ruszaj się nigdzie dalej.
— Zrozumiałam. — Mary odepchnęła się i zniknęła za krawędzią klifu. Chwilę później wylądowała na ziemi i kilkoma susami znalazła się w strumieniu, znikając z oczu reszcie oddziału.
— Teraz ty, Nichols. I weź karabin, Mueller, pomóż mi.
We dwóch asekurowali opuszczającego się w dół Nicholsa, obciążonego na dodatek karabinem snajperskim. Snajper opadł ciężko na ziemię, ale szybko zerwał się z klęczek i pognał do strumienia. Chwilę później z lasu dobiegł cichy krzyk, a potem chichot. Spojrzeli na siebie, wzruszyli ramionami i Mueller spytał:
— Jesteś pewien, że jakoś mnie utrzymasz, Jake? Mogę zejść jako ostatni.
— Dam sobie radę. Nie bierz tego do siebie, ale nie lubię na kimś polegać. Utrzymam cię, nie jesteś aż tak ciężki.
— Jasne — roześmiał się Mueller i zeskoczył w dół. Kiedy znalazł się u podnóża skały, odrzucił linę i pobiegł w las.
Mosovich został sam. Obrzucił wzrokiem drzewo, któremu miał powierzyć swoje życie, przeżarte erozją skały i rozciągające się wokoło lasy. Zwinął liną, schował ją do plecaka i przełożył nogi przez krawędź półki.
Techniki schodzenia po takich zboczach nauczył się w ciągu swego aż nadto niebezpiecznego życia. Na zboczach podobnych do tego, gdzie pełno jest załomów i nierówności, nie można schodzić powoli i ostrożnie, Warunkiem przeżycia jest umiejętność spadania i zmniejszania impetu uderzenia tak, aby żadna z kości nie została złamana.