— No proszę — mruknął do siebie. — Tutaj mamy drogę 114, a tam Demorest. Chyba…
Miasto, w którym kiedyś tętniło życie, było zrównane z ziemią.
Wstawał piękny i słoneczny dzień, jakby stworzony po to, aby wspiąć się na górę i podziwiać z niej boże dzieło. W takich warunkach można było dostrzec przez lornetkę autostradę międzystanową 85, która kiedyś przebiegała przez miasteczko.
Całą okolicę z wolna zasnuwał dym. Posteeni umieścili „kadzidła" na szczytach wzgórz, dlatego u ich podnóży można było jeszcze to i owo dostrzec. Bez mała tysiąc postaci przemykało pod osłoną gryzących oparów. Mosovich dokładnie tego się spodziewał, nie przewidział natomiast wielkiej dziury widocznej w zboczu jednego ze wzgórz otaczających Demorest.
— O cholera, kopią…
Chociaż posleeńscy Wszechwładcy żyli głównie nad powierzchnią ziemi, w metalowych lub kamiennych piramidach, większość należących do nich zakładów i fabryk mieściła się w podziemiach.
Według danych wywiadu, po pozbyciu się na danym obszarze ludzkiej populacji Posleeni zakładali własne osady. Zwykle kultywowali lokalne uprawy, ponieważ nie mieli własnych, a w tym czasie wznosili piramidę dla swojego pana. Przedmioty codziennego użytku wytwarzane były w fabrykach mieszczących się na pokładach statków, przy zastosowaniu technologii nanitów. Kiedy obszar nadawał się już do zamieszkania, fabryki przenoszono. Statki kosmiczne ruszały na podbój innych planet lub kolejnych regionów tej samej planety, jeszcze nie zasiedlonych przez Posleenów. Po krótkim czasie każda osada zaczynała konstruować własny statek i szykować go do nowej wyprawy.
Patrząc na krzątaninę wokół jaskini oraz wwożone i wywożone towary, Mosovich zachodził w głowę, co tam naprawdę się dzieje. To samo musiało mieć miejsce na Barwhon, gdzie nie było możliwości wznoszenia wysokich budynków. Na Diess, która niedawno została odzyskana przez ludzi, nie odnaleziono żadnych podziemnych posleeńskich budowli, ale cała powierzchnia planety została zamieniona w jedno wielkie miasto, gdyż obcy po prostu zajęli wszystkie megawieżowce Indowy. Wykopanie ich stamtąd było ciekawym doświadczeniem…
Większa część Ziemi znajdowała się teraz we władaniu Posleenów, i na jej powierzchni, a także pod nią było tysiące ich fabryk. Kiedy nadejdzie pora odbicia kolebki ludzkości, wyplenienie centaurów będzie nie lada zadaniem. Zapewne większość fabryk zostanie przejęta przez ludzi, którzy zrobią użytek z nowych technologii i możliwości produkcyjnych. Zwykle takie obiekty usytuowane były poza strefami konfliktów, w dobrze zaopatrzonych w surowce materialne rejonach. Dlatego dziwne było to, że Posleeni zaczęli budować swój nowy dom właśnie w Clarkesville, leżącym w zasięgu ostrzału artylerii.
Równie niezwykły był widok kolumny centaurów wlewających się do wnętrza jamy.
— A więc to nie jest fabryka — mruknął Mosovich, przeżuwając kolejny kęs mięsa.
Ciekawe, do czego te żółte dranie dążą i co im chodzi po głowach… Posleeni ryli ziemię jak krety i znali się na drążeniu skał jak mało kto, co potwierdzali galaksjańscy górnicy. Zwykle jednak pozostawiali normalne osobniki na powierzchni ziemi, żeby uprawiały pola, zbierały plony i poszukiwały surowców.
Kiedy Mosovich zobaczył, co znika wraz z posleeńskimi wojownikami w wydrążonej w zboczu dziurze, o mało się nie udławił.
Ryan popatrzył na monitor i postukał w niego palcem.
— Wyślijcie pocisk zwiadowczy wraz z następną salwą.
Dzień upływał pracowicie i coraz więcej osób było zaangażowanych w osłonę grupy zwiadu. Na szczęście współpraca układała się gładko. Do pracy zabrał się też sztab specjalistów wywiadu, którzy wałkowali każdy szczegół informacji, jakie udało się zebrać o Posleenach.
Jak dotąd ustalono ponad wszelką wątpliwość, że Posleeni działają w bardziej niż dotąd zorganizowany i przemyślany sposób. Nie oznaczało to jednak, że stanowią większe zagrożenie. Oprócz pojedynczego przypadku zastosowania pocisków elektromagnetycznych, nie użyli żadnego nowego rodzaju broni. Choć ich taktyka była lepsza, nie zdołali dotąd schwytać Mosovicha ani nikogo z jego oddziału.
Od czasu wysłania prośby o ogień artyleryjski minęło sporo czasu, i teraz tylko pojedyncza bateria sporadycznie ostrzeliwała wyznaczone pozycje. Z doświadczenia wiedziano, że niedługo nadejdą kolejne wezwania.
— Kula czujnikowa załadowana, sir! — krzyknął znad monitora porucznik.
Pocisk bazował na konstrukcji zwykłego naboju 155 milimetrów, ale zamiast materiałów wybuchowych przenosił znacznie groźniejszy ładunek: kamerę i radio.
Kiedy pocisk spadał na ziemię, jego skorupa rozszczepiała się, uwalniając urządzenia szpiegowskie. System czujników i żyroskopów kierował kamerę na wyznaczony cel, którym była w tym przypadku ziemia. Jej zadaniem było wychwytywanie i transmitowanie nawet najmniejszych emisji fal, jakie powstawały w wyniku przebywania w okolicy Wszechwładcy czy lądownika. Inteligentny system filtrowania obrazu był w stanie wychwycić z tła sylwetki Posleenów, a potem przesłać krótki zakodowany raport do centrum dowódczego.
Jednak Posleeni potrafili przechwycić sygnał, zlokalizować nadajnik i zniszczyć go. Tak stało się i teraz, kiedy kamera przelatująca nad jeziorem Burton została trafiona i rozbita. Inne pociski, niosące śmiercionośny ładunek materiałów wybuchowych, pozostały nienaruszone i spadły na Posleenów zgodnie z ich przeznaczeniem.
Ryan pokręcił głową. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób Posleeni radzili sobie z pociskami szpiegującymi i dlaczego nie trudzili się strącaniem zwykłych ładunków wybuchowych. Rzucił okiem na radar, który sprzężony był z komputerem celowniczym, i upewnił się, że pozostałe pociski trafiły w cel.
Obraz, który zdołał przekazać nadajnik, był bardzo ciekawy. Pociski leciały po paraboli i osiągały pułap czterech tysięcy dwustu metrów. Przekazywany obraz pokazywał okolice od Dahlobega do jeziora Hartwell. Na zdjęciach widać było wiele śladów Posleenów, jednak większość koncentrowała się w rejonie wokół Clarkesville i góry Lynch. Na pozostałych obszarach populacja obcych była rozproszona. Miasto i jego bezpośrednie sąsiedztwo nie było wyraźnie widoczne. Kąt kamery i zasłona dymna uniemożliwiały dostrzeżenie szczegółów.
— Prześlijcie to do wywiadu i niech wyciągną z tego tyle informacji, ile tylko się da — powiedział Ryan, przewijając obraz do miejsca, gdzie znajdował się Mosovich. — W następnych salwach kamera ma się uaktywniać nie od razu, ale dopiero na kilka sekund przed celem. Może nie będziemy mieli całego obrazu sytuacji, ale przynajmniej zorientujemy się, w co strzelamy. Albo pudłujemy. To jasne jak słońce, że Posleeni są poza naszym zasięgiem.
— Mamy zmienić kąt nachylenia, sir? — spytał działonowy.
— Nie — odparł Ryan. — Kiedy Mosovich uzna za stosowne, powie nam o tym.
Dostosował mapę i jej rozdzielczość do obecnego terenu działań, a potem podrapał się po szczęce.
— Wydajcie rozkaz wszystkim bateriom, które nie prowadzą ognia, żeby obrały za cel to miejsce — powiedział, wskazując na grzbiet górski. — Posleeni będą tędy szli, dlatego możemy im zgotować małą niespodziankę.
— Sądzi pan, że sierżant jest tam, na górze? — spytał artylerzysta. — Nie widzę go nigdzie na zdjęciu.
— Na pewno tam jest. Nie wiem tylko, dokąd zmierza…
13