Do środka wszedł Marsh, pociągając nosem. Za nim podążał skwaszony Yarwyck.
— Znowu śnieżyca — oznajmił ten drugi. — Jak mamy pracować przy takiej pogodzie?
Potrzebuję więcej budowniczych.
— Wykorzystaj wolnych ludzi — poradził Jon.
Yarwyck potrząsnął głową.
— Więcej z nimi kłopotu, niż to warte. Są niedbali, nieostrożni, leniwi... nie przeczę, że zdarzają się wśród nich dobrzy cieśle, ale prawie nie mają murarzy, a o kowalach nie ma co marzyć. Może i są silni, ale nie słuchają poleceń. A my musimy zamienić wszystkie te ruiny z powrotem w forty. Tego nie da się zrobić, wasza lordowska mość. Mówię prawdę. Nie da się tego zrobić.
— Musi się dać — odparł Jon. — W przeciwnym razie będą mieszkać w ruinach.
Lord potrzebował wokół siebie ludzi, na których mógł polegać, że będą mu szczerze doradzać. Marsh i Yarwyck nie byli lizusami, to dobrze... ale bardzo rzadko okazywali się pomocni. Coraz częściej łapał się na tym, że z góry wie, co powiedzą.
Zwłaszcza gdy sprawa dotyczyła wolnych ludzi. Ich dezaprobata sięgała szpiku kości. Gdy Jon oddał Kamienne Drzwi Sorenowi Rozbijaczowi Tarcz, Yarwyck skarżył się, że fort jest zbyt izolowany. Skąd będą wiedzieli, co kombinuje Soren pośród tych wzgórz? A kiedy lord dowódca przekazał Dębową Tarczę Tormundowi Zabójcy Olbrzyma, natomiast Bramę Królowej Momie Białej Masce, Marsh zauważył, że Czarny Zamek będzie teraz miał po obu stronach wrogów, którzy z łatwością będą mogli ich odciąć od reszty Muru. Jeśli zaś chodzi o Borroqa, Othel Yarwyck zapewniał, że w lasach na północ od Kamiennych Drzwi roi się od dzików. Skąd mogą mieć pewność, że zmiennoskóry nie stworzy własnej świńskiej armi ?
W Szronowym Wzgórzu i Szronowej Bramie nadal nie było garnizonów, Jon zapytał więc swoich towarzyszy, któremu z pozostałych wodzów dzikich ich zdaniem powinien je przekazać.
— Mamy Brogga, Gavina Kupca, Wielkiego Morsa... Tormund mówił, że Howd Wędrowiec podróżuje samotnie, ale są jeszcze Harle Łowca, Harle Przystojny, Ślepy Doss... Ygon Stary Ojciec ma swoich zwolenników, ale większość z nich to jego synowie i wnuki. Ma osiemnaście żon, z czego połowę ukradł na wyprawach łupieżczych. Którego z nich...
— Żadnego — przerwał mu Bowen Marsh. — Znam wszystkich tych ludzi z ich czynów.
Powinniśmy założyć im pętle na szyje, nie oddawać im zamków.
— Zaiste — poparł go Othel Yarwyck. — Zły, gorszy albo najgorszy to bardzo kiepski wybór.
Wasza lordowska mość równie dobrze mógłby nam pokazać stado wilków i zapytać, który z nich ma nam rozedrzeć gardła.
W sprawie Hardhome wyglądało to tak samo. Atłas nalał wszystkim wina, a Jon opowiedział gościom o audiencji u królowej. Marsh wysłuchał go z uwagą, ignorując wino, Yarwyck zaś wypił jeden kielich, a potem drugi. Gdy jednak Jon skończył, lord zarządca oznajmił:
— Jej Miłość jest mądra. Niech sobie umierają.
Jon wyprostował się na krześle.
— Czy to jedyna rada, jaką masz mi do zaoferowania, panie? Tormund prowadzi osiemdziesięciu ludzi. Ilu powinniśmy wysłać? Czy mamy poprosić o pomoc olbrzymów?
Włóczniczki z Długiego Kurhanu? Jeśli będą nam towarzyszyły kobiety, to może uspokoić ludzi Matki Kret.
— Wyślij więc kobiety. Wyślij olbrzymów. Wyślij dzieci u piersi. Czy to właśnie pragniesz usłyszeć, wasza lordowska mość? — Bowen Marsh potarł bliznę zdobytą na Moście Czaszek. -
Wyślij ich wszystkich. Im więcej stracimy, tym mniej gąb będziemy mieli do wykarmienia.
Yarwyck nie był bardziej pomocny.
— Jeśli trzeba uratować dzikich z Hardhome, niech zrobią to inni dzicy. Tormund zna drogę.
Jeśli wierzyć jego słowom, mógłby wszystkich uratować sam ze swym wielkim członkiem.
To było bez sensu — pomyślał Jon. Bez sensu, bez pożytku, bez nadziei.
— Dziękuję wam za rady, panowie.
Atłas pomógł im wdziać płaszcze. Gdy przechodzili przez zbrojownię, Duch ich obwąchał, jeżąc sierść i unosząc ogon. Moi bracia. Nocna Straż potrzebowała przywódców obdarzonych mądrością maestera Aemona, wiedzą Samwel a Tarly’ego, odwagą Qhorina Półrękiego, upartą siłą Starego Niedźwiedzia i współczuciem Donala Noye’a. Ale zamiast tego miała ich.
Na dworze sypał już gęsty śnieg.
— Wiatr wieje z południa — zauważył Yarwyck. — Niesie śnieg prosto na Mur. Widzisz?
Miał rację. Jon zauważył, że śnieg zasypał serpentynowe schody aż do pierwszego pomostu, a drewniane drzwi lodowych cel oraz magazynów zniknęły pod ścianą bieli.
— Ilu ludzi mamy w lodowych celach? — zapytał Bowena Marsha.
— Czterech żywych i dwóch umarłych.
Trupy. Jon niemalże o nich zapomniał. Miał nadzieję dowiedzieć się czegoś dzięki sprowadzonym z gaju czardrzew ciałom, ale trupy uparcie pozostawały martwe.
— Będziemy musieli odkopać te cele.
— Dziesięciu zarządców z łopatami powinno sobie z tym poradzić — odparł Marsh.
— Wykorzystajcie też Wun Wuna.
— Jak każesz.
Dziesięciu zarządców i jeden olbrzym szybko uporało się z zaspami, ale nawet gdy już oczyszczono drzwi, Jon nadal nie był zadowolony.
— Rano cele znów będą zasypane. Lepiej przenieśmy więźniów, zanim się uduszą.
— Karstarka też, panie? — zapytał Fulk Pchła. — Nie mógłby sobie tu marznąć do wiosny?
— Gdybyśmy tylko mogli go zostawić. — Cregan Karstark ostatnio zaczął wyć nocami i rzucać zamarzniętym kałem w tych, którzy przychodzili go karmić. To nie wzbudzało sympati strażników. — Zabierzcie go do Wieży Lorda Dowódcy. Krypta powinna się nadać.
Choć dawna siedziba Starego Niedźwiedzia częściowo się zawaliła, będzie miał cieplej niż w lodowych celach. Drugi poziom piwnic był niemal nietknięty.
Cregan kopał strażników, gdy weszli do celi, szarpał się i wyrywał, a nawet próbował gryźć.
Zimno go jednak osłabiło, a ludzie Jona byli więksi, młodsi i silniejsi. Choć nie przestawał się opierać, wywlekli go z celi i pociągnęli przez sięgający ud śnieg do nowego domu.
— A co mamy zrobić z twoimi trupami, lordzie dowódco? — zapytał Marsh, gdy żywych więźniów już przeniesiono.
— Zostawcie je.
Jeśli śnieg zasypie ciała, to bardzo dobrze. Prędzej czy później z pewnością będzie musiał je spalić, ale na razie pozostaną w celach, zakute w żelazne łańcuchy. To, w połączeniu z faktem, że były martwe, powinno zapewnić, że nie wyrządzą szkód.
Tormund Zabójca Olbrzyma bezbłędnie wyliczył chwilę przybycia. Wpadł na dziedziniec ze swymi ludźmi, gdy odgarnięto już cały śnieg. Zjawiło się tylko pięćdziesięciu, nie osiemdziesięciu, jak obiecał Skórze Toregg, ale Tormunda nie darmo przezwano Samochwałą.
Dziki miał twarz czerwoną od zimna i głośno domagał się rogu ale oraz czegoś ciepłego do jedzenia. W jego brodzie i wąsach lśniły kawałki lodu.
Ktoś zdążył już opowiedzieć Piorunowej Pięści o Gerricku Królewskim Potomku i jego nowym tytule.
— Król dzikich? — ryknął Tormund. — Ha! Chyba raczej król mojej włochatej dupy!
— Ma bardzo królewski wygląd — zauważył Jon.
— Ma małego czerwonego kutasa, żeby pasował do rudych włosów, to wszystko. Raymun Rudobrody i jego synowie zginęli nad Długim Jeziorem dzięki waszym cholernym Starkom i Pijanemu Olbrzymowi. Ale nie najmłodszy brat. Zastanawiałeś się kiedyś, skąd wziął się przydomek „Czerwony Stróż”? — Tormund uśmiechnął się, odsłaniając szczerbate uzębienie. — On pierwszy uciekł z bitwy. Potem ułożono o tym pieśń i minstrel musiał znaleźć jakiś rym do „tchórz”. — Tormund otarł nos. — Jeśli rycerze waszej królowej pragną tych jego dziewczyn, nie będę ich im żałował.