To była najdłuższa podróż w jego życiu, choć mogła trwać najwyżej pół godziny.
Podnoszono go i opuszczano, toczono i stawiano na stos, obracano głową w dół i do góry, a potem znowu toczono. Z zewnątrz dobiegały go okrzyki mężczyzn. W pewnej chwili w pobliżu zarżał koń. Karłowate nogi Tyriona ogarnęły kurcze tak dokuczliwe, że zapomniał o bólu głowy.
Podróż skończyła się tak samo jak się zaczęła – kolejnym przetoczeniem beczki oraz serią wstrząsów. Usłyszał nieznane głosy mówiące w obcym języku. Ktoś zaczął walić w szczyt beczki i wieko odskoczyło nagle. Do środka wpadło światło i chłodne powietrze.
Tyrion wciągnął je chciwie w płuca. Spróbował wstać, ale udało mu się tylko przewrócić beczkę na bok. Wypadł na ubite klepisko.
Majaczył nad nim groteskowo otyły mężczyzna o rozwidlonej żółtej brodzie, trzymający w rękach drewniany młotek oraz żelazne dłuto. Jego szlafrok był tak obszerny, że mógłby służyć za turniejowy namiot. Luźno zaciągnięty pas rozwiązał się, odsłaniając wielkie białe brzuszysko oraz parę obwisłych piersi wyglądających jak worki łoju porośnięte szorstkimi żółtymi włosami. Przypominał Tyrionowi martwą krowę morską wyrzuconą przez morze, którą widział kiedyś w jaskiniach pod Casterly Rock.
Grubas spojrzał na niego z uśmiechem.
– O, pijany karzełek – odezwał się w języku powszechnym Westeros.
– O, zdechła krowa morska.
Tyrion miał w ustach pełno krwi. Wypluł ją pod stopy grubasa. Znajdowali się w długiej, ciemnej piwnicy o beczkowym sklepieniu. Na kamiennych ścianach widać było ślady saletry. Otaczały ich beczułki z winem i ale. Z pewnością wystarczyłoby tego pijanemu karłu na całą noc. Albo na resztę życia.
– Jesteś pyskaty. To mi się podoba u karłów. – Gdy grubas się śmiał, trząsł się tak gwałtownie, że Tyrion przestraszył się, iż zaraz zwali się na niego, miażdżąc go swym ciężarem. – Jesteś głodny, mój mały przyjacielu? Znużony?
– Spragniony. – Tyrion podźwignął się na kolana. – I brudny.
Grubas powęszył.
– Najpierw kąpiel, właśnie. Potem posiłek i miękkie łoże, tak? Służba się tym zajmie.
– Odłożył młotek i dłuto. – Mój dom jest twoim domem. Każdy przyjaciel mojego przyjaciela zza wody jest przyjacielem Illyrio Mopatisa, tak.
A każdy przyjaciel Varysa Pająka jest człowiekiem, któremu nie ufam nawet za grosz.
Tłuścioch dotrzymał jednak przynajmniej obietnicy kąpieli... choć gdy tylko Tyrion zanurzył się w gorącej wodzie i zamknął oczy, natychmiast zasnął. Obudził się nagi na piernacie tak grubym i miękkim, że czuł się, jakby połknęła go chmura. Bolało go gardło i miał wrażenie, że na języku wyrosły mu włosy, ale jego kutas zrobił się twardy jak żelazna sztaba. Stoczył się z łoża, znalazł nocnik i zaczął wypełniać go z jękiem ulgi.
W pokoju było ciemno, ale przez szpary między deskami okiennicy do środka wpadały trzy snopy żółtego światła. Tyrion strząsnął ostatnie krople i poczłapał ku oknu po zdobnych myrijskich dywanach, miękkich niczym świeża wiosenna trawa. Wdrapał się niezgrabnie na ławeczkę w oknie wykuszowym i otworzył szeroko okiennice, żeby się przekonać, dokąd przywiedli go bogowie i Varys.
Pod oknem straż pełniło sześć drzew wiśni otaczających kręgiem marmurowy basen.
Ich smukłe gałęzie były brązowe i bezlistne. Pośrodku basenu stał w pozycji pojedynkowicza nagi chłopak, trzymający w dłoni mieczyk braavoskiego zbira. Był gibki, przystojny i miał najwyżej szesnaście lat. Proste, złote włosy opadały mu do ramion.
Wyglądał całkiem jak żywy i minęła dłuższa chwila, nim karzeł uświadomił sobie, że to posąg z pomalowanego marmuru. Mieczyk błyszczał jednak jak prawdziwa stal.
Po drugiej stronie basenu wznosił się ceglany mur wysoki na dwanaście stóp. Wzdłuż jego szczytu umieszczono szereg żelaznych kolców. Dalej leżało miasto. Zatokę otaczało morze ciasno skupionych, krytych dachówką dachów. Tyrion widział też kwadratowe ceglane wieże, wielką czerwoną świątynię oraz odległą rezydencję wzniesioną na wzgórzu. W oddali głębokie morze błyszczało w blasku słońca. Po zatoce pływały łodzie rybackie, ich żagle łopotały na wietrze. Widział też maszty większych statków, sterczące ku niebu wzdłuż brzegu. Z pewnością któryś z nich płynie do Dorne albo do Wschodniej Strażnicy. Nie miał jednak czym zapłacić za przewóz, a nie był odpowiednio zbudowany, by poruszać wiosłami. Pewnie mógłbym się zaciągnąć jako chłopiec okrętowy i pozwolić, żeby cala załoga dupczyła mnie podczas rejsu przez wąskie morze.
Zastanawiał się, gdzie się znajduje. Nawet powietrze pachnie tu inaczej. Chłodny, jesienny wiatr niósł ze sobą woń niezwykłych przypraw. Tyrion słyszał też odległe krzyki dobiegające z ulic za murem. Język przypominał trochę valyriański, ale on rozumiał najwyżej co piąte słowo. To nie jest Braavos – skonkludował. – Tyrosh też nie. Nagie gałęzie drzew i chłodny wiatr sugerowały, że nie znajduje się również w Lys, Myr ani Volantis.
Nagle usłyszał za plecami odgłos otwieranych drzwi. Odwrócił się i spojrzał na grubego gospodarza.
– Jestem w Pentos, prawda?
– Właśnie. Gdzieżby indziej?
Pentos. No cóż, przynajmniej nie była to Królewska Przystań.
– Dokąd odsyła się kurwy? – usłyszał nagle własny głos.
– Można je tu znaleźć w burdelach, tak samo jak w Westeros. Ty jednak nie będziesz ich potrzebował, mój mały przyjacielu. Wybierz sobie którąś z moich służących. Żadna nie ośmieli się ci odmówić.
– To niewolnice? – zapytał karzeł ostrym tonem.
Grubas pogłaskał jedną z odnóg żółtej naoliwionej brody gestem, który Tyrionowi wydał się zdecydowanie obsceniczny.
– Niewolnictwo zostało zniesione w Pentos, zgodnie z traktatem, który Braavosowie narzucili nam przed stu laty. Niemniej jednak, nie odmówią ci. – Illyrio zgiął masywne cielsko w płytkim ukłonie. – Musisz mi na razie wybaczyć, mój mały przyjacielu. Mam zaszczyt być magistrem tego wielkiego miasta i książę wzywa nas na obrady. –
Uśmiechnął się, odsłaniając pełen szereg krzywych żółtych zębów. – Możesz zwiedzić posiadłość, ale w żadnym wypadku nie wychodź za mury. Lepiej, by nikt się nie dowiedział, że tu byłeś.
– Byłem? Czyżbym już gdzieś wyjechał?
– O tym będzie czas porozmawiać wieczorem, mój mały przyjacielu. Zjemy razem wieczerzę, napijemy się i będziemy układać wspaniałe plany, tak?
– Tak, mój gruby przyjacielu – zgodził się Tyrion. Chodzi mu tylko o zysk. Dla magnatów handlowych z Wolnych Miast liczyły się wyłącznie korzyści finansowe.
„Przyprawowi żołnierze i serowi lordowie”. Tak zwał ich ze wzgardą jego ojciec. Jeśli kiedykolwiek nastanie dzień, gdy Illyrio Mopatis dojdzie do wniosku, że martwy karzeł opłaca mu się bardziej od żywego, Tyrion jeszcze przed zachodem słońca wyląduje w kolejnej beczce. Dobrze by było stąd zniknąć, nim ta chwila nadejdzie. Nie wątpił, że tak się stanie. Cersei z pewnością o nim nie zapomni, a nawet Jaime mógł się poczuć poirytowany, gdy znalazł bełt w brzuchu ich ojca.
Lekki wietrzyk marszczył wodę w basenie wokół nagiego szermierza. Ten widok sprawił, że Tyrion pomyślał o Tyshy, która mierzwiła mu włosy podczas fałszywej wiosny ich małżeństwa, nim jeszcze zgwałcił ją na spółkę ze zbrojnymi ojca. Myślał o tych zbrojnych podczas ucieczki, próbując sobie przypomnieć, ilu ich było. Można by pomyśleć, że będzie to pamiętał, ale nic z tego. Dwunastu? Dwudziestu? Stu? Nie potrafił powiedzieć. Wszystko to byli dorośli mężczyźni, wysocy i silni... ale trzynastoletniemu karłu wszyscy mężczyźni wydawali się wysocy. Tysha wiedziała, ilu ich było. Każdy z nich zostawił jej srebrnego jelenia. Wystarczyło policzyć monety.