Выбрать главу

Major John Mansfield skulił się, korzystając z cienia, jaki rzucał dach ciągnika. Słyszał chrzęst żwiru pod stopami swojej ofiary. Tym razem się nie wyniknie, nie ucieknie. Tropił ją od czterech dni, i oto nadchodził moment wyrównania rachunków. Skulił się i podciągnął nogi, szykując się do skoku. Zacisnął dłonie na piórze i stercie papierów. Bycie adiutantem sztabowym Dziesięciu Tysięcy to nie jest zajęcie dla słabeuszy.

Praca oficera kadrowego jedenastu tysięcy ośmiuset czterdziestu trzech żołnierzy, z których każdy jest groźny jak bengalski tygrys, nie jest zabawna. Ale najgorsze ze wszystkiego było zapędzenie pułkownika do papierkowej roboty.

Dla Mansfielda współpraca z Cutpricem była niczym wieczne podchody. Pułkownik celował w piętrzeniu trudności na linii on — jego adiutant, a Mansfield je pokonywał, zmuszając przełożonego do wykonywania przypisanych mu obowiązków. Kiedy Cutprice miał już w ręce pióro i papiery przed nosem, skrupulatnie wywiązywał się ze swoich zadań.

Pułkownik Cutprice zawsze chadzał tymi samymi ścieżkami, a Mansfield skrupulatnie to wykorzystywał. Na jego pryczy leżała teraz kukła, a on sam czaił się w mroku. Nikt nie widział, jak przemykał przez plac, więc nikt nie mógł ostrzec dowódcy, którego upijała w kantynie pewna żołnierz, aby zdobyć podpis pułkownika na rozkazie jej przeniesienia. Rozkaz był już podpisany przez jej dowódcę kompanii, starszego sierżanta sztabowego i adiutanta.

Mansfield skulił się jeszcze bardziej, przytulając się do znaku informującego, że w pojeździe mieści się kwatera główna dowódcy Dziesięciu Tysięcy. Spojrzał na tarczę zegarka. Dokładnie o tej godzinie pułkownik powinien wracać do siebie. Nagle za jego plecami rozległ się głos.

— To na mnie tak pan się czai, Mansfield?

Mansfield poderwał się na równe nogi i obejrzał za siebie. W świetle zauważył, że stojąca tam postać jest niższa od pułkownika. Mężczyzna miał też insygnia niższego stopnia.

— Sierżancie Wacleva, jestem zaskoczony, że za moimi plecami pomaga pan temu młodocianemu unikać obowiązków.

— Niech pan nie bierze tego do siebie — odparł śmiertelnie poważnie sierżant. — To odwieczna dychotomia wojownika i liczykrupy.

— Od kiedy to używa pan takich słów jak „dychotomia"? — zaśmiał się adiutant.

— Odkąd pułkownik przez połowę nocy chla z Brockendorf — odparł ponuro Wacleva, wyciągając paczkę Pall Maili.

— A czy pan wie, że ona przed poborem skończyła filozofię? — odezwał się nagle Cutprice.

— Tak, sir. — Zaskoczony Mansfield odwrócił się do przełożonego. — Dlatego właśnie ona jak mało kto potrafi zrozumieć, co kluje się w głowie Posleena. Potrzeba pańskiego podpisu, żeby awansować ją na starszego plutonowego.

— Wiem, wiem. Czy z jakiegoś innego powodu marzłbym na dachu własnej kwatery? — Wziął pióro z ręki asystenta. — Który to papierek?

— O nie, nie, pułkowniku. Nie wywinie się pan tak łatwo. Mam tutaj jeszcze coś dziwnego… Być może będziemy musieli wysłać oddział do Północnej Karoliny w sprawie jednego z naszych oficerów.

— A kto jest w Północnej Karolinie? — spytał Cutprice, zeskakując na dół. Coś strzyknęło mu w kolanie i pułkownik skrzywił się. — Jak to dobrze być młodym i sprawnym człowiekiem…

— No to ma pan szczęście, pułkowniku — rzekł major. — Ja ostatni raz skakałem z dachu, nie ryzykując nagłą śmiercią, w siedemdziesiątym trzecim.

— Z całym szacunkiem, panowie, ale jesteście mięczakami. Ja w siedemdziesiątym trzecim już byłem stary, ale trzymałem fason na randkach z waszymi matkami — roześmiał się Wacleva.

— Cutprice uśmiechnął się i sięgnął po papiery.

— Da mi pan 3420, a obiecuję, że zrobię wszystko jak należy.

Mansfield i starszy sierżant ruszyli za pułkownikiem do jego kwatery. Adiutant wyciągnął ze stosu jedną kartkę i powiedział:

— Skoro jesteśmy przy 3420, to jeden kompletny egzemplarz, gotowy do podpisania.

— Hmmm. — Pułkownik zaczął przeglądać dokument. Kilkakrotnie Mansfield podsunął mu do podpisania papiery dotyczące rezygnacji z funkcji głównodowodzącego i mianowania na to stanowiska adiutanta. Od tej pory Cutprice czytał wszystko, a szczególnie to, co napisano małym drukiem.

— Dobra, wygląda na koszerne — powiedział i przystawił parafkę.

— A teraz to… — Adiutant wyciągnął kolejne dokumenty. — List od Annie Elgars i drugi od jej psychiatry.

— Elgars… Nic mi to nie mówi, może mam sklerozę? — Cutprice wziął do ręki wydruk e-maila.

— Nie jest w naszym oddziale — wyjaśnił Mansfield — ale walczyła u naszego boku. Ona jest tym snajperem, przez którego pomnik ma zupełnie nowy czubek z aluminium.

— Poczekaj moment… Rude włosy, złamała rękę. Co się z nią dzieje i dlaczego jest kapitanem?

— Wszyscy, którzy tam byli, otrzymali awans — wyjaśnił Mansfield. — Chyba że go odrzucili — dodał z chrząknięciem.

— Ja swojego wcale nie odrzuciłem, jedynie zawiesiłem, aby móc działać zgodnie z moim faktycznym stopniem — powiedział sierżant. — Dzięki temu dostanę emeryturę majora. I nikt nie wpieprzy mnie w adiutanturę.

— Elgars zapadła w śpiączkę, dlatego nie mogła odrzucić awansu na porucznika. Ponieważ ze względu na odniesione ciężkie obrażenia przebywała w szpitalu, została awansowana kolejny raz, tym ra2em na kapitana.

— To najgłupsza rzecz, o jakiej w życiu słyszałem. — Sierżant nalał sobie drinka i usiadł przy stole. — Odwołuję to. Słyszałem bardziej idiotyczne historie, ale ta należy do czołówki.

Cutprice szybko przejrzał oba listy. Choć nie ukończył szkoły wyższej, a do stopnia pułkownika doszedł własnymi siłami, czytanie nie sprawiało mu trudności. Pismo sygnowane przez psychiatrą było zwykłym urzędowym bełkotem. Pacjent odmawiał poddania się terapii i dziwnie się zachowywał — Konował próbował ubrać to w słowa, których jego zdaniem pułkownik nie zna. Ale pomylił się, Cutprice bowiem miał wcześniej do czynienia z lekarzami, zwłaszcza kiedy wystawiali o nim opinie. List od pani kapitan utrzymany był w zupełnie innym tonie. Był prosto napisany i pełen błędów, co nikogo nie mogło dziwić, za to jasno wykładał, czego chce: spotkania z innym lekarzem, ten bowiem już dawno uznał ją za wariatkę.

— Czy ona twierdzi, że pamięta siebie w dwóch osobach? — Na to wygląda, sir — odparł Mansfield.

— Nic dziwnego, że jej lekarz ma ją za wariatkę — powiedział pułkownik. — Ona uważa, że to Kraby tak ją urządziły.

— Jej leczenie było prowadzone… eksperymentalnymi metodami. Zresztą ona nie chce go przerywać, pragnie tylko, żeby zajął się nią lekarz, który nie zakłada z góry, że zwariowała.

— Aha, pod warunkiem, że jej uwierzymy — mruknął niezbyt przekonany Cutprice.

— Mamy kilku ludzi, którym brakuje paru klepek pod sufitem — przypomniał Wacleva. — Weźmy na przykład takiego Solona. Człowiek, który przez cały czas nosi przy sobie grzebień Wszechwładcy, nie może być całkiem normalny.

— Doskonale rozumiem, ale… — Cutprice zasępił się. Kapitan była wyborowym strzelcem i z pewnością byłaby cennym nabytkiem dla oddziału. — Ona pisze, że zna Kerena, a jej list został przesiany przez plutonowego Sundaya. Dla mnie te rekomendacje są wystarczające. Mówią mi o niej więcej niż jakikolwiek psychiatra.

— No i właśnie dlatego tutaj jestem — powiedział Mansfield. — Keren nie wiedział, że ona wybudziła się ze śpiączki i kiedy o tym usłyszał, kompletnie mu odbiło. Powiedział, że musi się z nią zobaczyć. Natychmiast. Udało mi się wyciągnąć z niego kilka faktów. Twierdzi, że dziewczyna jest najlepszym snajperem na ziemi, urodzonym przywódcą i miewa ciekawe, acz szalone pomysły.