— Dziewczyn — zaskrzeczał kruk Mormonta. — Dziewczyn, dziewczyn.
Tormund znowu roześmiał się w głos.
— To ci dopiero rozsądny ptak. Ile za niego chcesz, Snow? Dałem ci syna, mógłbyś więc oddać mi chociaż cholernego ptaka.
— Chętnie bym to zrobił — odparł Jon — ale ty byś go pewnie zjadł.
To również sprowokowało atak gromkiego śmiechu.
— Zjadł — mruknął kruk ponurym tonem, łopocząc czarnymi skrzydłami. — Ziarno?Ziarno?
Ziarno?
— Musimy porozmawiać o wyprawie — podjął lord dowódca. — Chcę, żebyśmy w Sali Tarcz zaprezentowali to samo stanowisko. Musimy... — przerwał, gdy Mully wsadził nos do środka, by oznajmić, że Clydas przyniósł list. — Powiedz mu, żeby zostawił go tobie. Przeczytam go później.
— Jak każesz, panie, ale... Clydas dziwnie wygląda... jest bardziej biały niż różowy, jeśli rozumiesz, co mam ma myśli... i drży.
— Czarne skrzydła, czarne słowa — mruknął Tormund.
— Czy nie tak mawiają klękacze?
— Mówimy też: „Puść krew na zziębnięcie, ale nakarm gorączkę” — odparł Jon. — Mówimy:
„Nigdy nie pij z Dornijczykami, gdy księżyc jest w pełni”. Mamy bardzo wiele powiedzeń.
Mul y również musiał dodać swoje dwa grosze.
— Moja babcia staruszka zawsze powtarzała: „Letni przyjaciele stopnieją jak letnie śniegi, ale zimowi przyjaciele są przyjaciółmi na zawsze”.
— Myślę, że na razie wystarczy nam mądrości — skwitował Jon Snow. — Bądź tak uprzejmy i wpuść Clydasa.
Mul y się nie mylił. Stary zarządca drżał. Twarz miał białą jak pokrywający ziemię śnieg.
— To głupie, lordzie dowódco, ale... boję się tego listu. Widzisz?
Jedyne słowo napisane poza zwojem brzmiało „Bękart”. Nie „Lord Snow”, „Jon Snow” czy „Lord dowódca”. Po prostu „Bękart”. List zapieczętowano plamą twardego różowego wosku.
— Miałeś rację, że natychmiast do mnie przyszedłeś — rzekł Jon. Miałeś rację, że się bałeś.
Złamał pieczęć, rozprostował pergamin i zaczął czytać.
Twój fałszywy król nie żyje, bękarcie. Rozbito go w siedmiodniowej bitwie razem z całym zastępem. Mam jego magiczny miecz. Powiedz jego czerwonej kurwie.
Przyjaciele twojego fałszywego króla nie żyją. Ich głowy zatknięto na murach Winterfel .
Przybądź je zobaczyć, bękarcie. Twój fałszywy król kłamał i ty także. Powiedziałeś światu, że spaliłeś króla za Murem, ale wysłałeś go do Winterfel , by ukradł moją żonę.
Chcę ją odzyskać. Jeśli pragniesz dostać Mance’a Raydera, przybądź po niego. Zawiesiłem go w klatce, by cala północ mogła ujrzeć dowód twoich kłamstw. W klatce jest zimno, ale zrobiłem mu płaszcz ze skór sześciu kurew, które przybyły z nim do Winterfel .
Chcę dostać moją żonę. Chcę dostać królową fałszywego króla. Jego córkę i jego czerwoną wiedźmę. Chcę dostać jego dziką księżniczkę. Chcę dostać jego małego księcia, dziecko dzikiego.
Chcę też mojego Fetora. Przyślij mi ich, bękarcie, a nie będę więcej niepokoił ciebie ani twoich czarnych wron. Jeśli ich zatrzymasz, wytnę twoje bękarcie serce i zjem je.
Podpis brzmiał:
— Snow? — zapytał Tormund Zabójca Olbrzyma. — Wyglądasz, jakby z tego listu wytoczyła się zakrwawiona głowa twojego ojca.
Jon Snow nie odpowiedział mu natychmiast.
— Mully, pomóż Clydasowi wrócić do komnat. Noc jest ciemna, a ścieżki będą śliskie od śniegu. Atłas, pójdź z nimi.
— Wręczył list Tormundowi Zabójcy Olbrzyma. — Masz, zobacz sam.
Dziki popatrzył z powątpiewaniem na list i zwrócił go Jonowi.
— Wygląda paskudnie... ale Tormund Piorunowa Pięść ma lepsze rzeczy do roboty, niż uczyć się rozumieć mowę papierów. One nigdy nie mają do powiedzenia nic dobrego, prawda?
— Rzadko — przyznał Jon Snow. Czarne skrzydła, czarne słowa. Być może te stare powiedzenia kryły w sobie więcej prawdy, niż mu się zdawało.
— Przysłał go Ramsay Snow. Przeczytam ci, co napisał.
Kiedy skończył, Tormund zagwizdał.
— Ha. Przesrana sprawa, bez dwóch zdań. O co chodzi z tym Mance’em? Ma go w klatce, tak?
Jak to możliwe, kiedy setki ludzi widziały, że wasza czerwona wiedźma go spaliła?
To był Grzechocząca Koszula — omal nie powiedział Jon. To były czary. Zwała to urokiem.
— Melisandre... powiedziała „patrz w niebo”. — Odłożył list. — Kruk podczas śnieżycy. Widziała to. A gdy odpowiedzi nadejdą, wyślij po mnie.
— Wszystko to może być jeden bukłak kłamstw. — Tormund podrapał się po brodzie. -
Gdybym miał dobre gęsie pióro i kałamarz maesterskiego inkaustu, mógłbym napisać, że mój członek jest długi i gruby jak moja ręka, ale to by nie znaczyło, że to prawda.
— Ma Światłonoścę. Mówi o głowach na murach Winterfel . Wie o włóczniczkach. Zna ich liczbę. — Wie o Mansie Rayderze. — Nie. Jest w tym prawda.
— Nie powiem ci, że się mylisz. Co zamierzasz w tej sprawie uczynić, wrono?
Jon zgiął palce prawej dłoni. Nocna Straż nie opowiada się po niczyjej stronie. Zacisnął pięść i znowu ją otworzył. To, co proponujesz, równa się zdradzie. Pomyślał o Robbie, o płatach śniegu topniejących w jego włosach .Zabij chłopca i pozwól się narodzić mężczyźnie. Pomyślał o Branie wspinającym się na wieżę z małpią zręcznością. O zanoszącym się śmiechem Rickonie. O Sansie głaszczącej Damę po futrze i śpiewającej do siebie. Nic nie wiesz, Jonie Snow. Pomyślał o Aryi, o jej włosach splątanych jak ptasie gniazdo. Zrobiłem mu płaszcz ze skór sześciu kurew, które przybyły z nim do Winterfel ... chcę dostać moją żonę... chcą dostać moją żonę...
— Chyba będziemy musieli zmienić plany — stwierdził Jon Snow.
Potem rozmawiali prawie dwie godziny.
Gdy nadeszła pora zmiany warty, Fulka i Mully’ego zastąpili pod drzwiami zbrojowni Koń i Rory.
— Chodźcie ze mną — rozkazał im lord dowódca, gdy nadszedł czas. Duch również chciał z nimi iść, ale Jon złapał go za sierść i wepchnął z powrotem do środka. Wśród tych, którzy zbiorą się w Sali Tarcz, mógł być też Borroq. Ostatnie, czego w tej chwili potrzebował, to atak jego wilka na odyńca należącego do zmiennoskórego.
Sala Tarcz była jedną z najstarszych części Czarnego Zamku. Długa wietrzna komnata jadalna miała mury z ciemnego kamienia, a jej dębowe krokwie z upływem stuleci poczerniały od dymu.
W czasach gdy Nocna Straż była znacznie liczniejsza, na ścianach wisiały tu szeregi barwnych drewnianych tarcz. Wówczas, tak samo jak obecnie, tradycja wymagała, by rycerz przywdziewający czerń wyrzekał się swego herbu, zamieniając go na pozbawioną ozdób czarną tarczę bractwa. Odrzucone z tego powodu tarcze wieszano w sali.