— Sformujcie kordon — rozkazał swym braciom Jon. — Nie dopuszczajcie nikogo, ale zwłaszcza ludzi królowej.
Zabitym był ser Patrek z Królewskiej Góry. Z jego głowy prawie nic nie zostało, ale herb miał prawie tak samo charakterystyczny jak twarz. Jon nie chciał ryzykować, że ser Malegorn, ser Brus albo inni rycerze królowej spróbują pomścić towarzysza.
Wun Weg Wun Dar Wun zawył po raz kolejny, a potem szarpnął i pociągnął za drugą rękę ser Patreka. Kończyna się urwała. Trysnęła jaskrawoczerwona krew. Jak dziecko wyrywające płatki stokrotki — pomyślał Jon.
— Skóra, porozmawiaj z nim, uspokój go. W starym języku, on rozumie stary język. Reszta niech się cofnie. Schowajcie stal, straszycie go. — Czy nie widzieli, że olbrzym jest ranny? Jon musi położyć temu kres, bo inaczej zginie więcej ludzi. Nie mieli pojęcia, jak silny jest Wun Wun.
Róg, potrzebny mi róg. Zobaczył błysk stali i zwrócił się w jego kierunku.
— Schowajcie broń! — krzyknął. — Wick, zabieraj...
Chciał powiedzieć „ten nóż”, ale Wick Strugany Patyk ciął go w gardło i słowa przerodziły się w chrząknięcie. Jon zdążył się cofnąć i ostrze tylko drasnęło mu szyję. Zranił mnie. Dotknął dłonią szyi i poczuł wypływającą między palcami krew.
— Dlaczego?
— W imię Straży.
Wick ciął po raz drugi. Tym razem Jon złapał go za nadgarstek i wykręcił mu rękę. Sztylet wysunął się z palców. Patykowaty zarządca cofnął się, unosząc dłonie, jakby chciał powiedzieć:
„Nie ja, to nie byłem ja”. Ludzie krzyczeli. Jon sięgnął po Długi Pazur, ale jego palce zrobiły się sztywne i niezgrabne. Z jakiegoś powodu nie był w stanie wyciągnąć miecza z pochwy.
Nagle zjawił się przed nim Bowen Marsh. Łzy spływały mu po policzkach.
— W imię Straży.
Pchnął Jona w brzuch. Gdy cofnął rękę, sztylet został na miejscu.
Jon osunął się na kolana. Sięgnął po rękojeść sztyletu i wyszarpnął go. Rana dymiła w zimnym nocnym powietrzu.
— Duch — wyszeptał. Zalał go ból. Zadajesz cios ostrym końcem. Gdy trzeci sztylet wbił się między łopatkami, chrząknął i zwalił się twarzą w śnieg. Nie poczuł czwartego noża. Tylko zimno...
NAMIESTNIK KRÓLOWEJ
Dornijski książę umierał trzy dni.
Ostatnie drżące tchnienie wydał w posępnym, poprzedzającym świt mroku, gdy z ciemnego nieba lał zimny deszcz, zamieniający w rzeki ceglane ulice starego miasta. Ulewa ugasiła najgorsze pożary, ale z tlących się ruin piramidy Hazkarów nadal unosiły się smużki dymu, a wielka czarna piramida Yherizanów, w której Rhaegal urządził swe leże, majaczyła w półmroku niczym wielka gruba kobieta przyozdobiona żarzącymi się pomarańczowym blaskiem klejnotami.
Być może bogowie nie są jednak głusi — pomyślał ser Barristan, przyglądając się tym odległym węgielkom. Gdyby nie deszcz, pożary mogłyby już pochłonąć całe Meereen.
Nigdzie nie widział samych smoków, ale przecież nie spodziewał się ich ujrzeć. Smoki nie lubiły deszczu. Na wschodnim horyzoncie pojawiła się cienka czerwona kreska. Wkrótce powinno wzejść słońce. Selmy’emu ten widok przypominał pierwszą krew sączącą się z rany.
Przy głębokich cięciach często krew pojawiała się przed bólem.
Stał przed balustradą na najwyższym piętrze Wielkiej Piramidy i przeszukiwał wzrokiem niebo, jak robił to co rano, wiedząc, że świt musi nadejść, i mając nadzieję, że królowa zjawi się razem z nim. Nie opuściła nas. Nigdy by nie porzuciła swego ludu — powtarzał sobie, słuchając rzężenia konającego księcia dobiegającego z komnat królowej.
Ser Barristan wszedł do środka. Z jego białego płaszcza skapywała deszczówka, a buty zostawiały mokre ślady na podłodze i dywanach. Na jego rozkaz Quentyna Martel a położono w łożu królowej. Był rycerzem, a do tego księciem Dorne. Uprzejmość nakazywała pozwolić mu umrzeć w łożu, do którego zmierzał przez pół świata. Całe posłanie się zniszczyło — prześcieradła, kołdry, poduszki i materac cuchnęły krwią oraz dymem, ale ser Barristan był przekonany, że Daenerys mu wybaczy.
Missandei siedziała przy umierającym. Towarzyszyła księciu dniem i nocą, spełniała wszelkie pragnienia, jakie był w stanie wyrazić, podawała mu wodę i makowe mleko, gdy tylko miał siłę pić, słuchała nielicznych udręczonych słów, jakie wyszeptywał od czasu do czasu, czytała mu, kiedy się uspokajał, spała na krześle przy łożu. Ser Barristan prosił o pomoc niektórych podczaszych królowej, ale nawet najśmielsi z nich nie mogli znieść widoku spalonego człowieka.
Niebieskie Gracje nie przyszły, mimo że posyłał po nie cztery razy. Być może biała klacz uniosła już ostatnie z nich.
Maleńka naathańska skryba uniosła głowę, kiedy się zbliżył.
— Czcigodny rycerzu, książę już nie czuje bólu. Jego dornijscy bogowie zabrali go do domu.
Widzisz? Uśmiecha się.
Skąd wiesz? Nie ma ust. Lepiej by było, gdyby smoki go pożarły. To przynajmniej byłoby szybkie. A to... Śmierć od ognia jest straszna. Nic dziwnego, że połowę piekieł wypełniają płomienie.
— Zakryj go.
Missandei przykryła narzutą twarz księcia.
— Co z nim zrobimy, ser? Jest bardzo daleko od domu.
— Dopilnuję, by odesłano go do Dorne. — Ale w jakiej postaci? Jako popioły? To oznaczałoby więcej ognia, a ser Barristan nie był w stanie przełknąć takiej perspektywy. Trzeba będzie usunąć ciało z kości. Chrząszcze, nie gotowanie. W domu zajęłyby się tym milczące siostry, ale to była Zatoka Niewolnicza. Od najbliższej milczącej siostry dzieliło ich dziesięć tysięcy mil. -
Połóż się spać, dziecko. We własnym łóżku.
— Jeśli ta osoba może być tak śmiała, ty powinieneś uczynić to samo, ser. Nie przespałeś całej nocy.
Nie zdarzyło mi się to od wielu lat, dziecko. Od czasów Tridentu. Wielki maester Pycel e powiedział mu kiedyś, że starzy ludzie nie potrzebują tyle snu, co młodzi, chodziło jednak o coś więcej. Osiągnął wiek, w którym bał się zamknąć oczy, w obawie, że już ich nie otworzy. Inni mogli pragnąć umrzeć w łóżku podczas snu, ale to nie była śmierć godna rycerza Gwardii Królewskiej.
— Noce są za długie — wyjaśnił dziewczynce — a poza tym zawsze miałem bardzo wiele roboty.
I tutaj, i w Siedmiu Królestwach. Zrobiłaś już wystarczająco wiele, dziecko. Idź się przespać.
A jeśli bogowie są łaskawi, nie przyśnią ci się smoki.
Kiedy dziewczynka sobie poszła, stary rycerz uniósł narzutę, by po raz ostatni przyjrzeć się twarzy Quentyna Martel a. Temu, co z niej pozostało. Ogień strawił tak znaczną część ciała księcia, że było widać kości czaszki. Jego oczy były jeziorkami ropy. Powinien był zostać w Dorne. Powinien był pozostać żabą. Nie wszyscy są stworzeni do tańca ze smokami. Zakrył twarz chłopaka i zadał sobie pytanie, czy ktoś zrobi to samo dla jego królowej, czy też jej ciało będzie leżało niepochowane pośród wysokich traw Morza Dothraków, wpatrując się niewidzącymi oczyma w niebo, aż wreszcie zostaną tylko kości.
— Nie — powiedział na głos. — Daenerys nie zginęła. Jechała na tym smoku. Widziałem to na dwoje własnych oczu.
Powtarzał to sobie już sto razy... ale z każdym mijającym dniem trudniej mu było uwierzyć we własne słowa. Jej włosy płonęły. To również widziałem. Paliła się... a nawet jeśli nie zauważyłem, by spadła, setki ludzi przysięgają, że to widzieli.