Na szczęście dla niego wszyscy Posleeni źle celowali, choć rozchodzące się fale cieplne i drżenie skał nie było zbyt przyjemne. W ciągu kilku sekund szczyt góry został ogołocony z całej roślinności i podpalony. Drzewa, krzewy i trawa znikły bez śladu, pozostały jedynie żarzące się skały. Gdyby Posleeni potrafili wycelować we właściwe miejsce, do byłej pani Mosovich właśnie szedłby telegram z kondolencjami i czek z zapomogą dla wdowy.
Jake’a najbardziej zastanawiało, co była żona zrobiłaby z pieniędzmi. I czy na nie zasługiwała.
— Chyba muszę spisać porządny testament — mruknął, celując do kolejnego Posleena.
Cholosta’an położył dłoń na ramieniu Orostana.
— Niech oolt idzie pierwszy, panie.
— Chcę osobiście wyrwać serce tego thresh! — ryknął wódz. — Muszę tego dopilnować.
Idący tuż przed nimi cosslain zrobił jedyny w swoim życiu fałszywy krok… Nadepnął na minę i eksplozja posłała go w przepaść.
— Masz rację, oolt’ondai, ale nie uczynisz tego, będąc martwym!
Oolt’ondai uniósł w górę grzebień; jego widok przyciągnął jeszcze większą liczbę cosslainów. Ogromny ich strumień przedostawał się przez zaporę ognia artyleryjskiego. To niemożliwe, aby ten człowiek ponownie nam zbiegł, pomyślał. Ściana za jego plecami jest zbyt stroma, nawet dla tej górskiej małpy.
Przebyli już większą część drogi, a człowiek chyba jeszcze ich nie widział. To dobrze. Ale kiedy Orostan odwrócił się, natychmiast zmienił zdanie. Człowiek nadal strzelał, czego dowodem był cosslain, który runął w przepaść, pociągając za sobą_pechowego towarzysza. Cholosta’an miał rację, że aby się zemścić, Orostan musi przeżyć.
— Masz rację, młodzieńcze — powiedział, uśmiechając się przebiegle. — Pozwolimy kilku oolt pójść przodem, co?
— Tak, oolt’ondai — odpowiedział Cholosta’an. Rozpoznawał po zapachu niektórych cosslainów jako „swoich". Tak niewielu ich pozostało. — Można ich poświęcić.
— Nie do końca — odparł Orostan. — Ilu kessentaiów na twoim miejscu miałoby tyle oleju w głowie, aby nie rzucić się do przodu w bezsensownej szarży? Ilu z nich powstrzymałoby mnie w chwili szału? Ilu by najpierw pomyślało, a dopiero potem działało?
— Bardzo niewielu — zgodził się kessentai. — Ale chciałbym, aby z mojego oolt przeżyło więcej cosslainów.
— Tym zajmiemy się później — odparł Orostan. — Na razie musimy kogoś zabić!
Mosovich nacisnął spust i zerwał się na równe nogi. Uważnie liczył detonacje na stoku, aby upewnić się, że przed chwilą wybuchła ostatnia mina. Jeśli nie zabiła Posleena, który na nią nadepnąl, to na pewno strąciła go ze zbocza. Obcy zbliżali się do miejsca gęsto porośniętego rododendronami, skąd mogli ostrzeliwać grotę i jej „tylne wyjście". Mosovich wycofał się, pozostawiając za sobą skarpetki Nicholsa i większą część amunicji. Tam, dokąd podążał, nie będzie mu to potrzebne. Zbliżył się do krawędzi klifu i przewiesił broń przez ramię, aby móc strzelać z jednej ręki. Nie mógł utrzymać jej długo w takiej pozycji, ale Bóg wie, że nie będzie takiej potrzeby.
— Nie ważcie się go tknąć! — ryknął Orostan, przekrzykując łoskot artylerii. — Jest mój!
Jedyną odpowiedzią była kolejna salwa z dział, niosąca się dudniącym echem po górach. Dotarli do miejsca, gdzie drzewa zostały całkowicie zrównane z ziemią i nie było praktycznie żadnej osłony: Człowiek musiał czekać na tę chwilę, kiedy bowiem Orostan dostrzegł go, ten uśmiechnął się, odsłaniając nierówne zęby, skoczył do tyłu i strzelił.
To była ryzykowana akcja. Tak jak się spodziewał, wystrzał odrzucił go do tyłu, w głąb przepaści. Niezależnie od tego, jak mocno się zapierał, zawsze tak się działo.
Teraz spadał w dół, ciesząc się, że tak dobrze wybrał miejsce, z którego strzelał. Znajdowało się ono na skalnym występie, z dala od ostrych, poszarpanych krawędzi. Ziemia zbliżała się z zatrważającą prędkością, dlatego musiał szybko działać.
System kontroli energii statycznej był pierwszym bardziej zaawansowanym wynalazkiem galaktycznym, jaki zastosowano w urządzeniach zaprojektowanych dla Ziemian. Dotyczyło to przede wszystkim konstrukcji luf niewielkich karabinów maszynowych i dział fuzyjnych. Broń ta, pięciokrotnie większa i jedynie trzykrotnie mniej wydajna od jej galaktycznych odpowiedników, była najbardziej zaawansowaną technologicznie bronią w arsenale Ziemian.
Tchpth uważali grawitację za niezbyt ważną siłę przyrody, która przysparza więcej kłopotów niż daje korzyści, ale mimo to stworzyli coś, co nazywano windą grawitacyjną.
Kiedy Indowy musieli przemieszczać się w swoich ogromnych wieżowcach, korzystali właśnie z tuneli skocznych. Były to wąskie rury, które przenosiły w górę albo w dół. Wchodząc do nich po raz pierwszy, człowiek był zaszokowany i przerażony, kiedy zaczynał spadać w dół, pewien, że za chwilę zginie.
Działanie wind grawitacyjnych opierało się na dwóch trybach: aktywnym, który przenosił pasażera w górę, i pasywnym, przenoszącym go w dół. Urządzenie samodzielnie wykrywało, gdzie znajduje się pasażer, i aktywowało odpowiednie procedury. Z początku ludzie traktowali to jak przejaw czarnej magii, ale sytuacja się zmieniła, kiedy po kilku dobach bez snu, wypaleniu sporej ilości pewnej nielegalnej substancji i bardzo długim prysznicu pewna doktorantkę z Politechniki Stanu Kalifornia rozgryzła paplaninę Tchpth i wymyśliła dla niej zupełnie nowe zastosowanie. Natychmiast je spisała i wysłała do biura, po czym padła i spała przez trzy dni. Kiedy się obudziła i rozszyfrowała swoje zapiski, najwyraźniej sporządzone w sanskrycie, zbudowała małe urządzenie, które tworzyło silne pole odpychające przedmioty. Zużywało tyle energii, co mały czujnik, i zawsze działało odpychająco, nawet wystrzelone z pneumatycznej armatki (nazywanej "kurczakownicą" i używanej do testowania szyb samochodowych, ale to już inna historia). Jedynym powodem, dla którego nie można było zastosować tego urządzenia jako osobistej tarczy, był fakt, że pole nie zatrzymywało obiektów o bardzo dużej prędkości. Innymi słowy, Mosovich mógł mieć tylko nadzieję, że się nie zabije, spadając z tak dużej wysokości. Urządzenie modyfikowano i dopieszczano tak długo, aż wreszcie zaczęło działać ze stuprocentową skutecznością. Dzięki niemu możliwe były tak desperackie akcje, jak ta Mosovicha. Rozpoznawszy potencjał, jaki krył się w amortyzatorze kinetycznym, zaczęto go montować we wszystkich pojazdach i na niebezpiecznych zakrętach dróg. W końcu wyposażono w nie oddziały LRRP.
Mosovich spojrzał w dół na zbliżającą się ziemię i poprzysiągł sobie, że jeżeli przeżyje tę eskapadę, już nigdy więcej jej nie powtórzy.
— Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni — powiedział i odruchowo zamknął oczy.
Zasadniczo najlepiej było schodzić po klifach lub ścianach, opuszczając się na linie. Solidne jej zaczepienie i powolny ruch w dół gwarantowały bezpieczeństwo. Niestety w wielu sytuacjach na froncie nie można było pozwolić sobie na taki komfort. Poza tym liny nie zawsze miały odpowiednią długość i wytrzymałość. Innym rozwiązaniem było skorzystanie z cienkiej struny. Mosovich po stokroć wolałby opuszczać się w tradycyjny sposób, ale niestety nie miał wyboru. Monomolekulame linki były droższe i trudniejsze do wyprodukowania niż amortyzatory kinetyczne. Jednak spoglądając w przeszłość i przypominając sobie, w ilu sytuacjach były potrzebne, uznał, że musi wyposażyć w nie swój oddział.